Nie będzie to opis niesamowitych przeżyć podczas spływu, Odra nie dawała ku temu żadnych okazji. Ale było jak miało być, spokojnie, cicho, odprężająco, jednakże z wysiłkiem; w rytm zanurzanego pagaja. Poza operatorami śluz spotkaliśmy dwie barki i dwie motorówki. No i wędkarzy, ci są wszędzie
Ogólnie dla niektórych było nudno i monotonnie. Ale tak miało być.
Meandry Odry-Racibórz
Zdecydowanie najładniejszy odcinek, dzika rzeka, ptactwo, nurt, można się nawet pokusić o kąpiele. Spływ meandrami można zrobić bez własnej jednostki, wystarczy zarezerwować kajak na stronie miasta Bohumin i przyjść na brzeg o ustalonej godzinie. Spływ kończy się w Zabełkowie, trasa obliczana jest na jakieś 3 h. Po minięciu tego właśnie punktu rozpoczęła się dla nas właściwa wyprawa. Meandry pokonywaliśmy już kilkukrotnie. Cały odcinek do zapory w Raciborzu był płytki, bardzo płytki. Dalej nie było lepiej, jak mieliśmy się przekonać. Sama zapora – konieczna przenoska. Tu pierwszy zgrzyt, slip jest, ale tak zamulony, że młody zgubił prawie but, ofiarnie wyskakując z dziobu. Wygrzebałem go (buta, nie młodego) z głębokości łokcia. Następnie była żmudna czynność – ciąganie na wózeczku na grzbiet wału a następnie w dół z drugiej strony. Tu już slipu nie ma, trzeba przez chaszcze. W tym momencie się zastanawiałem, ile razy będę takie coś musiał robić. Okazało się później, że tylko raz. Pierwszy nocleg wypadł nam za Raciborzem, zaraz za promem Ciechowice. Pełno tu główek, wybraliśmy sobie dogodną do zaparkowania naszej jednostki i rozbicia namiotu. Cisza, pusto. Wpadł tylko na chwilę wędkarz z Chorzowa, żona go wysłała na przeszpiegi, kto to po sąsiedzku się rozbija.
Racibórz – Koźle
Ten dzień to był mój test mówcy motywacyjnego
Młody, widziałem po minie, zastanawiał się na co mu to było. Ale zagryzał zęby, a ja postanowiłem po cichu mu odpuścić i założyłem, że za silnik to będę tego dnia robić ja. Po drodze postój na prawym brzegu za ujściem rzeczki Rudej. Stamtąd bardzo blisko sklep spożywczy, więc szansa na uzupełnienie zapasów. Nocleg w Koźlu na przystani Szkwał. Tu za cenę 30 PLN dostaliśmy trawnik pod namiot, dostęp do sanitariatu i poczucie bezpieczeństwa. Nie żeby poprzedniej nocy było niebezpiecznie, ale wiecie, nocowanie na dzikuska różni się od nocowania w cywilizacji. Nadciągała burza, ale postanowiliśmy zjeść coś innego niż Luncheon marki Krakus i poszliśmy w miasto. Google podpowiedział burgerownię Rock Kitchen. Najtańsza nie była, ale dobry strzał. Potem przechadzka po mieście i obowiązkowa Biedra. W nocy okazało się, że namiot mamy super poza jednym mankamentem. Przecieka. Czyli dyskwalifikacja. Nie skreślam jednak tej konstrukcji, bo mały namiocik rozbijany bez śledzi, składający się z jednego kawałka materiału jest jednak szalenie praktyczny. Po prostu nasz już był pełnoletni. Fajnie, że ta burza, bo po całym takim udarowym dniu to całkiem miła odmiana.
Koźle - Krapkowice
Rano po burzy powietrze trochę zelżało, zebraliśmy graty i ruszyliśmy do pierwszej śluzy. Była to motywacja dla młodego, coś nowego. Wyposażeni w nr telefonu do operatora (przezornie spisany z tablicy podczas akcji Biedra) podpłynęliśmy do awanportu i poprosiliśmy o wejście do śluzy. Tu informacja: przed wyjazdem przygotowałem sobie listę śluz z numerami telefonu, jednak część z nich okazała się nieaktualna, a niektórych nie było w necie w ogóle. Każdego śluzowego prosiłem o nr telefonu do kolejnego, dzięki czemu zebrałem wszystkie brakujące. Numery aktualizowałem w mapach Google, jak zostaną zatwierdzone, następni będą mieli łatwiej. Nie było to też takie konieczne, bo każdy operator śluzy zgłaszał następnemu, że zbliża się taka poważna jednostka jak nasza. Dzięki temu często po zgłoszeniu telefonicznym dostawaliśmy info, że wrota otwarte i możemy wchodzić. Każde śluzowanie kosztowało nas 4.40. Poza Krapkowicami, gdzie pan stwierdził, że 2.20, bo legitymacja szkolna młodego. Kazał się dalej upominać o zniżkę, ale mnie ignorowano, że jaka my młodzież szkolna, jak ja stary chłop jestem. Nieistotne, i tak 4.40 za wypompowanie takiej ilości wody za każdym razem uważałem za jakieś takie niemoralne. Druga śluza, Januszkowice, dziwna akcja. Pan spytał, czy nie będzie problemem przenoska, bo jakaś jednostka się spieszy i trzeba ją priorytetowo itd. Ok, myślę, niechętnie, ale zrobię to. Taszczenie kanadyjki na tym wózeczku to nie jest najfajniejsza rzecz. Kiedy się wodowaliśmy po drugiej stronie, zobaczyliśmy, że ze śluzy wychodzi jednostka, z naszego kierunku. Do dziś nie rozumiem, czemu nie mogliśmy razem się śluzować. Chłop mnie jakoś przegadał, a ja porażony słońcem tępo się z nim zgodziłem. Bez sensu. Szybko go jednak s zapominamy, żeby nie psuć sobie humorów. Dociągnęliśmy do Krapkowic, gdzie młody, po zażyciu luksusu w Koźlu, nalegał, żeby nie na dziko, tylko że marina jest. Jako że zakładałem przed wyjazdem brak kłótni w czasie rejsu, zgodziłem się. Marina Krapkowice kosztowała nas 75 zł, najdroższy nocleg w ciągu całego rejsu. Dostaliśmy pozwolenie na rozbicie namiotu na miejscach przygotowanych pod kampery. Był prąd, kontener łazienka, więc fajnie. Niefajne było to, że marina wynajmuje na swoim terenie namiot imprezowy. No i chcąc niechcąc byliśmy świadkami osiemnastki Adiego. Darcie ryja nawalonych Sebiksów do rana. O 5.00, gdy już ostatnie zgony poszły do domu, wtedy przyjechał patrol J Więc powiedziałem im tylko, że jeśli reagują na nocne hasło ‘jebać policję’ to się spóźnili, już bzykanka nie będzie, zainteresowani się rozeszli. Śniadanko, klarowanie canoe i w drogę.
Krapkowice – Opole
3 dzień, części załogi zaczyna doskwierać brak kobiet („Ja chcę do mamy”), ale to chwilowe załamanie. Ciśniemy dalej i szlifujemy automatyzację ruchu wioślarza. Tak, naoglądałem się przed wyjazdem. I dobrze. Dzięki temu, gdy młody miał niemoc, mogłem pagajować z jednej strony nie schodząc z kursu. Przydatna rzecz, ta liter „J” Nocleg założyliśmy sobie w Opolu. Idealnie zaraz za śluzą po lewej stronie jest przystań w zatoczce. Prowadzi ją dziwna, ekscentryczna para, pani bardzo komunikatywna, pan bardzo nie. Ustalona cena za nocleg 50 zł. Do dyspozycji prysznic z zatkanym odpływem. Ale miejscówka idealna. Zaraz za ZOO, wyspa Bolko. Przez most do centrum. Super.
Opole – okolice Mikolina
Dzień przełomowy, od tego momentu nie zwracamy uwagi na ból J Pogoda się trochę psuje. Nawet bardziej niż trochę, zaczynam dostawać alerty RCB. Zaczęło się robić trochę nerwowo, bo wszędzie wysokie brzeg, a czarno się robi coraz bardziej. Już na totalnym zrezygnowaniu dostrzegamy kawałek „plaży”. Dobijamy, rozkładamy namiot nieco powyżej, obiad jemy już prawie w deszczu. Rano budzimy się w wodzie, namiot przecieka. Prognoza mówi, że ma jeszcze lać ze 3 godziny. Dochodzę do wniosku, że skoro już i tak jesteśmy mokrzy, to rozgrzejmy się pagajami. Lecimy dalej.
Okolice Mikolina - Brzeg
Odra zdecydowanie szersza, ale nadal zdarza się szurać pagajem po dnie. Płyniemy sobie leniwie, choć nie bez wysiłku, bo woda stoi. Zaczyna się robić słonecznie, zrzucamy pałatki i resztę mokrych ciuchów. Myślę o tym chłopcu, który się utopił w Oławie. Bardzo nie chciałbym go znaleźć. Planuję, że następnego dnia trzeba zrobić odcinek Brzeg – śluza za Oławą. Na wszelki wypadek...
Nocleg w Brzegu to zdecydowanie najlepsza miejscówka, jaka nam się przytrafiła. Marina Brzeg. Nie ważne, że trzeba było się cofnąć drugą stroną wyspy pod prąd, w sumie i tak go nie było. Marina MOSiR, granty unijne itd, więc luksus. Wywalamy cały majdan na trawnik do suszenia. Pracownik podjeżdża z profesjonalnym wózkiem z dyszlem i proponuje, żeby wyciągnąć canoe i ogarnąć je na brzegu, dostajemy węża z wodą i wiaderko z gąbką. Jest bosko. Bardzo dobrze nam to robi. Po poprzedniej nocy zrobił nam się straszny burdel, teraz szansa na wylizanie wszystkiego z błota. Bosman na szybko nam określa warunki nocowania. O 20.00 zostajemy sami, bo pracownik kończy pracę i wyjeżdża. Tu mamy klucze, rano pan przyjedzie, to odbierze. Koszt: dla kajakarzy 0 PLN. Rozgościcie się. Jeszcze podał nam wskazówki co zobaczyć w Brzegu i gdzie zjeść i już go nie było. Obiad zjedliśmy na rynku w barze mlecznym Krówka. To była miła odskocznia od puszek, klasyczny domowy obiadek. Następnie zaliczamy to, co miasto Brzeg ma do zaoferowania i idziemy spać.
Brzeg – Idaho
Plan na ten dzień był taki, żeby dopłynąć w miarę tak, żeby kolejnego dnia, jednym rzutem, dopłynąć do Wrocławia za śluzę Różanka. Po drodze dobijamy do przystani w Ścinawie. Szybki wypad do sklepu po zimne napoje i w drogę. Spokojnym tempem dopływamy sobie kawałek przed śluzą Janowice, tu znajdujemy łatwo dostępny brzeg. Okazuje się szybko, że jest to łąka, gdzie pasą się krowy. Mnóstwo krów na prerii. Robimy sobie w ich towarzystwie obiad, a w międzyczasie pojawia się kowboj w kapeluszu, koszuli i bokserkach. Pytamy go grzecznie, czy to jego teren i czy możemy przenocować nie robiąc syfu. Kowboj się zgadza, więc rozbijamy namiot i ryzykujemy kolejną kąpiel w Odrze. Tym razem w towarzystwie bydła. Fajnie.
Idaho – Wrocałw
Rano zryw i w drogę. Zryw tak wczesny, że pan na śluzie nam przypomniał, że śluzujemy się po 07.00, wtedy cena jest normalna, a nie taryfa nocna x2. Zgadzamy się, że jesteśmy oficjalnie trochę później i wpływamy na wody, które okalają Wrocław. Tutaj rzeka kończy być rzeką i staje się nudny kanałem żeglugowym. Trzy śluzy i kończymy po prawej stronie zaraz za śluzą Różanka w przystani Pegaz, gdzie juniorzy trenują wioślarstwo. Wcześniej oczywiście zadzwoniliśmy z pytaniem, czy można u nich przenocować. Nie było problemu. Po skończonych treningach znów zostaliśmy sami. Ostatnia obozowa kolacja, podsumowanie wyprawy i rano szybka przeprawa na drugi brzeg, skąd odebrała nas nasza nieoceniona mamusia
Podsumowując, zrobiliśmy 200 km z hakiem w osiem dni. Jak na parę, gdzie jeden się ciągle opylał, to chyba spoko tempo
Wyprawa była w porzo. Ptaszki, natura, z dala od cywilizacji. Mimo wysiłku fajnie było, okazuje się, że Amazonka jest tuż obok Ciebie, trzeba ją tylko odkryć. Jest apetyt na kolejne trasy. Choćby atak na Berlin