Zupełnie tego nie planowałem, ale podobno takie imprezy są najlepsze? We wtorek na nocnej zmianie mały wypadek w pracy, lewa ręka poharatana. Wizyta u lekarza… żadnych złamań i pęknięć. Tylko mocne stłuczenie. Uff, ulżyło mi bo bez nogi popłynę, ale bez ręki już nie bardzo J Od czwartku myślałem tylko o rehabilitacji owej kończyny wiosłem. Kilka prób usztywnień łokcia, okłady i powinno dać radę płynąć. Mazowiecki oddział miał w planach końcowy odcinek Mogielanki, tak ok. 11 km. Na moją prośbę zgodzili się na niewielką modyfikację i dorzucenie jeszcze jakichś 10 km. Pilicą. Nawet w jakiejś chwili słabości wyrazili zgodę na ewentualną pomoc na przenoskach i zwałkach, także ręka powinna jakoś dać radę. Po takich obietnicach nie mogłem ani Im, ani sobie odmówić. Jadę. W sobotni poranek stawiam się w Białobrzegach u Artura (KAJACZEK.PL). Przywitanie, po chwili dołącza Jacek (CZOŁG), przedstawiciele Lubelskiego Oddziału (Darek z Basią), i na koniec RYBY czyli Sławek i Ania. Szybciutki przepakunek, szybciutki kurs do Mogielnicy i możemy zaczynać.
Pogoda z rodzaju „Kwiecień plecień bo przeplata, trochę zimy, trochę … zimy”. Tak naprawdę, latem nie zaleciało nawet przez chwilę.
Owszem słonko się pojawiało, ale temperatura dosyć niska, i paskudnie się chmurzy. Ale co tam: „W końcu nie przyjechałem tu dla przyjemności
”. Schodzimy na wodę.
Już po kilkudziesięciu metrach mała rozgrzewka przy jakimś starym młynie.
Zwałka...
za chwilę kolejna,
i kolejna. Robi się coraz ciekawiej. Sporo przeszkód. A to górą, a to dołem ale jakoś je pokonujemy.
Chyba już do Katany się przyzwyczaiłem bo pod takimi kilkoma drzewami przepłynąłem, o co wcześniej bym się nie podejrzewał. Kilka zwałek wyższych, pomagamy sobie jak tylko możemy.
I tak zmagamy się z rzeką aż nagle ni stąd ni z owąd na fartuchach robi się biało. Grad. Kurcze jeszcze tego brakowało. Zatrzymujemy się na chwilę pod jakimś mostkiem. Przeczekujemy to i śmigamy dalej.
A dalej też zwałki. Sporo tego było, choć w górnym biegu Mogielanki podobno jest ich jeszcze więcej.
Towarzystwo zgrane tak więc pokonujemy wszystko jak leci. Z tego miejsca przyznaję że „Krawaciarze” jak obiecali tak postąpili. Pomagali chętnie. Atmosfera naprawdę przyjemna. Jest dosyć ładnie,
o ile weźmie się poprawkę na śmieci których w rzece niestety nie brakowało.
Nie wiem co to za jakiś zwyczaj??? Jak w jakimś średniowieczu… „żeby tak wywalać syf za okno”. Wstyd !!
Dopływamy do jakiejś zastawki. Zagrodzona niezbyt wysokimi dechami, ale z drugiej strony skok z tych dech jakieś 1,5 m. w dół. Mimo iż większość jest już na brzegach i przenosi kajaki, postanawiam spróbować. Wskakuję na dechy i plusk, skaczę, udało się. Było Fajnie. Odpływam kawałek odwracam kajak, patrzę w górę a tam widzę Artura trzymającego się zastawki, szkoda że bez kajaka. Podpływał i też było plusk, tyle że jeszcze z tamtej strony. Trzeba powiedzieć że jest twardy. Mimo kąpieli, zrzucił kajak z tej zastawki i w dosyć akrobatyczny sposób i tak do niego się dostał. Myślę że można Mu zaliczyć to jako spłynięte
Dalej Mogielanka się nie zmienia. Chwila spokoju,
i znowu jakieś drzewa. Płynąłem z tyłu i zza zakrętów dochodziły czasem odgłosy, jakby miała tam miejsce wycinka lasu. Trzaskały gałęzie aż miło.
Była też jedna przeszkoda którą wszyscy zgodnie obnieśli.
Po 9 km. robimy krótki postój. Zaczyna się robić trochę kanałowo.
Wody też jakby mniej. Trochę odpływam od reszty. Myślałem że zaczekam już na Nich na Pilicy ale gdzie tam. Jedno z drzew skutecznie mnie powstrzymuje. Samemu nie dałem rady, ale z pomocą innych już tak.
I w taki właśnie sposób w prawie całej grupie witamy Pilicę
i żegnamy Mogielankę.
Prawie bo Czołg i Ryba rodzaju (męskiego), trochę sobie pofolgowali na ostatnich metrach i chwilę na Nich czekaliśmy. Pilica.
Trochę ją już znam, ale jednak kilka razy i tak mnie zaskoczyła płyciznami których nie ominąłem. Ech, szarpałem się, wkurzałem ale gnałem do przodu. Zostawiam wszystkich w tyle.
Lubię tak „depnąć” na koniec. Dziesięciokilometrowy odcinek Pilicy machnąłem szybko. Przed samą metą dopadł mnie znowu ten okropny grad. Tym razem już sobie nie żałował i przemoczył mnie całego. Ech, na sam koniec.
Po jakichś 20 min. Dopływa reszta ekipy i kończymy dzisiejsze pływanie,
ale nie kończymy spotkania. U Artura (Kajaczek.pl) czeka nas ognisko. Oj, co tam się działo… nie napiszę bo co pośmialiśmy się to nasze. Spotkanie się przeciąga i ciężko się rozstać, ale co robić ??
Rozjeżdżamy się po Lubelszczyźnie, Mazowszu i Kielecczyźnie. Spływ przesympatyczny, Mogielanka, mi się spodobała. Koniecznie muszę przepłynąć jej wcześniejszy odcinek, i mam nadzieję że Mazowiecki i Lubelski Oddział będzie mi towarzyszył (a może i inni się skuszą)?? Dzięki Panowie i Panie za miło spędzony czas. Czekam na Wasze wrażenia i fotki... Wielkie podziękowania także dla cichego bohatera dzisiejszego dnia czyli Krzysztofa który dzielnie towarzyszył nam drogą lądową i skrupulatnie z mostów dokumentował nasze poczynania.
Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku.
PS. Ręka ocalała i na pewno jej nie zaszkodziło trochę wiosłowania.