wodniacy.net

usiądź przy naszym ognisku
Teraz jest 25 kwi 2024, o 09:26

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5 ... 7  Następna strona
Autor Wiadomość
 Tytuł: W stronę Ustki
PostNapisane: 23 lip 2015, o 21:00 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Wstęp
Nie był to typowy spływ. Morze było w planach na to lato, ale wydarzenia potoczyły się dość spontanicznie.

W grudniu ub. roku, przy morskiej inicjacji straciliśmy z kol. Piotrem wspólny kajak. Popływał sobie z nami po morzu kilka skromnych godzin. Od tamtego czasu staliśmy się zawziętymi obserwatorami portali ogłoszeniowych. Po paru miesiącach trafił się ciekawy, wyglądający na morski, kajak w umiarkowanej cenie. Co ciekawe, okazało się, że sprzedaje go kol. Biały znany z fw. W związku z tym Piotr z żalem postanowił pożegnać się ze swoją Piranią. Wiadomo - finanse, żona - że coo?..następny kajak w domu?!!
Ostatecznie transakcja została zawarta ku zadowoleniu obu stron. Tyle, że kajak ciągle pozostawał w Gorzowie. Długość nie ułatwiała transportu, a zapracowany nowy właściciel nie miał szansy wybrać się specjalnie po niego.
No i zaproponował test i transport na środkowe wybrzeże w jednym. Podrzucając przy tym kajak z Gorzowa bliżej morza. Jak można było nie skorzystać? Trzeba tylko na chybcika postarać się o wolny tydzień i rozejrzeć za odpowiednim towarzystwem (mój SekatorRex pozostawał do dyspozycji). Z pierwszym poszło gładko, z drugim nie za bardzo. Trochę za nagłe to wszystko było. Ale znalazł się kolega, który postanowił połączyć rodzinne plany i kajakowanie po morzu. Niestety tylko dwa dni mogliśmy płynąć razem w weekend. Dobre i to. Pogardził Sekatexem (który ciągle domaga się remontu) i znalazł w jakiejś wypożyczalni morski, zdezelowany rodzynek, co wybawiło go od wożenia sprzętu z Poznania. Umówiliśmy się na spotkanie w Mrzeżynie o 8 w piątek. To narzuciło jakieś ramy czasowe mojemu płynięciu. Drugą taką rzeczą był transport kajaka z Gorzowa. Nie miałem na to wpływu. Wypadł w niedzielę. Więc start w niedzielę, rano w piątek mam być w Mrzeżynie. A potem? Jak Posejdon pozwoli (i wojsko - po drodze jest poligon). Mogę płynąć do niedzieli. W poniedziałek powrót.

Tyle plany. Teraz o sprzęcie.

Kajak.
Na oko bardzo zachęcające kształty. Dł. 5,30 m, szerokość poniżej 60 cm. Mocno podniesione rufa i dziób. Wyraźnie V-kształtne dno. Podnoszony do pionu ster na pedały. Dwa duże luki z gumowymi pokrywami i jeden mały, zakręcany, tuż za kokpitem. Całość zadbana, bez obić, śladów napraw, prawie bez rysek. Kokpit nie za długi - nie pozwala wyjąć ze środka nogi przed uniesieniem tułowia. Wsiada się wygodnie, gorzej w drugą stronę. Mówił o tym już poprzedni właściciel wyraźnie wyższy od Piotra i ode mnie. Siodełko laminatowe, na stałe podwieszone na burtach, bez regulacji. Za oparcie służy szeroki, płaski pas obramowania kokpitu. Skrzydełka do trzymania nogami skierowane ku górze. Hmm... gdybym miał uda o podwojonym obwodzie?... może do czegoś by się przydały. Fartuch neoprenowy od górala pasuje idealnie.

Wiosła.
Zabrałem ze sobą ten sam zastaw co na spotkanie konwaliowe. Średnia łyżka - składana - jako zapasowe (nie mam innego porządnego wiosła składanego). Nie była w użyciu. Wiosło podstawowe - mała łyżka (pióro 50x15,5 cm) - jak to stwierdził w maju Młody Eltech - damska. Trzy powody były po temu. To wiosło (takie samo jak na konwaliach, ale nie to samo) było zakupione dla Piotra i do tej pory nie miało okazji trafić do właściciela - niech mu już tam będzie. Osobiście wolałbym płaskie na wypadek eskimoski. Po drugie - sprawia wrażenie i jest delikatne, jednak w maju oswoiłem się z nim i nabrałem zaufania. Po trzecie - rewelacyjna waga - 640 gramów! Długość 220 cm, skręt 90*.
Uprzedzając wypadki stwierdzę, że spisało się doskonale (eskimosek nie było, kabina jedna).

Inne.
Namiocik od Teda, menażka do gotowania na ognisku (kuchenkę sobie odpuściłem). Płachta, karimata. Puchowy, dwudziestoparoletni śpiwór (coś się nie mogę z nim rozstać mimo, że ciągle mi dowodzi, iż czas na to już nadszedł ;-) ). 2 latareczki made by Biedronka, inne drobiazgi jak zwykle.
Z wodnych - kamizelka, fartuch, kurtka kajakowa, spodnie neoprenowe 3mm do pasa, 2 pary skarpet wędkarskich made by Jula, buty neoprenowe wysokie, piankowy poddupnik, busola... i to chyba wszystko.
Ciuchy miały zabezpieczać od wszystkiego - wiatru, wody, mokrego zimna i przede wszystkim - Słońca. Więc 3 lekkie polarki na górę, dwa na dół, dwie koszule z długim rękawem (jedna z flaneli), 2 koszulki z krótkim, przewiewna czapka z daszkiem, zimowa polarowa czapka z nausznikami, grube skarpety, kangurka-wiatrówka. Buty miejskie, tenisówki.

Jeszcze trochę żarcia za 50 zł. Dało się to upchnąć w plecak i torbę typu "ruskie na bazarze".


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 21:14 
Offline
moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 18:44
Posty: 2514
Lokalizacja: Pyrlandia
Dalej, dalej :tupu:

_________________
"Co to jest droga to najlepiej dowiedzieć się nogami. A już obowiązkowo bosymi"
Bartoszko - Siekierezada


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 21:31 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Bardzo proszę :-) :

Dzień pierwszy.
Niedziela 28 czerwca 2015

Wiezie mnie pociąg ku szerokim wodom. Ekran wyświetla aktualną prędkość - 120 km/h. Żadnego stukotu kół na łączeniach szyn nie słychać. Trochę szumu, wstrząsy minimalne, można pisać długopisem, ale dzisiaj pisze się na laptopie, albo w telefonie. Klimatyzacja.
To odpowiednik dawnego osobowego. Zmierza do Świnoujścia stając na każdej stacyjce, do Szczecina Dąbia będzie ich ze 25. Trochę zmieniły się nam koleje. Przynajmniej niektóre i gdzieniegdzie.

Będę startował ze Szczecina, z przystani HOM (dawny(?) Harcerski Ośrodek Morski) na południowym brzegu J. Dąbie. Kajak czeka już tam od południa. Zawdzięczam to Pani Sylwii z ośrodka, z którą udało się w pół minuty, o ósmej rano, uzgodnić sprawę przechowania sprzętu. Bezkosztowego! Byłem równie uradowany co i zaskoczony. Sądziłem, że takie rzeczy już się nie zdarzają. Polecam każdemu przystań z tak miłą i konkretną załogą. Dla mnie to miejsce było o tyle istotne, że mogłem dotrzeć tam ze stacji, z bagażami, w kilkanaście minut na piechotę.
I tak też się stało. Po drodze było jeszcze Netto – dokupione ostatni chleb i woda. O 20-tej jestem wreszcie w HOM-ie. Cisza i spokój. W basenie pełno jachtów, na brzegu kajaki. Obok nich leży mój - niespodzianka. Jestem go ciekaw, bo widzimy się po raz pierwszy.
Pośpiesznemu pakowaniu towarzyszy sympatyczny bosman. Tak sympatyczny, że żal odpływać. Jest tu pole biwakowe. Ale trzeba wreszcie wyruszać, chociaż Słonko już zachodzi. Jeszcze trochę upierdliwe ustawianie podnóżka i montaż steru (5 śrubek)… Przeciągnął się trochę ten start. Plan na dzisiaj jest skromny – wypłynąć. Co dalej – zobaczymy.

Ruszam o dziewiątej. Na wodzie wieczorna cisza. I pustka – jak okiem sięgnąć - żadnej jednostki. Z rzadka wystaje jakiś maszt schowanej w trzcinach żaglówki. A woda szeroka. Jezioro Dąbie ma powierzchnię połowy Śniadrw – ponad 50 kilometrów kwadratowych wody. To czwarte powierzchniowo jezioro w kraju. Jezioro? Właściwie płytkie, przyujściowe rozlewisko Odry. Największa głębokość 4,2 m, średnia – niewiele ponad 2. Od południa i zachodu widać wyraźne wzniesienia, na północ i wschód ciągną się tereny niskie, często są to zmeliorowane i zagospodarowane dawne bagna.
Moja droga wiedzie przez całą długość Dąbia. Od południowego krańca, do północnego połączenia z Odrą mam jakieś 15 km. Na dobry początek.

Wiosło w dłoń i kilometry mijają jeden za drugim. Właściwie nie kilometry. Nie liczę ich. Szacuję orientacyjnie z mapy. Przemijają, z każdą minutą wiosłowania, coraz to inaczej oświetlone widoki. To jest właśnie niezwykłe w płynięciu – niby ciągle to samo przed oczami , ale jednak stale przybywa coś nowego w krajobrazie. Maleńkiego często, rosnącego pomału w miarę zbliżania. Widok zmienia się w powolnym tempie, ale stale. Obrazy przepływają przez mózg w rytm wody odrzucanej wiosłem.

Wyznaczonym bojami torem wodnym oddalam się od ciągu przystani. Nad nimi bieleją blokowiska prawobrzeżnego Szczecina. W tle Góry Bukowe – znaczne polodowcowe wzniesienia – a na ich szczycie dwustumetrowy maszt radiowy.
Z oddali widać jeszcze masywną sylwetkę spichrza sąsiadującego z HOM-em. Wyraźnie znaczy punkt startu. Po lewej, już za Odrą, przesuwają się miejskie wieże i sylwetki wieżowców stojące na wysokim brzegu. Pomału ustępują suwnicom i żurawiom wyłaniającym się znad zarośniętych w większości lasem wysp oddzielających jezioro od Odry. Wzdłuż niej rozwijał się tutejszy przemysł – stocznie, papiernia, huta, gazownia i inne mniejsze fabryki. Zajmują całe kilometry brzegu pobliskiej rzeki.
Widząc te obiekty wiem, że za mną zatoka jeziora o nazwie Małe Dąbie, czyli pierwsze 5 kilometrów. Akwen poszerza się do kilku kilometrów. Dobrze, że nie ma wiatru.

Słońce chowa się za wzgórzami. Potem, w szarówce ogarniającej świat, rozróżniam już tylko ciemne zarysy lasów porastających wyspy i odleglejsze, zaznaczone światełkami kominy. Przybywa czerwonych świateł na innych brzegach jeziora. Regularne rozmieszczenie sugeruje, że to światła nawigacyjne, a nie - jak początkowo sądziłem - oświetlenie przeszkodowe masztów komórkowych.

Dość często przemykam nad sieciami rozpiętymi na wbitych w dno żerdziach. Z czasem rezygnuję z podnoszenia steru. Nie czuję żeby haczył, ale może tak delikatnie unosi się na przeszkodach, że tego nie zauważam. W pewnym momencie, poprawiając pozycję, zaparty na pedałach steru, zrywam jedną z jego linek. Nic to. Płetwa do góry i jazda dalej.

W mroku kierunek wyznaczają mi dwa wielkie słupy energetyczne. Bodaj, czy nie najwyższe w Polsce. Rozpięta na nich linia energetyczna przekracza Odrę tuż na północ od jeziora. Już na początku drogi można było je rozpoznać jako dwie równoległe kreseczki na horyzoncie.
Wypływając z jeziora rozglądam się za wrakiem betonowca - to prawdziwa perełka dla krajoznawców. Pamiątka czasów wojny. Mimo jasnej nocy nie potrafię go dostrzec. Nawet tak jasne jak dzisiaj światło księżyca, to jednak trochę za mało. Mijając zakotwiczone wędkarskie łodzie wydostaję się wreszcie na Odrę.

Droga wodna między Szczecinem a Świnoujściem jest wyznaczona precyzyjnie światłami brzegowymi, umieszczonymi na zakotwiczonych w nurcie rzeki pławach oraz stawach. Tor wodny dla pełnomorskich statków, pogłębiany do 10 m, jest dość wąski i stąd konieczność bardzo precyzyjnej nawigacji.
Teraz obserwuję już nie widoki zatopione w ciemności, tylko wyłaniające się przed dziobem kolejne światełka. W pewnym momencie widzę ich przed sobą z 10. Mrugają do mnie w kilku kolorach. Taki widok trochę wygłupia. Nie muszę oczywiście trzymać się wyznakowanego toru. Noc jest jasna, brzegi majaczą wyraźnie. Ale gdybym musiał, albo chciał, to nie powiem, że wiedziałbym na co się kierować w tej chwili.
Widok zmienia się z każdą minutą. Szybko wyjaśnia się, które ze świateł oznaczają końce wysp, które są umieszczonymi jedno nad drugim światłami sektorowymi, a które wyznaczają najbliższe krańce toru wodnego, albo oświetlają jakiś znak na brzegu.

Niemal do dnia rok temu płynąłem tędy, również po ciemku, w towarzystwie Olka Doby i starszego syna. Czułem się podobnie. Najpierw zadziwiony i nieco zdezorientowany. Potem dość szybko, w miarę przybliżania się do kolejnych świateł, uspokajany wyjaśniającą się sytuacją. Nie chciałbym jednak nawigować tu głębiej zanurzoną jednostką n.p. we mgle.

W pobliżu znajduje się ujście rzeki Iny do Odry. Chyba dalej nie ma już sensu dzisiaj płynąć. Zresztą to „dzisiaj” też się kończy. Dochodzi północ. Po minięciu szczecińskich „słupów Herkulesa” badam przy świetle czołówki zatoczkę za zatoczką. Wreszcie jest.
Oczywiście w samym ujściu - 30-50 metrów od brzegu - wędkarze na nocnym połowie. Trudno. Trzeba wydostać się na brzeg. Był tu porządny pomost dla kajakarzy. Jest nadal, ale ktoś „pożyczył” sobie kilka końcowych desek. Gimnastyka nie przynosi efektu, niewiele brakuje do kabiny. Próbuję wbić się w trzciny i przybić burtą do innego boku. Nic z tego. Splątana roślinna gęstwina nie wpuszcza. Szukam dalej jakiegoś sensownego dostępu do brzegu. Dopływam do filarów spalonego mostu. Cholera - nic. Trzeba się cofnąć w stronę wędkarzy. Przy połączeniu z Odrą był pomościk tuż obok ruiny stacji nautycznej Inoujście. Wystaje tylko 15 cm z wody. Dla kajaka - idealnie. Po bokach płytko kamienie, ale jakoś daję radę dobić. Jest na tyle duży, że można na niego wciągnąć łódkę. Gramolę się nań zdziwiony, że mimo ciepła jest zupełnie mokry.

Namiocik mieści się na płasience tuż obok pomostu. Pół metra od wody, na końcu ujściowego cypelka. Nad nim zwieszają się gałęzie dużej wierzby. Nieopodal rozbrzmiewają dzwonki od wędek, terkoczą kołowrotki. Dochodzą też głosy rozmów. Kładę się o pierwszej, ale jakoś wcale nie senny. Na drugim brzegu buczą polickie zakłady chemiczne. To potężny kombinat. W pewnym momencie z buczenia wyodrębnia się inny, narastający hałas. Czyżby coś płynęło Odrą? Wychodzę z namiotu zaciekawiony.
Rzeczywiście – pomiędzy gałęziami widać na środku rzeki potężną, oświetloną rufę statku zmierzającego do Szczecina. Szybko znika z pola widzenia. Wracam do namiotu, z postanowieniem zaśnięcia. Nie mijają trzy minuty, a o brzeg, pomost i kajak na nim zaczyna tłuc postatkowa fala. Tłucze i tłucze. Wyjaśniło się dlaczego pomost ociekał wodą… Ładne miejsce sobie znalazłem do spania…
I tak, niestety, upłynęła cała noc. Długo nie mogę zasnąć. Potem, w półśnie, ciągle odbieram jakieś hałasy. Od wędkarzy, przepływających statków, albo rozfalowanej wody. O świcie wędkarze uruchomili silnik i odpłynęli. Niedługo potem jakaś łódź wpłynęła w rzekę mijając mnie o parę metrów. Ruch statków się nasilił. Ktoś, wyraźnie zapukał w burtę kajaka. To zmusiło mnie do wyjścia. Jest już całkiem jasno, Słońce lekko przyświeca. Dookoła nikogo. Tylko ptasie ekstrementy na kajaku. Włączam telefon dla sprawdzenia godziny. Cholera, daleko jeszcze do piątej. Przy okazji obserwuję jak kolejne fale atakują ujście rzeki. Odbijają się od brzegów, nakładają na siebie, wracają z powrotem w kierunku Odry czyniąc spory harmider. Po przepłynięciu każdego statku przedstawienie trwa parę minut. Trochę wkurzony usiłuję na siłę zasnąć. Udaje się zaliczyć godzinkę. Robię się głodny. W trakcie posiłku zaczyna mżyć. Mżawka przechodzi w deszcz. Zrezygnowany przykrywam się śpiworem usiłując zasnąć.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 22:12 
Offline
moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 18:44
Posty: 2514
Lokalizacja: Pyrlandia
Bardzo dziękuję :oki: Ależ to się fantastycznie czyta! Dalej, dalej :tupu:

_________________
"Co to jest droga to najlepiej dowiedzieć się nogami. A już obowiązkowo bosymi"
Bartoszko - Siekierezada


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 22:52 
Offline
admin-moderatorka
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:32
Posty: 2207
Lokalizacja: Pólka Raciąż
Zeżarło mój komentarz do początku! Ki czort??
Też czekam na ciąg dalszy :tupu: :tupu:

_________________
To dobrze – powiedziała Mi. – Mały drań jest o wiele lepszy, bo łatwiej go stłuc


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 23:16 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
ManaT napisał(a):
Bardzo dziękuję :oki: Ależ to się fantastycznie czyta! Dalej, dalej :tupu:


Miło słyszeć, drogi Manacie :) .
Jednak proszę uzbroić się w cierpliwość, bo pisze się dużo mniej fantastycznie :( .
Ale mam szczerą wolę dopisania do końca. Tylko kiedy?..

ewa napisał(a):
Zeżarło mój komentarz do początku! Ki czort??


Ewo droga, to jest nowy wątek - relacje. Wstęp powtórzyłem, bo to pewna całość.
Twój komentarz pozostał w "kajakarstwie morskim" :) .


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 23 lip 2015, o 23:32 
Offline
moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 18:44
Posty: 2514
Lokalizacja: Pyrlandia
Rozumiem i uzbrajam się w cierpliwość.
Ale łatwo nie jest bo coś mi się zdaje, że nasze daty spotkają się między Pogorzelicą a Mrzeżynem.

_________________
"Co to jest droga to najlepiej dowiedzieć się nogami. A już obowiązkowo bosymi"
Bartoszko - Siekierezada


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 24 lip 2015, o 06:16 
Offline
admin-moderatorka
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:32
Posty: 2207
Lokalizacja: Pólka Raciąż
A to lux! :)

_________________
To dobrze – powiedziała Mi. – Mały drań jest o wiele lepszy, bo łatwiej go stłuc


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 24 lip 2015, o 08:07 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Krótko , bomba :oki: .
Pisanie twoje mogę porównać do płynięcia nową tajemniczą rzeczką , cały czas napieram i chcę wiedzieć co jest za następnym zakrętem. Więc płynę Oktolu z tobą i mam nadzieję że długo nie będę musiał czekać na kolejny zakręt.

Oktol napisał(a):
Włączam telefon dla sprawdzenia godziny. Cholera, daleko jeszcze do piątej.

Moja pora :]

I coś o kajaku poproszę jak się sprawuje , stabilność , szybkość może w odniesieniu do Sekatexa.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 24 lip 2015, o 19:24 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Oktolku kochaniuteńki - pisz szybko ciąg dalszy bo ja tu nogami z wrażenia przebieram i się doczekać nie mogę.
A nie ukrywam że temat szczególnie mnie interesuje bo Odrę mam w najbliższych planach i wszystko co dotyczy Odry i wybrzeża mnie interesuje.
No i oczywiście nie byłbym sobą gdybym się o parę rzeczy nie podpytał.
Po pierwsze - jak Tedzio chciałbym wiedzieć jak się ten kajak sprawował w porównaniu do Sekatexa
jak z bagażami i stabilnością. No i jak wyszła morska dzielność tych kształtów.
No i kolejne pytanie - czy tak bardzo Ci się spieszyło i miałeś ograniczony czas że jeszcze wieczorem spuściłeś się na wodę ?
Ja z pewnością przenocowałbym u Harcerzy i dopiero z rana wystartował.
Lubię oglądać wszystko za dnia - w pełnym słońcu a tak z tego co widzę wiedziałeś ale nie widziałeś
Pisz szybciutko dalej bom strasznie niecierpliwy i już się doczekać nie mogę.
Jakieś zdjęcia robiłeś ?

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 26 lip 2015, o 16:04 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Ted, dla jasności - to "cholera" nie dotyczyło pory, tylko długości i jakości snu.

O kajaku będzie dalej, nie chcę uprzedzać akcji. Do tej pory niczym się nie wyróżniał. Niby węższy i dłuższy, v-ka dna, ale trudno bez jakichś pomiarów określić, czy i o ile szybszy. Raczej odrobinę trudniejszy do zwrotów. Ale miał ster, więc to było mocno nadrobione.
Co do Sekateksa, to na pewno do śmigłych nie należy. Ale nie można mieć do niego o to jakichś pretensji. Zawalidrogą przecież żadną też nie jest.

Lechu - mnie nie zależało w tamtym momencie na widokach, które zresztą znam, ale na oderwaniu się od brzegu :-). Miałem przed sobą 2 godziny jasnego-szarego i chciałem je wykorzystać. A pływanie po nocy też ma swój urok, który co jakiś czas (niekoniecznie w sposób planowy) do mnie dociera.
Tu warunki zachęcały do startu, ja się wreszcie (po małych perturbacjach) doczekałem możliwości, więc nawet nie rozważałem pozostania. A i spanie obok cywilizacji na spływie nie ciągnie mnie wcale, jeśli mam wybór.

Zdjęć za dużo nie ma, ale na okrasę coś się znalazło (znam tę Twoją słabość):

http://tufotki.pl/IEFr7


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 26 lip 2015, o 20:28 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
super zdjęcia i super opis.
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg

No i z niecierpliwością czekam na opis samego kajaka.
Ponieważ pływasz na co dzień sekatusiem to na pewno masz świetny przykład na porównanie obydwu.
I właśnie na takie porównanie będę oczekiwał.
Czyli prędkość, ładowność, stabilność, i wygodę pakowania oraz komfort podróży

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 lip 2015, o 17:58 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Oktol napisał(a):
Co do Sekateksa, to na pewno do śmigłych nie należy.

Pytam bo Sekatexy na Bugu miały przewagi nad naszą flotą pewnie z 1,5 km na godzinę , a jak się nastawia na zrobienie
w czasie krótkiego urlopu jakiejkolwiek dłuższej rzeki , to przy 8-10 godzinach wiosłowania w ciągu dnia , przez dziesięć dni
różnica jest spora.
Pierwszy raz widzę Oktolu żebyś wypalił tyloma zdjęciami na raz :]


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 lip 2015, o 18:09 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Tedziu - trzeba się cieszyć że Oktol tyle zdjęć napstrykał bo jest na co popatrzeć - a i na kolejny opis czekam z niecierpliwością :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 5 sie 2015, o 01:31 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Lechu, nie ma co strofować Tedzia.
Chociaż dziwi mnie trochę wpis, bo nieco zdjęć i tu, i na fw wrzucałem.
Nie tylko z pływania. Nawet i filmik był skromny.

Co do pływania Sekatexem na codzień...
Tu widzisz moje nabytki z ostatniego miesiąca :D .
Czasu nie starcza na opływanie wszystkiego.


Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 5 sie 2015, o 08:17 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Broń mnie Panie Boże przed strofowaniem Tedzia :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 sty 2016, o 01:08 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Przepraszam wszystkich zainteresowanych, ale w minionym roku postradałem wenę tak zwaną, a nakład robocizny po prostu przeraził. To normalnie jakaś masakra!
Tym niemniej, pomimo kompletnej nieopłacalności czasowej, nadal mam wolę opisać to pływanie do końca. Może będzie się to ciągnęło jak opera mydlana... nie wiem, zobaczymy. Póki co jest ciąg dalszy.

********************************************************************************

W stronę Ustki
Dzień drugi, poniedziałek 29. czerwca 2015

Do południa się wypadało. Gdy wyszło Słońce od razu obdarzyło czerwcowym żarem. Zawieszony na krzakach namiot obsychał błyskawicznie. Pakuję się dość pośpiesznie - kawał dnia już minął.
Wprawdzie nie mam planu dokąd dzisiaj zapłynę, ale gdy się chce wędrować, a nie bardzo można, czasu spędzonego w namiocie żal.

Do piątkowego spotkania z Tomaszem jeszcze daleko. Kierunek wiadomy – Dziwnów. Tam jest moje wyjście na morze. Ale to jeszcze hen. Wiele może się zdarzyć.
Wyścigów nie robię. Płynę na „lenia”, otwierając się na to, co wokół. Bez żadnej rozpiski celów, czy godzin. Bez poganiania. Zaopatrzeniem też się nie przejmuję. To nie pustynia. Zamiast martwić się o wszystko, pozwalam toczyć się życiu swobodnie. Moim zadaniem jest poruszanie wiosłem, a nie planowanie kilku alternatywnych scenariuszy na każdy dzień. Reszta wynika z tego ruchu. Oczywiście zerkam na mapę co jakiś czas, by się zorientować jak daleko do tego, czy tamtego punktu, ale godzę się na to, że los zdecyduje o miejscu noclegu, czy innych szczegółach. Los, wespół z moim wewnętrznym leniem. Warunki określają skuteczność wiosłowania, a leń decyduje kiedy je zakończyć.

Płynąc kajakiem po szerokich akwenach trzeba umieć się poddać, tak samo jak umieć zawalczyć. Cała sztuka w dobrym wyczuciu – siebie, sprzętu i sił natury. Płynąc samotnie jest to cokolwiek łatwiejsze niż w zespole. Wszystko się upraszcza – podejmowanie decyzji i ponoszenie konsekwencji tych mniej trafionych. Trudno obwiniać kogokolwiek, poza pechem i sobą. A pechowcom kajakowanie zdecydowanie odradzam.

Tak, więc kurs na Wolin. Ciągnie na Recławską Wyspę. Odzywają się wspomnienia sprzed lat. Leń nie będzie miał dzisiaj lekko.
Pakowanie było nieco zbyt pośpiesznym. Pożałowałem czasu na przestawienie linek sterowych i pedałów (te cholerne śrubeńki!). Skutkiem prowizorycznej naprawy był nieczynny ster (już chwilę po starcie) i nie za dużo miejsca dla nóg. Ale wracać na brzeg też się nie chciało.

Na rzece oprócz statków zaczęły pojawiać się jachty. Najczęściej żaglowe, z postawionymi już masztami, pyrkając wbudowanymi silnikami, pod niemiecką banderą nieśpiesznie prują wodę w kierunku morza. To końcowy odcinek tranzytu z Berlina, gdzie zimują. Jest ich coraz więcej. Większość popłynie na niemieckie wody w kierunku Rugii. Od dziesiątej sunie jeden za drugim. Rzadko coś w przeciwnym kierunku, rzadko pod inną banderą. Pod polską nie przyuważyłem ani jednego.
Mijają się ze statkami na torze wodnym. Skoro wszyscy walą środkiem, to i ja nie gorszy! Po odbiciu kieruję się na najbliższe boje toru. Tak mi zresztą pasuje po skrętach, by drogi nie nadkładać. Na przeciwnym brzegu pojawiły się kajaki z Polic w towarzystwie motorówki. Pewnie klubowy trening. Ledwie je widać. Drugi brzeg to dobre kilka setek metrów. Bliżej kilometra niż jego połowy. Potem okazało się, że i Bazyl wiosłował tam nieopodal.

Gdy zbliżam się do toru nawołuje mnie kobieta z pokładu „Se la vi”. Fajna nazwa, ale jak to zapisać w oryginale? I kto potem odczyta? Niech już będzie tak. Czyżby wzięła za swojaka? Niestety, w tym języku (wbrew nazwie jachtu – niemieckim) i z tej odległości się nie dogadamy. Gdyby im naprawdę zależało, wystarczyłoby cofnąć manetkę. Ubyłoby hałasu i prędkości.

Jacht nie jest wielki. Coś tak z 8 m. Na pokładzie niemłoda para. Pan z siwą bródką wygląda stylowo. Pani z chustą na głowie też niczego nie brakuje. Wyglądają na doświadczoną załogę. Ledwie wyprzedzili - z przeciwka idzie potężnie zanurzony statek. Przed dziobem solidnie spiętrzona woda. Wzbudza respekt. Istny wodny buldożer. Pierwsze minuty na wodzie i już emocje. Mam go na trawersie nie dalej jak 50 metrów, gdy dobiega głuche dudnienie. Patrzę i podziwiam - za rufą statku sztormuje wspomniany jacht spadając kadłubem ze szczytu w dolinę fali. Po chwili dziób celuje w niebo i znów wali się jacht całą masą w dół. Wygląda to i brzmi groźnie. Bryzgi wzlatują do połowy masztu, kadłub ciężko pracuje, łomot uderzeń niesie się po rzece. Na pokładzie kurczowo uczepieni ludzie. Kapitan jedną ręką, bo drugą kontroluje rumpel. Na szczęście są dziobem do fali. Niemal w ostatniej chwili zrobili ciasny zwrot pokrzykując coś nerwowo. Fal, tych największych - ponad metr wysokich - nie więcej jak pięć. Już przeszli. Nie ma czasu na refleksję. Pierwszy raz w życiu widziałem na żywo takie tańcowanie. A teraz kolej na mnie. Coś ściska za gardło… Raczej nie respekt. Dopadł ordynarny strach – co będzie za chwilę? Dziób kieruje się przeciw wałom wody. Serce wali. Już jestem na wierzchołku. Zaraz schodząc z fali, zaryję dziobem w następną górę wody. Są bardzo strome. Ale nie! Dziób swobodnie wspina się pod górę nie wbijając w nią. Raz, drugi, trzeci. Góra-dół, góra-dół i już po wszystkim.

Ulga niesamowita! Żadnej walki, kajak zrobił to sam. Na pokład dostało się kilka symbolicznych bryzgów, dziób ani razu nie poszedł pod wodę. Żadnych zaskakujących przechyłów. Fartuch suchy! Jestem pod wrażeniem! Dałbym głowę, że Sekateks zachowałby się tu o wiele mniej stylowo, chociaż bezpiecznie. Ostre kształty wraz z podniesionymi końcami bardzo ładnie zapracowały. Momentalnie nabrałem zaufania do mej jednostki.

Słoneczko, trochę chmur na błękitnym niebie. Kormorany, klucz za kluczem, nieraz po 50-100 sztuk ciągną na południe co parę minut przelatując nad głową. Czemu wszystkie idą środkiem i wyłącznie nad wodą? Są ich tysiące. Tyraliera za tyralierą. Gdy dolatują prawie nad głowę tyraliera rozrywa się na dwa skrzydła omijające kajak i łączące wnet w starą formację. Czego się obawiają? Przecież wiosłem ich nie sięgnę…

Niskie brzegi po obu stronach. Na lewym wyrastają dziwne wzniesienia. Białe skarpy znacznej wysokości, na górze co jakiś czas przejeżdża wywrotka i wysypuje swoją zawartość. W ten dokładnie sposób zgromadzono 50 milionów ton odpadów polickich zakładów. Na setkach hektarów wyrosły hałdy zawierające fluor, kwas fosforowy i metale ciężkie. Gdyby nie te dodatki, to resztę dałoby się zagospodarować jako, że to właściwie gips.

Kajak mimo, że napędzany wiosłem, okazuje się szybkościowo wcale sprawną jednostką. Towarzystwo na wodzie zmienia się bardzo powoli. Dużo czasu zajmuje jachtom doganianie mnie, a potem przez długi czas widzę je, gdy powoli się oddalają. Nie ma między nami wielkiej różnicy prędkości. A i ja przecież się nie wysilam. Ubrałem się pod prognozę – wiatry zachodnie, przelotne opady deszczu. Tymczasem wiatr w plecy z południa, coraz słabszy. Gorąco, fartuch dusi brzuch, źle się oddycha. Już dawno go ściągnąłem z krawędzi kokpitu. Jednak, żeby się całkiem pozbyć, trzeba by dobić do brzegu. Póki co próbuję przetrzymać.

Przede mną Wyspa Chełminek. Powstała z materiału wybagrowanego przy pogłębianiu toru głębokowodnego. Po lewo znany port żeglarski Trzebież. Zmierzają tam dwa jachty halsując w zamierającym wietrze. Jestem pewien, że szybciej od nich dotarłbym do portu. Ale to nie mój kierunek, odbijam w prawo, w kierunku Wolina. Zajrzę do Kopic po drodze. Tam się uwolnię od fartucha i coś zjem przed dłuższym odcinkiem na szerokiej wodzie.

To jest problem – niby ten neoprenowy fartuch dużo szczelniejszy, więc na morze bez dwóch zdań lepszy, ale uszczelnienie na tułowiu odbywa się kosztem ucisku. Co ciekawe, w trudniejszych warunkach ten ucisk jest niezauważalny. Ale tu, gdy dookoła spokój, staje się trudny do zniesienia. Między gumą i ciałem kompletnie przepocony ciuch – zero jakiejkolwiek wentylacji. Wieczorem taki mokry kompres robi się bardzo nieprzyjemny. Może by zdjąć fartuch? Jestem na to zdecydowany. Tylko, że jeśli warunki nagle się pogorszą, to zakładanie tej gumy w kajaku będzie ryzykowne o ile w ogóle możliwe. Pogoda upalna, burze prawdopodobne. A z Kopic będę miał kilkanaście km bez dochodzenia do brzegu. Więc dla bezpieczeństwa trzeba by to mieć na sobie, dla wygody – zdjęty. Oto dylematy dyletanta. Na przyszłość trzeba skonstruować coś bardziej optymalnego w zmiennych warunkach. Może jakiś zamek wszyć?

Przed Chełminkiem opuszczam tor statków i kieruję się w prawe przejście. Opuszczam Roztokę Odrzańską, zaczyna się Zalew Szczeciński. Tu spotykam dziesiątki łabędzi. Leniwie żerują rozciągnięte w kilometrową wstęgę. Mam je przed dziobem, potem po lewej burcie. Liczę białe plamki i kropki. Jest ich ponad 120. Same stare. Nie ma zupełnie tegorocznych szaraków. Nie daję rady sfotografować tak rozproszonej grupy. Po przybliżeniu mam w obiektywie małą część stada. Gdy obejmuję większą panoramą maleją do wielkości kropeczek.
Mijając wyspę i ptaki jestem bliziutko Kopic. To nie więcej jak 2 km. Zachodzę do przystani z potrzeby i ciekawości. Po drodze jeszcze kilkanaście łabędzi przecina mi drogę uciekając z trzcin. Ostatnie w samym porciku, skrzydłami nadrabiają ospałość. Leżące przy brzegu, łagodnie schodzące w wodę betonowe płyty muszą być ich ulubionym miejscem. Hmm… nie ulega to wątpliwości – ilość kup mówi sama za siebie. Apetytu mi to nie poprawia. Zresztą nie ma takiej potrzeby – ruch zrobił swoje mimo, że nie ma jeszcze trzech godzin wiosłowania.

Zrzucam wreszcie fartuch. W komorach nieco wody?! Skąd? Jakąś umiarkowaną falkę miałem zaledwie 1,5 godziny. Pogadując z bosmanem szykuję jedzenie. Potem oglądam łodzie. Trochę laby na leżąco – niecałe trzy godziny kajakowania, a w krzyże już coś weszło. Przestawiam wreszcie podnóżek, reguluję linki steru. Pakowanko, parę zdjęć, rozmowa z przygodnymi wczasowiczami – i o 15-tej (wg ich czasu – ja mam swój tylko w wyłączone komórce) ruszam dalej.

Nie ma konkretnego planu dokąd mam dopłynąć. Żadnych zaplanowanych noclegów, wyznaczonych dziennych przebiegów. Korzystam ze swobody jaką daje samotne podróżowanie kajakiem. Na nocleg wolę miejsca dzikie i odludne. Z jednym na trasie wyjątkiem – gdyby ugoszczono mnie na Recławskiej Wyspie bardzo byłoby to po mojej myśli. Dzisiaj stoi tam woliński skansen – poważna instytucja, dziesiątki obiektów. Wiele mogło się przez lata zmienić, więc nadziei sobie dużej nie robię. Dopłyniemy – zobaczymy.

Kopice jako przystań, bo nie oddalałem się od brzegu, również w sezonie okazały się ciche i przyjazne. Czas się zbierać i ruszać na północ, ku morzu, trasą tak ładnie obfotografowaną przed rokiem przez Turabata.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 sty 2016, o 12:47 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Dzięki za to że chciało ci się napisać , pobudza wyobraźnie do ruszenia w siną dal i pobycia samemu.
Tylko dlaczego muszę czekać tak długo na kolejny sezon , zupełnie jak bym wyczekiwał kontynuacji "Gry o tron" , kiedy
kolejny sezon , lepiej będzie znieść niewiadomą ;)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 sty 2016, o 13:20 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Cóż, biję się w piersi.
Podobno "śpiewać każdy może, trochę lepiej lub gorzej", co do pisania - nie wiedziałem, że to taki trud. Paranoja polega na tym, że pisze się dużo dłużej niż się płynęło. Tak mi, nieumnemu, to przynajmniej wychodzi. Porwałem się trochę z motyką na Słońce. Sorry.

Co do sezonów, to świetną sprawą jest zimowy basenik. No i zimą też da się co nieco podziałać jeśli kogo nosi, a ile czasu na marzenia i planowanie :) . Pozdrawiam.

*****************************************************************************************************************

Dzień drugi c.d.

Wiatr ustał zupełnie. Nawet śmigła potężnych wiatraków koło Skoszewa ani drgną, mimo, że łapią powiewy na kilkudziesięciu metrach. Powietrze w bezruchu. Woda jak lustro – odbijają się w niej chmury. Pod wiosłem aż gęsto od żyjątek. Zielona zupa. Zakwit w niedługim czasie pewny.
Jakoś nie potrafię znaleźć sobie wygodnej pozycji w kajaku. Niby nic nie boli, ale plecom bez przerwy coś dolega. Nie można skupić się na wiosłowaniu. Upycham różne drobiazgi poniżej oparcia żeby zmienić miejsca ucisku. Niewiele to przynosi.

Jestem teraz na mniej uczęszczanej części Zalewu. Ruchu na wodzie nie ma. Ptaki też gdzieś poznikały. Tylko dziwaczne efekty świetlne na chmurach przyciągają wzrok i obiektyw. Słońce ciągle wysoko po lewej, potem nieco z tyłu, maluje niebo smugami. Chmury jak sito przesiewają słoneczny blask.

W oddali pojawiają się boje – następny tor wodny. A z dziesięciu kilometrów, jako niewielki punkcik, daje się zauważyć stawa u nasady Półwyspu Rów. Tam jest mój kraniec Zalewu Szczecińskiego i początek Rzeki Dziwny. Rzeczywiście - bardzo dziwnej rzeki o szerokości sięgającej kilometra, która płynie sobie raz w jedną stronę - ku morzu, to znów w drugą - gdy zmienia z wiatrem kierunek i wtedy niesie do zalewu morską wodę.

Rozglądam się za plażą, która nas tak wspaniale przyjęła w ubiegłym roku. Ciężko z tym. Człowiek na co dzień nie ogląda takiej wody. Proporcje, odległości - zupełnie odmienne - trudno uchwycić. Pamięć nie pomaga.
Pomału, wiosło za wiosłem, pociągnięcie za pociągnięciem, przemierzam zalew. Rosną wiatraki na wschodnim brzegu, punkcik stawy zamienia się w kropeczkę, a potem w wydłużony obiekt. Dwie godziny zlewa mnie pot w nieruchomym powietrzu. Mam na sobie bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem i jasną, niegdyś galową, koszulę z długim. Mankiety zapięte, postawiony na sztorc kołnierz. Najlepsza ochrona przed Słońcem i najlepszy zestaw na upał. Nie pozwala na nadmierną utratę wody.

Co i rusz łykam picie by rozproszyć monotonię ruchów i dyskomfort pozycji. Moczę czapkę za burtą. Na prawym brzegu wieża widokowa wśród zarośniętych łąk. W głowie pustka. Niewyspanie, upał, niewygoda, obciążony żołądek i brak silniejszych bodźców skutkują jakimś otumanieniem, ale dolegliwości krzyża nie pozwalają „odpłynąć” i odnaleźć się w transie powtarzanych ruchów.

Wreszcie jestem na wysokości stawy. Jedna nad wodą, druga nieporuszona w lustrze wody poniżej. A z góry i z dołu fotogeniczna chmura – jak nie zrobić zdjęcia? Od strony Wolina wypływa motorówka. Zanim się przybliżę zdąży zrobić pętlę po Zatoce Skoszewskiej i powrócić do swej przystani.

Półwysep Rów to 3 kilometry niskiego lądu. Może to tylko trzciną porośnięte bagno, chociaż na mapie zaznaczono i jakieś dróżki. Nigdy tam nie byłem i tym razem nie będę, chociaż coś pociąga. To bagno przyrasta do najbardziej południowego cypla Wyspy Wolin, która jest generalnie wysoka. Jako utwór morenowy ma całe kilometry klifowych wybrzeży. Od tej strony, od której ja przypływam wita Wzgórzem Wisielców. Nazwa jest historyczna i bardzo praktyczna. Stała tam szubienica demonstrująca zdecydowanie miejscowych władz w utrzymaniu ładu i bezpieczeństwa. A z tym przez całe epoki łatwo nie było. Toteż przybywających gości nie od rzeczy było przestrzec już na pierwszym brzegu.

Dzisiaj żadnej szubienicy na Wzgórzu nie ma. Została tylko makabryczna nazwa. Jednak historia tego miejsca sięga w dalszą przeszłość. Na stoku wzgórza znajduje się porośnięte lasem skupienie kilkudziesięciu dobrze widocznych kurhanów ze wczesnego średniowiecza. Zespół ten jest rezerwatem archeologicznym. Zbliżając się do tych okolic trudno co chwila nie natknąć się na coś archeologicznego. Historia jest tu namacalna. Ale ponieważ nie piszę przewodnika tylko wspomnienie, więc muszę pilnować się by nie popaść.

Szlak się zwęża pomału. Z kilometra do jakichś 150 m. Najwęższy jest oczywiście tam, gdzie mosty łączą Wyspę Wolin z resztą kraju. Tam też rozłożyło się miasto Wolin. Od strony wyspy. Miasto ongiś przesławne i przebogate. Prawdziwa metropolia na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia ery chrystusowej, znana w najodleglejszych stolicach ówczesnej Europy. Mało która z nich mogła mu wówczas dorównać. Miał swoje złote lata jako ośrodek handlowy na granicy słowiańskich ziem.

Płynąc kajakiem zauważam łabędzią rodzinę wśród przybrzeżnych habazi. Jakiś zwierz podkrada się od tyłu lądem. Zupełnie otwartym terenem. Z oddalenia trudno poznać. Pierwsze skojarzenie – lis. Skąd tam. Lisa z tej odległości prawie nie byłoby widać. Gdzie zresztą lisowi do łabędzia, to chucherko przy olbrzymie. Do psa niezbyt podobny, a ruchy iście kocie. Będąc o kilka metrów rzuca się skokiem na stadko. Ptaki zorientowały się w ostatnim momencie i odskoczyły na wodę. Z trzcin wygrzebał się i wyszedł na brzeg… młody dzik. Jeszcze nie byłem pewien co to za stwór, ale wnet na plaży pojawiło się całe stadko. Zmyślna bestia. Zachował się jak rasowy drapieżnik, a też nie podejrzewałbym go nigdy o taką grację ruchów.

Pojawiają się pierwsze domki na brzegach. Rybakówka – czapla jak przyklejona, startuje z wiaty gdy zbliżyłem się na kilka metrów. Wreszcie odsłania się panorama miasteczka. Ach, znowu te paskudne bloki na najwyższym wzgórzu, opodal średniowieczny kościół, dalej masywna bryła elewatora i łukowy most. Dzisiejszy Wolin wielki nie jest, ale da się lubić.

Na drugim brzegu Dziwny bagnista wyspa - Ostrów Recławski. Tu wyrósł średniowieczny skansen z entuzjazmu, ciężkiej pracy i umiejętności współpracy grupy miejscowych zapaleńców. Dzisiaj to wizytówka skromnego miasta, przyciągająca dziesiątki tysięcy zwiedzających podczas corocznych historycznych festiwali (tradycyjny ich termin to przełom lipca i sierpnia, czyli środek wakacji). Miałem możliwość przeżyć taką przygodę dwukrotnie. Sporo już lat minęło, dziesięć bez mała, lecz wspomnienia ciągle świeże. Niezwykłość tamtych dni trwa we mnie do dzisiaj.

Świat poszedł do przodu. Wtedy na terenie obozu stały chyba ze dwie chaty. Dzisiaj jest ich dwadzieścia, a każda w pełni wyposażona. W pełni funkcjonalny, całoroczny obiekt służący miłośnikom historii, wśród których nie brak różnych dziwaków i odmieńców. Ale też i zwyczajnym turystom (w sezonie) - również. Uczestnicy festiwalu nie mieszczą się na wyspie. Corocznie odbywa się ostra selekcja, nie jest łatwo tu się dostać. To festiwal o najwyższej renomie w Europie. Wolin jak kiedyś – przyciąga i wschód, i zachód.

Płynę pomału wzdłuż rekonstrukcji drewnianego nabrzeża. Powbijane pionowo w dno okrąglaki nie zachęcają do wspinaczki. Ani się ręką uchwycić nie ma czego, ani jak przycumować. Wysoko na dodatek. Na brzegu zresztą pusto. Następne nabrzeże – plecionkowe daje jakieś szanse wyjścia na brzeg. Snująca się smużka dymu wręcz zachęca. Jest ogień – muszą być i ludzie! A moje plecy stanowczo domagają się ulgi. Jest koło 19-tej. Cztery godziny w kajaku, a łącznie koło siedmiu. Na dzisiaj dosyć (chciałoby się stwierdzić).


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 30 sty 2016, o 23:15 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
I tak też się stało. Wyszedłem na brzeg z rozwalonymi plerami. Połamany i pogięty. Następne 24 godziny spędziłem na wyspie pomału dochodząc do siebie. Bynajmniej - nie tylko na rozrywkach - remontowaliśmy trzcinowy dach. W niezwykłym miejscu i pośród nowo poznanych niezwykłych ludzi. Przeżyć starczyłoby na osobne opowiadanie, ale chyba nie czas ani miejsce na nie. Powiem tylko tylko, że odpływałem z żalem żegnając tym samym Dębowego, Dobrochnę, Bognę, Myślibora, Kolę i Kapłana.
Taki ludzki los. Błąkasz się śród codziennej mizeroty. A gdy trafisz na kruszec, to po chwili, zanim się nacieszysz dostrzegasz, że dane ci to na mgnienie. Zawsze trwa za krótko. Czas bez przerwy coś przynosi i zabiera. A nam tylko godzić się z tym przemijaniem, na miarę swoich możliwości.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5 ... 7  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 13 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL