Ahoj Wodniacy,
Do pokazania kilku fotek i krótkiego opisu skłoniło mnie kilka powodów. Stefan Żeromski zadał sobie wiele trudu aby napisać powieść pt. Wierna Rzeka, na owej rzece żywota dokonała moja spływowa czapka, (jak powiedział Prus - "przynajmniej zginęła śmiercią marynarza".).
. Kolejnym z powodów było to, że to właśnie na tej rzece zadebiutował podczas "poważnego" pływania mój nowy kajak (Dagger Katana 10.4), no i w ogóle zadaliśmy sobie wiele trudu aby nad samą rzekę dotrzeć. Ale po kolei.
W niedzielę 8 Lutego wstaję, patrzę za okno i wiem że będzie "zabawa". Nasypało całkiem sporo białego puchu, mnie oczywiście zima zaskoczyła (no bo kto to widział tyle śniegu w Lutym
) i nie mam założonych zimowych opon. Cóż chęć pływania jest jednak tak duża, że postanawiam jechać.
Zajeżdżam po drodze do Prusa, towarzysza dzisiejszej niedoli. Kończy odśnieżanie i ruszamy na podbój Wiernej Rzeki. Dojeżdżamy na planowaną metę w miejscowości Papiernia. Zostawiamy auto Piotra i moim ruszamy (próbujemy) na start, który planujemy jakieś 16 km. w górę rzeki, w miejscowości Wesoła. Letnie opony nie wszędzie dały radę podjechać. Nie poddajemy się, lekko modyfikujemy trasę i w bólach ale cali i zdrowi stawiamy się na starcie.
Szybko wodujemy kajaki pomiędzy mostem drogowym a kolejowym i ruszamy.
Rzeka meandruje, płyniemy spokojnym tempem. Jest pięknie. Biało, cicho, dziko. Pojawiają się niewielkie przeszkody w nurcie (wszystkie do opłynięcia).
Płyniemy, podziwiamy białe krajobrazy, omijamy przeszkody, pokonujemy kolejne meandry i dopływamy do kilkukilometrowego odcinka "kanałowego". Nie jest to typowy kanał bo brzegi już "zdziczały" i daj Boże żeby wszystkie "kanały" rzeczne tak wyglądały. Wiatr trochę dokucza i trzeba trochę wysiłku aby to pokonać ale jakoś nam idzie. W połowie tego trochę uciążliwego odcinka czeka nas przenoska, ze względu na zaporę. I tu znowu "pod górkę". Dosłownie. Po obu brzegach jakieś 4-5 m. skarpy pokryte dużą ilością świeżego śnieżnego puchu. Prus się jakoś wtargał na szczyt. Ja zanim tego dokonałem kilka razy zjechałem z tej skarpy niemal z powrotem do rzeki. W końcy z pomocą Piotra "wciągam" się na szczyt.
Przeciągamy kajaki po śniegu i ruszamy dalej. Jeszcze kawałek kanałowy przed nami i na powrót Wierna odzyskuje swój naturalny dziki bieg. Przez pewien czas kręci niemiłosiernie. Zawija że na niektórych zakrętach widać rufę własnego kajaka.
fot. PRUS
Mijamy kolejne zakręty, przeszkody, kładki i przepływamy pod mostem na trasie 762.
Chwilę za owym mostem dopływamy do starego młyna w miejscowości Bocheniec. Mieliśmy go obnieść ale postanawiamy opłynąć go ulgą czy też jakąś odnogą.
Wpływamy w ten fragment rzeki i nie ma odwrotu. Jakieś 250-300 m. do przepłynięcia. Nurt silny. Pełno zawieszonych gęstych gałęzi przez które nie widać co jest dalej. A za nimi powalone drzewa (niektóre przepływamy dołem, niektóre górą), jakieś a'la bystrza, ostre meandry i inne przeszkody w korycie. Uff, działo się ale wyszliśmy obaj z tego cało. Niestety czapka spoczęła gdzieś tam na dnie
zdjęć z tego odcinka nie posiadam bo nie odważyłem się tam wyciągać aparatu.
Po spłynięciu tego miejsca rzeka pozwala nam trochę odpocząć. Jest jakby szerzej, i płynie się już bez "walki". Za to spływ nic nie traci na swoim uroku. Nieubłagalnie zbliżamy się do mety. Obnosimy jeszcze jeden sztuczny próg...
i po krótkim czasie dopływamy do mety. Wyłazimy na brzeg i ciągniemy kajaki jakieś 500m. po śniegu, przez las. Dochodzimy do auta Piotra i jeszcze się nie pakujemy. Wiosła także na lądzie się przydają.
BYŁO FAJNIE. Nowy kajak spisywał się bardzo dobrze. Wygodny, stabilny, zwrotny, ze zwałkami też sobie radził. Szkoda czapki. Przepłynęła ze mną ponad 1000 km. Jeszcze trochę Wiernej Rzeki zostało mi do przepłynięcia. Na pewno z chęcią na nią wrócę.