To ja dziękuję za cierpliwość. Pływanie jakieś ekstremalne nie było, miałem szczęście do pogody. Za to pełne wrażeń - święta prawda! I to podkusiło do takiej rozbudowanej relacji. Żal zwyczajnie tych wszystkich przeżyć ulatujących z pamięci z każdym następnym pływaniem.
Czas na podsumowanie.
Udało mi się wykonać plan w 100 procentach. Zawdzięczam to wyłącznie sprzyjającej aurze. Na ponad tydzień całym Bałtykiem owładnął wyż. Towarzyszył mi od drugiego do ostatniego dnia płynięcia. Taki układ baryczny nie jest typowy, ten na dodatek przyszedł z południa, stąd jeszcze dwa dni wcześniej prognozy go nie przewidywały. Ominęły mnie silne wiatry, burze i deszcze. Dzięki warunkom nie miałem przerw w podróży. Chociaż dzień pobytu w Wolinie można za taki uznać, bo było wtedy ok. 3 zaledwie godziny spokojnego płynięcia. Cały dzień zleciał na zupełnie inne rzeczy.
Wędrówka trwała 8 dni, w tym 2 zupełnie luzackie. Ogółem 62 godziny spędzone w kajaku i przepłynięte 224 (mniej-więcej) kilometry. Około 77 km ze Szczecina-Dąbia do Dziwnowa i pozostałe 147 km po morzu.
Kajak dał radę mimo wielu niedoróbek jakie ujawnił w podróży. Wbrew stosunkowo małej szerokości (56 cm) okazał się bardzo bezpieczny. Linie kadłuba można określić jako klasyczne dla kajaka morskiego. Może nie są optymalne dla osiągania większych szybkości, za to dają dużą pewność na fali. Pojemność komór zadowalająca. Dostęp do bagażu – też. Kokpit obszerny i wygodny, nie brakuje miejsca na podręczne drobiazgi i nogi. Wejście do niego odrobinę przykrótkie – wymusza gimnastykę przy wychodzeniu osób o wzroście 180 cm i więcej. Podnóżek z dzielonymi pedałami – dół do zapierania pięty, góra do poruszania linek steru – sprawdził się.
Poprawek i dopracowania wymagały rzeczy oczywiste – zaczepienia i regulacja linek sterowych, skrzydełka dla kolan, oparcie siedzenia, przecieki w komorach i małym luku dziennym (po pierwszym dniu zupełnie przestałem go używać), wystające końce wkrętów.
Wszystkie te sprawy zajęły później Piotrowi kilka godzin majsterkowania. Na jedno rady nie było – kajak jest ciężki. Skorupy budzą zaufanie masywnością, ale waga podchodząca pod 30 kg daje się we znaki. Szczególnie przy samotnej wędrówce. Zwykłe wciąganie na piasek plaży – kilkadziesiąt centymetrów wzniesienia zaledwie – wymagało końskiego zaparcia.
Pomimo wszystkich tych wpadek, albo niedogodności, oceniam kajak pozytywnie. Nie jest to sprzęt wyczynowy, ani z górnej półki. Pomimo tego, najważniejsze jego cechy pozwalają na morskie włóczęgi w każdych rozsądnych warunkach. Nadaje się do tego dużo lepiej od np. znanego mi Sekatexa Solo.
Biwakowanie. Nie było z tym kłopotów. Nie trafiłem na żaden patrol, nie zainkasowałem żadnego mandatu. W przypadku grupy zawsze inaczej to wygląda, więc wcale nie zachęcam do naśladowania. Z drugiej strony – mamy prawo wymagać rozsądku od tworzących prawa. Karalne powinno być nie biwakowanie, ale śmiecenie, czy obsrywanie. W łatwy sposób można by to rozwiązać i oddać ludziom co niby i tak do nich należy. Niestety, tylko pozornie proste kwestie są łatwe do ułożenia. Dowodzi tego duża część naszej rzeczywistości. Nie wchodząc w dalsze dyskusje można stwierdzić, że każdy ma jakieś prawo wyboru. Jak wybierałem ja – już wiecie.
Legaliści mogą zacząć korowód z Urzędami Morskimi na temat wydania zezwolenia na awaryjne, albo i rutynowe nocowanie na plaży. Podobno czasami wydawano taki glejt. Innym sposobem jest dzielenie trasy na odcinki między legalnymi, czytaj - płatnymi - miejscami noclegu. Jest ich trochę. Wprawdzie wymagają nadkładania drogi i wpływania do portów, ale nie śpiesząc się można poświęcić niecałą godzinkę by wpłynąć np. na Jezioro Bukowo i tam szukać noclegu (są 2 miejsca). Gorzej przy gorszych warunkach. Pchanie się na siłę między falochrony może być zwyczajnie niebezpieczne.
Ciuchy i wyposażenie. Nie były sprawdzane w trudnych warunkach. Busola przydawała się raczej jako zegar słoneczny niż do nawigacji. Przy widoczności brzegu jest zbędna. Latem nie pływa się po nocy, a mgły są rzadkością. Wiosło na morze powinno być jak każde – lekkie i wytrzymałe. To banał, wiem, ale go przypominam. Pióra wąskie i dużo mniejsze niż na śródlądziu. Skręt duży - 70-90 st. Jeśli przyjdzie wiosłować pod wiatr, to każda z tych cech nabiera szczególnego znaczenia. Moje wiosełko spełniało wszystkie warunki, poza wytrzymałością, z naddatkiem. Udało się go nie złamać przy odpychaniu. Ostrych walk w przyboju – podpórki, sterowanie w ślizgu, eskimoski – nie było.
Podobnie ciuchy nie były poddane ostremu sprawdzianowi. Kurtki kajakowej nie założyłem ani razu. Spodnie neoprenowe miałem na sobie jeden dzień. Buty – jak i kurtka, nie użyte. Wystarczały tenisówki i skarpety neoprenowe. Na przyszłość zabrałbym ze sobą trzeci worek wodoszczelny i pudełka/wiaderka po 2-3 litry pojemności. Trzeba pamiętać, że worki z zawijanym zamknięciem nie są w pełni szczelne. W mocno zalanej komorze bagażowej woda przenika do środka. Taki worek służy za komorę wypornościową przez ograniczony czas.
Do reperaturki dorzuciłbym brzeszczot piłki do metalu i szczypce. Nie raz mi towarzyszyły na spływach. Teraz, gdy znalazłyby zastosowanie, oczywiście ich brakło.
Dla wydobycia kontrastu z moją wędrówką warto poczytać relację D. Dobrowolskiego, który przebywa lądy i wody powiewając sztandarem recyklingu. Ma wypisane na nim szczytne bardzo idee. Tym razem wybrał się kajakiem wzdłuż wybrzeża. Zupełnie odmienne założenia wędrówki i wykonanie – to też ciekawe, chociaż bardziej dla socjologa.
Tak się złożyło, że nasze podróże zaczęły się w tym samym prawie miejscu i zazębiły czasowo. Startował w Szczecinie sprzed kamer, gdy ja męczyłem się na najtrudniejszym odcinku swojej drogi do Mrzeżyna. Dzieliło nas 5 dni.
Obaj mieliśmy skromne doświadczenia w kajakowaniu na morzu (praktycznie zerowe). O ile mój najcięższy dzień polegał na długotrwałym wysiłku w upale, o tyle D. D. przytrafiła się wywrotka niedaleko za portem w Mrzeżynie.(Ted cytował te dramatyczne przeżycia). To było tego samego dnia, gdy Piotr walczył w Ustce z falami pod okiem mojego aparatu. D.D. ponaglany terminarzem usiłował płynąć podczas przechodzącego frontu atmosferycznego. Trzeba przyznać, że determinacji mu nie brakło. Gorzej z wyobraźnią. Potem, po tej nauczce, wolał kilka dni pauzowania niż narażać się powtórnie.
Pogoda była zupełnie inna, przeżycia towarzyszące – również. Ten sam odcinek do Ustki pokonywał kilka dni dłużej ze względu na zbyt silne wiatry z zachodu. Gdy osłabły, pędzony ambicją dokończenia wyprawy potrafił z zaciśniętymi zębami i zwieraczami przewiosłować 70 km w jeden dzień.
Dwie relacje, dzieli je zaledwie kilka dni, poza tym prawie wszystko. Morze zakpiło sobie z terminarzy spotkań i konferencji. Warto to zapamiętać planując własne pływanie. Uczmy się na cudzych błędach. Relacja dostępna pod adresem
http://www.nadmorski24.pl/aktualnosci/2 ... adowy.html Na koniec stwierdzę mało odkrywczo, że na morzu da się zdziałać tylko to, na co ono pozwoli i tak, jak pozwoli. Naszą rzeczą jest wykazać pokorę by pozwoliło na cokolwiek. I wykorzystać daną szansę jak tylko sprzęt, umiejętności i determinacja pozwolą.
A granica między „być” i „nie być” bywa cienka. Pamiętajmy o tym.
No i jeszcze o przywiązaniu wiosła!
Ahooj!
Nie omijajcie słonych wód!