Do Swornychgaci dopłynąłem po 6 godzinach machania śmigłem.. rozbiłem namiot na polu biwakowym i poszedłem w "tango", znaczy zobaczyć,co się dzieje we wiosce..do tego miałem ochotę na browarka w lokalnym barze,bo jak wiadomo ,w lokalnych barach zawsze są fajne rozmowy z lokalersami.
Przed wyjazdem dowiedziałem się od
ewy, że w Swornych będą się odbywać dni canoe. Faktycznie ..było sporo kanuistów..ale nie kwapiłem się do integracji.
W barze osuszyłem ze dwa piwka, pogadałem z "tambylcami"..ludność napływowa (turysty) bowiem oblegała Restauration w centrum..z plebsem się nie bratają snoby. No i wróciłem na biwakowisko... koło 22.00 już grzecznie spałem,a właściwie starałem się zasnąć...bo obozująca obok grupa gwarnie to utrudniała. Skończyli około 2.00......a o 3.45 pewna para postanowiła zwalić kajak na wodę i popłynąć na Witoczno podziwiać łabędzie. "ZWALIĆ" znaczy zwalić w pełnym tego słowa znaczeniu ..mnie w każdym razie też skutecznie zwalili z samopompy
Po chwili leżenia z perspektywą mocnego deszczu za dnia ,postanawiam opuścić to jakże niegościnne dziś miejsce. Szybko zwijam bambetle i o 4.50 jestem na wodzie
za chwilę mam już Witoczno (w drodze powrotnej )
słoneczko wschodzi ,ale nie zapowiada się to zbyt dobrze..
faktycznie, po 1 km, przy wyjściu z Witoczna widzę słonko po raz ostatni w czasie tego rejsu
mam przed sobą kawałek niosącej rzeki, wpływam na Małołąckie , Łąckie
mostek przed Jeziorem Dybrzyk
i samo jezioro w pełnej krasie ,czyli 4 km do pokonania
tam na samym końcu widać przesmyk ...
W dodatku w połowie tego odcinka zaczyna padać deszcz ,z początku nieśmiale...ubieram deszczak,zakładam fartuch na kajak.. i płynę dalej ..zatrzymuję się na śniadanie na przesmyku miedzy Dybrzykiem,a Kosobudnem. To połowa mojej trasy powrotnej ..
tu..przepłynięty Dybrzyk
a przede mną Kosobudno
Co raz bardziej pada ... dopływam do Męcikału i widzę wieżę kościoła z tej górnej strony
Ostatnie kilometry to już spora ulewa
Po 4-ech godzinach udaje sie jednak dopłynąć do Mylofu
Po obowiązkowej pogawędce z Panem leśniczym z Mylofu... po zakupie rybek z miejscowej hodowli ...po przebraniu się w suche ciuchy ,,wróciłem do domu.
Udało mi się przepłynąć 22 km w górę rzeki (właściwie jezior) i wrócić z powrotem następnego dnia.
Wnioski z wyprawy...
Raz na jakiś czas można coś takiego zrobić...
Nigdy więcej nie nocuję na komercyjnym polu biwakowym.
Prócz tego jak najbardziej O.K.