Już kolejny rok majówkę spędziłam na Ukrainie, tym razem na Turii, czyli prawym dopływie Prypeci.
Trasa: Huszyn - Toikut (1 biwak) - Stavysche (2 biwak) - Mostysche (3 biwak) - Schytyn, ujście do Prypeci (4 biwak)
Przepłynęliśmy 82 km.
Dlaczego warto pływać i bywać na Ukrainie? Bo można tu znaleźć rzeki i życie poza znaną nam na co dzień cywilizacją, odnaleźć spokój, ponownie doświadczyć świata bez netu i całego syfu z tym związanego, zobaczyć szczęśliwe krowy i pasące się przy wodzie konie, a w konsekwencji pobyć z ludźmi i przyrodą tak naprawdę, bez przybierania fałszywej pozy, bez kolorowych sztucznych piórek, które przecież i tak w końcu się zakurzą. Po prostu być.
Pełna relacja i kupa zdjęć na moim blogu:
https://panirybka.blogspot.com/2019/05/czar-turii-i-polesia-woynskiego.htmlA poniżej skrót relacji.
Turia jest rzeką nizinną, o słabym nurcie, płynie w naturalnym korycie, odcinkami silnie meandruje. Zaczęliśmy 10 km za Kowlem i dopłynęliśmy do ujścia do Prypeci.
Dominującym elementem są trzcinowiska, tworzące wąskie korytarze, sama rzeka ma liczne odnogi, ale udało nam się nie zgubić.
Częstym widokiem są rybacy w drewnianej pychówce odpychający się od dna długim wiosłem.
Do brzegów rzeki dochodzą pastwiska, zatem widok pasących się krów czy koni również był nieodłącznym obrazkiem spływu.
Były też rozlewiska.
Wpłynęliśmy też na Prypeć:
Urocze mostki o różnym stopniu solidności:
Wszelkiego rodzaju ptactwo, pospolite:
i niepospolite, rzeczne i błotne.
Batalion:
Rycyk:
Biwaki i ogniska:
Zwiedzaliśmy malownicze wsie.
Lokalne sklepy.
Oraz piękne prawosławne cerkwie.
Monaster:
Gdzie przywitano nas posiłkiem:
Wszystkie te obrazy tworzą świat, którego u nas już nie spotkamy.