wodniacy.net

usiądź przy naszym ognisku
Teraz jest 27 kwi 2024, o 21:59

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: 27 lut 2016, o 12:14 
Offline
moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 18:44
Posty: 2514
Lokalizacja: Pyrlandia
Kolejny odcinek trzyma przy monitorze tak jak poprzednie :brawo: Czekam na następny :tupu:
Oktol napisał(a):
ManaT napisał(a):
Opowiadać ? Co tu gadać ?


Oj, Manacie...
A po co jest forum?..
Mechanikiem dobrze Tobie być, ale co po mechaniźmie jeśli paliwa zabraknie?
A nim przecież nasze przeżycia. i nie ma co zestawiać Moje - Twoje. Nigdy nie wiesz kto co wyczyta.
Co kogo zainspiruje. Cichociemna Twoja natura. Może z wyjątkiem elektroniki i kucharzenia :D .

Ja jestem ciekaw Twojego wędrowania bardzo.

Co do szczegółów... Telefon był wyłączony, a spotkanie jednak było. Ograniczone do kontaktu anonimowo - wzrokowego, ale jednak niewątpliwe. Po tych samych ścieżkach krążymy.
Piękne to jest.

Ahoj !


Oj tam, cichociemna zaraz! Lubimy kameralnie spędzać czas w objęciach przyrody, to i ciekawych, z zespołowych imprez, zwierzeń mało. A kogo interesują opowieści o tej samej rzece i podobnych ogniskach? Do tego sporo moich opisów wraz z jednym klikiem na poprzednim forum w kosmos poleciało, i pewnie z tego powodu traumy dostałem. Sam wiesz ile trzeba się napisać żeby drugi miał z 10 minut ciekawego czytania. Do tego jeszcze na zimę, żeby się nie nudzić, wymyśliłem sobie projekt, który drążę zaciekle, a on w zamian skutecznie pochłania mi czas i zaskórniaki. Jak wyjdzie to będę się chwalił, a jak nie - to żalił :D
Mechanikiem dobrze być powiadasz? Inne na ten temat mam zdanie ale się nie poddaję, póki co ;)
Ahoj!

_________________
"Co to jest droga to najlepiej dowiedzieć się nogami. A już obowiązkowo bosymi"
Bartoszko - Siekierezada


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 lut 2016, o 22:58 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Oktol - sorki za brak dopingu :mrgreen: ale się u mnie w rodzinie źle działo i przez chwilę wchodzić nie miałem kiedy na forum.
Niemniej udało się nadrobić zaległości i w końcu jestem na bieżąco.
Powiem CI że Twój kompan swoim postępkiem postąpił co najmniej nierozważnie.
Oj dostał by ode mnie "parę miękkich"

Strasznie jestem ciekawy jak to się dalej rozwinie
Sam wiem jak to jest jak gonisz kogoś i masz ze dwie godziny opóźnienia.

Co do Manata to chętnie bym poczytał jednak i pooglądał te grajdołkowanie :mrgreen:

Tomek - jest szansa że jednak i Ty pobujasz się na wysokiej fali
W końcu jestem pewny że nie tylko ja po przeczytaniu Oktolowego Dziennika Okrętowego zapragnę pobujać się na wysokiej fali nieco dłużej niż kilka godzin. :mrgreen:
W sumie to już powoli zaczynam knuć co i jak ale to jeszcze musi poczekać jakiś czas bo i sprzęt nieco inny trza skołować a i o urlop dłuższy niejako czas wygospodarować
W planach mam już Wisłę w 2017 oraz Odrę w 2018
Jeśli się uda większy czas załatwić to może właśnie z Odry pociągnę do Stegny Gdańskiej

Oj Oktol Ty to potrafisz człowiekowi w głowie namieszać :mrgreen:

A te Rusałki :lup: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: dla samych Rusałek warto popłynąć :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Co do samej Policji - to i ja mam niejako podobne odczucia z pływania po Wiśle = robią co chcą wożąc na pokładzie foczki bo na panie Policjantki to raczej nie wyglądało - brak sortów mundurowych :mrgreen:

Choć i raz na Zalewie Zegrzyńskim przy duuuuużej fali i silnym wietrze do nas dopłynęli z pytaniem o pomoc jednocześnie przeprowadzając kontrolę sprzętu :mrgreen:


No i oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie napisał - kiedy CDN :?: :hejka: :hejka: :hejka:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lut 2016, o 00:39 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
ManaT napisał(a):
Oj tam, cichociemna zaraz! Lubimy kameralnie spędzać czas w objęciach przyrody, to i ciekawych, z zespołowych imprez, zwierzeń mało. A kogo interesują opowieści o tej samej rzece i podobnych ogniskach?


Jak to kogo :o ?Na pewno nie tylko mnie i Eltecha!
I dawno Twoich ujęć nie podziwiałem.
A traumy nie ma co przeżywać, tylko leczyć!!


eltech napisał(a):
Oktol - sorki za brak dopingu :mrgreen: (...)
No i oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie napisał - kiedy CDN :?: :hejka: :hejka: :hejka:


Żadne sorki!
Manat Cię zastąpił. Tupie u siebie tak, że mi tu kieliszki dzwonią.
Aż brzucho z nerwów rozbolało :( .
Więc ciągu dalszego nie będzie. Potem nic już ciekawego nie było.
To i tak bez sensu, tyle dni płyniesz, a tej Ustki ani widu, ani słychu :evil: .
Dałem się wrobić jak ten ostatni. Najpierw w płynięcie, potem w opowiadanie.
:hejka:


Ostatnio edytowano 28 lut 2016, o 00:47 przez Oktol, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lut 2016, o 00:44 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B a więc nie kwękaj tylko klawiatura w dłoń i dalej pisać. :mrgreen:
Zrobisz nam wielką frajdę a przy okazji przypomnieć sobie te wspaniałe chwile

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lut 2016, o 00:50 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Jest czas na pisanie, jest i na kwękanie!
Nie każdy przyjmuje tyle coli co Ty i ma potem taką łatwość pisania.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lut 2016, o 01:05 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Ty mi nie mów nic o łatwości pisaniam bo dla mnie to prawdziwa męczarnia.
Tym bardziej że nigdy zbyt dobry z Polskiego nie byłem

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 lut 2016, o 14:26 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Byłeś, nie byłeś - efekty widać gołym okiem.
Relacje robisz szybko i wciągające.
Jeśli z męczarnią, to trzeba by coś znieczulającego do coli domieszać :mrgreen: .

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Dzień 6 – c.d

Płynę powoli wzdłuż narzucanych tysiącami gwiazdobloków. A gdyby tak do nich przycumować? Mógłbym wyjść prosto na falochron i rozejrzeć się trochę. Przy okazji rozprostować nogi i coś przekąsić. Fali prawie nie ma. Trzeba tylko uwzględnić takich burzycieli spokoju jak ci policjanci. No, oczywiście również zachować czujność. Gładki, zaokrąglony beton obrośnięty wodorostami jest pierońsko śliski.
Co żem pomyślał, tom wykonał. Kajak udało się nieco wciągnąć, oprzeć o betony i tak umocować, że był zabezpieczony od niespodziewanej fali. Ja zaś udałem się na spacerek.
Kajak ma to do siebie, że punkt obserwacji leży bardzo nisko. Tu jestem ładnych parę metrów wyżej. Mam nadzieję dobrze przepatrzeć okoliczne wody. Tomasz powinien być niedaleko.

Poszedłem sobie pod stawę na końcu falochronu. Dobry stąd widok. Sporo różnego drobiazgu na wodzie. Ale nic nie podpada pod kajak. Przy okazji wyjaśniła się zagadka statku-monstrum. Stanął naprzeciw, przy końcu drugiego falochronu, dokładnie w tym miejscu gdzie czekałem na dogodny moment przekroczenia toru wodnego i włączył pompy. Hałasując potężnie zasysa urobek z dna, oddzieloną wodę zrzucając za burtę. To najwyraźniej rodzaj pogłębiarki. Na rufie nazwa – „inż. Stanisław Łęgowski”.

Włączyłem znowu telefon, próbuję dzwonić. Bez rezultatu. Chcę go wyłączyć i w tym momencie przychodzi wiadomość od Tomka – „jem obiad koło molo”. Jesteśmy oddaleni od siebie niecały kilometr! Znów próbuję dzwonić – nic. Ale teraz nie wyłączam aparatu. I rzeczywiście – po paru minutach rozmawiamy umawiając spotkanie tuż za Kołobrzegiem.

Myśląc o tym mieście zawsze przypomina mi się Rudy. Mieszka i pływa tutaj. Kajakarz którego wyczyny poznałem całkiem niedawno za pośrednictwem forum kajak.org. Był członkiem ekipy płynącej z Bornholmu dwoma kajakami bez asekuracji jachtu, czy statku. To działa na wyobraźnię! Potem, pewnej styczniowej(!!!) doby, w tym samym zespole, przepłynęli z Bornholmu do Kołobrzegu.
I jeszcze nie mieli dość! Następnej zimy puścili się wybrzeżem. Pokonali je podczas siarczystych mrozów z dużymi przygodami. Pogodę mieli wyżową – przez dwa tygodnie niezłe mrozy i wiatry ze wschodu. Po własnych przejściach trudno mi sobie to ich zimowe płyniecie pod wiatr, w świetle czołówek nieraz, wyobrazić. Przy ograniczeniach czasowo-pogodowych podróżowali nie zawsze wodą, ale i tak był to chyba najbardziej ekstremalny wyczyn kajakarski ostatnich lat. Nie da się będąc w pobliżu Kołobrzegu nie wspomnieć Rudego i jego kumpli. Dotarli do granicy możliwości człowieka w kajaku.

Po spokojnej półgodzinie na falochronie wracam do kajaka. Wypatruję go wśród betonów. Narzucano tu niesamowitą ilość gwiazdobloków. Każdy pięć ton wagi, piętrzą się metrami w górę i sporo w bok. Chronią falochrony przed potęgą morza. Wybiegające pół kilometra od brzegu falochrony muszą znosić niesamowite ciosy fal. Kształt ochronnego nasypu ma rozpraszać energię wody.

Nikt nie chodzi po falochronach. Nie spotkałem ani jednego ludzia. Może jest to zabronione? Żeby na tysiące wczasowiczów ani jeden nie miał ochoty tu zaglądnąć? Kołobrzeg ma osobne molo dla spacerowiczów. Rozglądam się za nim. Mimo że jest dość blisko, nie robi stąd wrażenia. Słabo odróżnia się od brzegu. Nie popłynę obejrzeć go dokładniej. Tomasza już tam nie ma. Musiałbym sterować specjalnie na nie i mocno przybliżyć się do plaży. A tam – wiadomo co się dzieje. Dla mnie to antyatrakcja, odpycha.

Kajak czeka spokojny i nieporuszony. Uwalniam go ostrożnie, żeby - broń boże - nie porysować! Taki ciągle jest świeży, że żal ściska serce na widok każdego zadrapania. Przy wchodzeniu do środka pojawia się policja. Ten sam kuter co mi gwałtownie podniósł ciśnienie. Już ktoś doniósł, że coś podejrzanego dzieje się w tej okolicy? Czy tylko do bazy powracają z interwencji? Tym razem płyną pomału. Spojrzeli z bliska jak odbijam i więcej się nie interesowali. (Kamizelkę mam, jak dotąd, zawsze na sobie). Widocznie wielkiego przestępstwa nie popełniłem.

W wodzie kołyszą się meduzy. Zagadkowe, galaretowate stwory o liliowo-fioletowawej barwie. Biorę kurs na najbardziej oddalone zabudowania i pomału przesuwam się na wschód. Oglądam sobie kołobrzeskie widoki. Przy porcie wystaje ceglana, przysadzista latarnia morska. Dalej dwa duże bloki dawniejszych sanatoriów. Było ich tu kiedyś sporo. Teraz to pewnie hotele.

Kołobrzeg, w porównaniu z innymi osadami położonymi w ujściach wpadających do morza rzek, miał jeden wielki atut – pozyskiwano tu sól. Jej źródłem były solanki wypływające na powierzchnię. Dzięki temu, już przed tysiącem lat, wyrósł na największy port i ośrodek handlu między Wolinem i Gdańskiem. Nie bronił się tak długo przed nową wiarą jak Pomorzanie Zachodnie. Bolesław Chrobry na zjeździe Gnieźnieńskim, obok Krakowa i Wrocławia wytypował go na siedzibę jednego z biskupstw swojego państwa. To dobitnie świadczy o jego randze w tamtych czasach.(Nawiasem mówiąc wszystkie te biskupstwa były lokowane na ziemiach przez Piastów świeżo pozyskanych. Chrobry miał rozmach w swoich zamierzeniach, ale po nim szybko przyszła bolesna korekta.) W bardziej współczesnych czasach sól straciła znaczenie. Zastąpiły ją poniekąd złoża borowin stając się podstawą rozwoju tutejszego uzdrowiska.

Płynę sobie dalej, zbliżając się pomału do plaży. Na kursie mam rozbitka. Technika lotnicza zawiodła i na powierzchni wody osiadł trzmiel. Walczy zajadle, ale pomoczonemu nie udaje się wystartować. Próbuję nabrać go z wodą do łyżki wiosła. Nie takie proste to. Trzeba zrobić drugie podejście i gdy jest wreszcie przy burcie łapię pechowca w rękę. Niech się osuszy na pokładzie. Podkładam mu druga czapkę.
I po co było się tu zapuszczać? Niczego nad wodą dla siebie nie znajdziesz ciekawego. Przecież nie wiaterek, chociaż południowy, cię tu zagonił…

Przy końcu miasta duże skupienie apartamentowców. Szklane elewacje sporych budynków blisko plaży. To dorobek ostatnich lat. W tym fragmencie wygląd zupełnie zachodnioeuropejski. Bez żadnych PRL-owskich naleciałości. Dalej nic już się nie wyróżnia, koniec miasta. Nieopodal, na wysokim brzegu, leży lotnisko Bagicz. Nie słychać żadnego ruchu. Aż dziwne. Przy takiej pogodzie można by się spodziewać nieprzerwanych lotów z turystami.

Jeszcze przed nim znajduję miejsce, gdzie zatrzymał się Tomek. Trochę Słońce go przypaliło, poza tym żadnych problemów. Humor dopisuje. Kajak, ani płynięcie kłopotów nie sprawiają. Co do naszego rozstania w Mrzeżynie wytłumaczenie jest tylko jedno – zeszły się wieloletnie projekty, oczekiwania i nagły zew morza. Gdy do tego poczuł wiosło w ręku, a nic nie utrudniało wyjścia, uległ nieodpartemu przyciąganiu. Zadziałała być może jakaś odmiana pomroczności jasnej? Nieważne, to już za nami.

Zastanawiamy się nad miejscem dzisiejszego noclegu. W tych warunkach kilometrów za rufą przybywa aż za szybko. Tomasz płynie do Gąsek, gdzie pozostawił resztę swojego towarzystwa. Bez problemu dopłynęlibyśmy tam jeszcze dzisiaj. Ale co potem? Trzeba sobie zostawić trochę na jutro, więc skracamy dzisiejszy etap do Sianorzętów. Tam poszukamy noclegu.

Zupełnie bez pośpiechu ruszamy w dalszą drogę. Przy wsiadaniu do kajaka mała falka (jest zupełnie spokojnie) wchlapuje się niespodziewanie do kokpitu. Pech chce, że na jego dnie leży aparat. Ze słoną wodą żartów nie ma – wycieram, dmucham, chucham… Włączam. Na wyświetlaczu latają białe i szare punkty, jak na telewizorze bez sygnału. Będzie bieda! Nie pierwszy to kontakt tej starej kamerki z wodą, ale pierwszy ze słoną. Martwi mnie to poważnie, cóż - nic tu się nie da zrobić. Niech schnie.

Płyniemy sobie spacerowo pogadując o tym i owym. Mijamy niewidoczny i zupełnie wyciszony Bagicz nie zauważając go wcale. Na linii widnokręgu ukształtowały się dziwne chmury. Bardzo wąskie, ostro odcinają się od nieba ciemnym paskiem. Do złudzenia przypominają zarys dalekiego lądu. Żartujemy sobie, że to fatamorgana Szwecji. Doprawdy, nie wiedząc, że najbliższy ląd w tamtym kierunku to oddalony o 100 kilometrów Bornholm, można by się dać nabrać. Nawet przy tak dobrej widoczności morze potrafi płatać figle. A upał nie odpuszcza. Który to już dzień tropików? Chyba piąty. Dziw wielki, że burze się nie formują. Ciągle jest czysto na niebie, prawie bezchmurnie.

Płynąc do kilkuset metrów od brzegu co pewien czas trafiamy na wypłycenia rew. Promienie światła docierają tu do piasku na dnie. Woda jest rozjaśniona, nabiera ciepłych barw, a jej ruchliwa powierzchnia gra odblaskami i kolorami. Ma się wrażenie, że to nie nasz surowy Bałtyk, a jakieś morza południowe. Chciałoby się poobserwować to jasne dno przyciągające wzrok, ale ruszająca się powierzchnia wody nie pozwala zaglądnąć w głąb rozmywając obrazy. Trzeba by mieć specjalny wziernik na burcie, coś jak maska pływacka, zanurzony szkłem w wodzie. Może wtedy pokazałaby się jakaś flądra wpół przysypana piaskiem. Bo na inne obiekty trudno liczyć. Ani tu roślin, ani kamieni. Monotonia wzorzystego piasku z pofalowanymi, ciągnącymi się bez początku i końca grzbiecikami.

Dopływamy do Sianorzętów. Plaża jeszcze pełna ludzi, chociaż już nie zatłoczona. Plażowicze w letnich strojach albo i kąpielowych nawet, a mnie wcale nie gorąco w pełnym ubraniu. Aż uszatą, zimową czapkę z polara naciągam budząc zdziwienie niektórych mijanych postaci. Jedna kobieta wręcz nie może się powstrzymać od głośnego komentarza. Jak różnie można odczuwać ciepło w tym samym miejscu w zależności od stanu organizmu...
Nie jest to ustronie mimo, że tuż koło Ustronia (Morskiego) położone. Tomasz leci do sklepu, ja czekam przy kajakach. Coś długo go nie ma. Powraca rozczarowany. Miał nadzieję na znalezienie cywilizowanego noclegu. Zdążył obiec pół miejscowości w poszukiwaniu jakiegoś kempingu, czy pola namiotowego. A tu same domki posadowione grupkami. Dosłownie 20 metrów od skraju wydmy ciągną się kolejne zabudowane luźno działki, bez końca prawie wzdłuż i znacznie w poprzek krawędzi.

Dla mnie żadne to zmartwienie, wydawałoby się oczywistym, że śpimy na plaży. Tylko w trochę mniej ludnej okolicy. Mamy cały sprzęt – czego nam do szczęścia więcej potrzeba? Dla Tomka takie oczywiste wcale to nie jest. Różnie można szczęście pojmować... Przywiózł osobny namiot na jedną noc, ale zdecydowanie optuje za cywilizacją. Nie wiedziałem, że taki z niego legalista. Bo chyba nie o wygody chodzi? Za kran z wodą, kibel i ogrodzony teren można zapłacić imprezującym do rana sąsiedztwem, albo jakąś dyskoteką w pobliżu. Wcale mnie nie ciągnie do takiej cywilizacji. Jeszcze trzeba za to bulić. A na plaży – wiadomo, że też do końca nigdy nie wiadomo. Za to kontakt z wodą, wiatrem i piaskiem zapewniony. Dzisiaj z jednym przynajmniej spokój. Nie ma szumu fal. Nie trzeba by uszu korkami zatykać. Śpiąc przy brzegu za często mi się to nie zdarzało.

No cóż, niektórzy potrzebują jeszcze świeżego pieczywa i kawy z rana, a piwka z wieczora… Poleciał dalej szukać. A ja mam chwilę na przymiarkę do jego kajaka. Pierwsze zaskoczenie – nie potrafię wiosłować płaskim, nieskręconym wiosłem! Wślizguje mi się krawędzią w wodę, ucieka gdzie chce. Nie jestem w stanie normalnie go przeciągnąć. Co ta łyżka ze mną zrobiła przez kilka dni?!..

Dobra, zmiana wiosła, fartuch i zaczynam od nowa. Rozpędzenie, kontra, przechyły. Ale oto Tomasz już na schodach… Powraca na plażę, tako i ja dobijam. Jakaś para zainteresowała się kajakiem. Nawiązuje się rozmowa o pływaniu. Pada pytanie „a gdzie śpicie?”. W odpowiedzi na moją niewyraźną minę zaraz rady. Diabli nadali!
Podchodzi Tomek, patrzy smętnie, nic nie znalazł. Szefostwo nigdzie nie chce widzieć namiotów między domkami, a kempingu brak. Już by samoistnie wyszło na moje! Niestety, dobrzy ludzie kierują nas do pobliskiego ośrodka pod nazwą „Delfinek” – „na pewno was tam przyjmą”. Kurcze! - i przyjęli - niestety…
Ale - co tam! Tomek jest tu niejako na prawach gościa. Niech ma czego potrzebuje. Jedna nocka wiele mi nie zmienia.

Tylko teraz problem – co zrobić z kajakami? Targać je po schodach, a potem 200 metrów drogą? Już widzę w wyobraźni jak leci pot i trzeszczą kości. Ja za to dziękuję! W takich sprawach Tomek jest niezastąpiony. Błyskawicznie dogadał się z ratownikami, którzy mają ustawiony na plaży blaszany garaż. Wszystkie sprawy rozwiązują się pomyślnie. Zamykany w nim jest na noc quad i przyczepa z łodzią. Jakoś wciskamy i nasze, nieco długie, sprzęty. Teraz tylko donieść wszystkie bambetle do „Delfinka” i można rozpocząć wieczorny obrządek.

Od wczoraj mam prawie wszystkie ciuchy mokre. Zaraz płot i inne wystające elementy najbliższej architektury zostają zaadoptowane na suszarnię. Rozbijamy się przy ścianie domku. Stają namioty, Tomasz nawiedza sklep. Wraca z piwem dla siebie i winkiem dla mnie. Jakoś nie mam wielkiej ochoty na alkoholizowanie się. Ale tak z kulturą, łyk po łyczku… pół butelki przez wieczór znikło. Trzeba przyznać, że trafił w mój gust idealnie.
Trudno nam się nagadać. Jak zawsze zresztą. Nie sposób, z tym człowiekiem, wyczerpać jakikolwiek temat, ani się nim znudzić. Jednak po północy rozsądek dochodzi do głosu.

Jutro wczasów w kajaku ciąg dalszy. Jeśli tylko w pogodzie coś radykalnie się nie zmieni. Nic tego nie zapowiada. Kajaki mamy pod kluczem uwięzione do 10-tej, więc porannego zrywania się nie będzie. Wspólny etap tylko do Gąsek – raptem 10 kilometrów. A potem wracam do samotnej wędrówki.

Do Ustki mam jeszcze coś z 90 kilometrów. Pozostały dwa dni. Uda się, nie uda? Do tej pory morzem zrobiłem koło 70. Niewiadome pozostają pogoda i poligon.
Niebawem wszystko się wyjaśni.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 lut 2016, o 23:09 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
coś płaciliście za ten kemping ?

Jakie wina Oktol preferujesz - to tak żebym wiedział co ze sobą na jakiś spływ zabierać :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 1 mar 2016, o 01:42 
Offline
moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 18:44
Posty: 2514
Lokalizacja: Pyrlandia
Oktol, :brawo: :tupu:

_________________
"Co to jest droga to najlepiej dowiedzieć się nogami. A już obowiązkowo bosymi"
Bartoszko - Siekierezada


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 1 mar 2016, o 10:15 
Offline
admin-moderatorka
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:32
Posty: 2207
Lokalizacja: Pólka Raciąż
:brawo: :brawo: :brawo:

_________________
To dobrze – powiedziała Mi. – Mały drań jest o wiele lepszy, bo łatwiej go stłuc


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2 mar 2016, o 12:46 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
http://tufotki.pl/mO6oZ


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2 mar 2016, o 19:58 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Oktolu zaznacz mi dokładnie na mapie gdzie spotkałeś owe rusałki , pojadę tam na dwa tygodnie wakacji.
Że też mnie nigdy w życiu nic podobnego nie spotkało.

Podobnie jak i ty mam często słabość do ratowania żyjątek w wodnej toni .

A co do rozpalonych głów opowiadaniem Oktola po morzu , to , wrzucam fragmencik innego kajakarza
i jego doznań:

Poniedziałek, 6.07. Mrzeżyno-ewakuacja na plażę przed Dźwirzynem. Piąty etap miał poprowadzić do Kołobrzegu. Byłem gotowy już o 6:00, ale czekam do 7:00, aby mieć aktualną prognozę pogody. Niestety wieje. Bosman mówi, że chyba dam radę. Stan morza 3-6 B. Powinienem jednak napisać 6-3. Już w kanale portowym zaczyna mną rzucać – krzyżowe fale i wiatr. Przy główkach falochronu widzę i słyszę trzaski i wysokie na 3 metry bryzy uderzających fal. Dość deprymujące. Nie ma zlituj się, wiatr i fale robią, co chcą. Mimo maksymalnie wyciśniętego i skręconego steru na prawo zamiast ustawiać się rufą do fal, co chwilę jestem do nich ustawiony równolegle. Nierówna walka trwa godzinę. Później… nokaut. Widzę tylko niebo i załamującą się falę wysoko nad głową. Po chwili jestem obok kajaka, w prawej ręce wiosło (całe szczęście na smyczy), kajak odwrócony. Humorystycznie wypływają na powierzchnię sandały i odpływają w dal – bye, bye. Jeszcze przed wyprawą trenowałem wchodzenie do kajaka na stojącej wodzie z użyciem pływaka na wiosło. Robię zatem to, czego się nauczyłem. Odwracam kajak. Niestety, kolejna fala zrywa pływak z pióra wiosła i wywraca ponownie kajak dnem do góry. Pływak odpływa – bye, bye. Wejście do kajaka z wody podczas dużego falowania niemożliwe, przynajmniej dla mnie. Do brzegu z pół kilometra, kamizelka mnie utrzymuje, kajak niezatapialny (teoretycznie), siły mam, choć strachu się najadłem, a wody opiłem. Decyduję się na holowanie kajaka do brzegu. Choć nie wiem, kto kogo holował. Wiatr i fale przybojowe korzystne. Karuzela jednak trwa – im bliżej jestem brzegu, tym bardziej co kilka, kilkanaście sekund fale wywracają kajak wraz ze mną. Ale najważniejsze, że dryfuję w dobrym kierunku. W końcu przez moment wyczuwam stopą dno. Teraz tylko wyjść na brzeg i ochłonąć. Ochłonięcie trwa do kolejnego świtu. Suszę się i zastanawiam. Po kilku godzinach cud. Spotykam ratowników na plaży, rozmawiamy o pogodzie. Pokazują mi mój pływak, pytając, czy wiem, co to jest, bo znaleźli na plaży. Od razu powrócił mi humor, pytam z przekory, czy nie odnaleźli również pary sandałów Merrell. Do końca dnia pozostaję na plaży, na horyzoncie widzę falochron Mrzeżyna, wieczorem rozbijam namiot. W nocy morze ryczy jak potwór.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 2 mar 2016, o 22:48 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
to jak rozumiem " ku przestrodze "
Woda to żywioł i trzeba mieć szacunek.

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 3 mar 2016, o 11:46 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Ted, działo się to wszystko na 54°07'33.1"N 15°12'28.4"E (drzewko pod którym spałem).
I proszę mi tu akcji nie przyspieszać :( , do poniedziałku mamy jeszcze odrobinę czasu.
Dominik Dobrowolski ze swoją wyprawą jest ujęty dalszych w planach.
Żeby trochę wyobraźnię rozszerzyć poza to, co mnie spotkało.

Techu, z winkiem dajmy sobie spokój.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 3 mar 2016, o 13:35 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
To może chociaż piwo jakieś :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 3 mar 2016, o 23:42 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Dzień siódmy, sobota 4. lipca 2015.

Wbrew obawom noc przeszła spokojnie. Żadnych rozrób, żadnych hałasów. Słoneczko nie pozwala wylegiwać się w namiocie, ale nie daję się łatwo wypędzić. Walczę do końca. Tomek już od dawna na nogach. Taktownie nie ponagla. Zwija pomału obozowisko. Zdążył sklep odwiedzić. Gdy przetarłem oczy częstuje drożdżówką.

Do dziesiątej trzeba się spakować i być przy blaszaku na plaży. Wrzucam graty do toreb i worków. Zbieram suche - ciekawe na jak długo - ciuchy. Znikają podsuszone od spodu namioty. Jeden kurs nie wystarczy. Rąk brakuje żeby wszystko zgarnąć. Muszę się wrócić. Mam zresztą jeszcze inny, poważny ku temu powód. Awaria w uzębieniu. Na drożdżówce poszedł ząb. Wypadałoby coś z tym zrobić, tutaj jeszcze można. Ta sprawa wymaga kilkunastu minut w odosobnieniu i skupieniu. Dzięki kajakowej reperaturce implant jakoś się trzyma.

Przy pożegnaniu niespodzianka – gospodarz nie chce nas skasować. Nalegania nie przynoszą skutku. Z sympatii, czy litości?.. Nie jest to dla mnie całkiem jasne. Może napatrzył się na ten nasz bałagan i stwierdził, że nie ma sumienia zdzierać z takich skromnych wędrowców? Dobrze, że nie widział Tomkowego jeepa. Mógłby zmienić zdanie…
Swoją drogą, abstrahując od wywoływanych wrażeń, trzeba przyznać, że groszem na tym wyjeździe rzeczywiście nie śmierdzę.

A może dał się odczuć specyficzny klimat wędrówki i w ten chociaż sposób zechciał się do niej przyłączyć? Niektórzy ludzie noszą gen włóczęgi w sobie. Trudno ich powstrzymać, gdy się odezwie. Inni nie reagują na takie bodźce wcale. W każdym razie, niezależnie od motywu, bardzo miły to gest. Jakoś sprzeczny z ogólnonarodową, ba! ogólnoświatową wręcz, tendencją. Cieszy tym bardziej. Który to już od wyruszenia ze Szczecina?..
Spokojna noc, naładowany telefon i sympatyczny gospodarz-Częstochowianin ze staropolskim wąsem na twarzy zostają w mojej pamięci związani z sianorzęckim „Delfinkiem” (którego tak bardzo pragnąłem uniknąć).

W rewanżu za przechowanie kajaków ratownicy otrzymują butelczynę. Po wytarganiu sprzętu zaczyna się mozół upychania wszystkiego w komorach. Wystające wkręty starają się pochwycić swe ofiary. Próżne ich wysiłki. Nabrałem wprawy w omijaniu szpikulców. Pomału worki i torby znikają w czeluściach luków bagażowych. Pod ręką zostaje to co zwykle. Z jedzenia - chałwa, picie, fartuch i kurteczka, mapa. Aparat ma te same objawy co wczoraj. Nie ozdrowiał przez noc. Koniec z fotkami.

W trakcie upychania bagaży, niecały kilometr od brzegu, przepływa zanana mi już pogłębiarka nosząca imię inżyniera Łęgowskiego. Nadpłynęła od strony Kołobrzegu i stanęła nieco na wschód od nas. Coś się tam dzieje, bo docierają odgłosy pracy maszyn. Okazało się niebawem, że piasek wydobyty przy wejściu do kołobrzeskiego portu służy do odbudowywania plaży w Ustroniu Morskim. Statek podłącza się do rur idących na brzeg i przy ich użyciu zrzuca ładunek.

Piękna idea, podziw dla ludzkiej pracy. Jednocześnie współczucie dla wczasowiczów Ustronia, którzy zaliczają te budowlane atrakcje. Nie widać tu po nikim irytacji, plaże są zapełnione. Patrząc na wodę można jednak zwątpić. Na długim odcinku robi się paskudny męt wykluczający kąpiele. Pomału dochodzi i do nas.

Wypływając przekraczamy tę zbełtaną, mulistą wodę. Okrążamy statek i już w normalnych warunkach ruszamy przed siebie.
Trzeba przyznać Tomaszowi, że niebiosa mu sprzyjają. Gdy tylko dotarł nad morze, to wiatr uspokoił się zupełnie. Dzisiaj też ledwo powiewa. Wrócił na północno-wschodni, ale mimo palącego Słońca prawie go nie czuć. Tyle akurat, żeby odrobinę ulżyć w upale. Podnoszona nim fala jest maleńka.
Mam cichą nadzieję, że współtowarzysz nie zabierze pogody ze sobą, wracając jutro do Poznania.

Nie ma wielkiej potrzeby oddalać się od brzegu. Prowadzą nas kolejne cyple. Linia brzegu jest tu wyrównana. Ani nie tworzy zatoki otwierając widok w przód, ani nie zasłania go znacznymi wypukłościami. Mijamy zapełnione plaże Ustronia Morskiego. Na jednej z nich dostrzegam kajaczek typu sit on top (siedzi się w zagłębieniu pokładu). Pierwszy i jedyny dotąd sprzęt pływający na prawie 100 km wybrzeża! I na tysiące, tysiące plażowiczów! Nawet ten rodzynek nie pływa, tylko leżakuje porzucony w piasku.

Może posilimy się na brzegu? Czemu nie… Kości się rozprostują. Znajdujemy odrobinę cienia w załomie gliniastego klifu. Mam wrażenie, że to pierwsza od samego Dziwnowa taka formacja. Dotąd ciągnęły się tylko niższe lub wyższe wydmy. Ach, nie! W okolicy Trzęsacza były klify. Z trudem sobie przypominam. Jakby to było z rok temu…
Stoki nad plażą, czasami kilkumetrowe, poza tamtym odcinkiem, zawsze były piaszczyste. A tutaj plaża bardzo wąska, jak to bywa przy odporniejszych na rozmycie formacjach.

Ustronny załom służył za toaletę i straszy kupami. Nawet przysypać piaskiem było komuś trudno. A na odchodach dobrze znane, błyszczące się metaliczną zielenią, śmietnikowe muchy. Ten szyk przywodzi na myśl metalizowane opakowania chipsów. W ich przypadku błysk rzucany oczom klienta jest oczywisty, ale o co chodzi z muchami błyszczącymi jak klejnoty?..

Rozkładamy się na dłuższą chwilę. Ulga dla krzyża. Coraz częściej zaczyna dopominać się o względy. Korzystając z okazji opróżniam do końca butelkę z winem. Wiele go nie zostało po śniadaniu. Jadę od rana na wysokooktanowym lecz niskoprocentowym paliwie…
Dzisiaj Tomek spogląda przekrwionymi oczami. Twarz mu zbrązowiała, Słoneczko uczyniło swoje.

Na którymś kolejnym cyplu latarnia morska. Jesteśmy w Gąskach. Jeszcze dwa kilometry i koniec wspólnej przygody. Jakoś bardzo szybko to mija. Może zawsze tak jest w dobrym towarzystwie? Samotność oddziela nas od wspólnego obcowania, ale pozwala dłużej trwać wrażeniom. Spowalnia tempo przemijania.

Płynę za Tomaszem, który telefonicznie namierzył małżonkę. W pewnym momencie przeżywam nagły strach. Tuż pod powierzchnią płytkiej, rozświetlonej wody pokazują się palisady ostróg. Zaskoczony jestem pewien, że zaraz na nich zawisnę. Wyglądają jakby były kilka centymetrów pod powierzchnią wody. Zdziwiony mijam bez kontaktu pierwszy pas pionowo posadowionych pni. A Tomek pędzi dalej. Co chwilę pojawiają się nowe przeszkody. Na ich widok strach chwyta za gardło. Instynktowna reakcja. Są niezwykle płytko. Pojedyńcze centymetry dzielą od wywrotki. Szczególnie przy moim kształcie dna. A przynajmniej mocnej kolizji. Zauważam je moment przed spodziewanym zderzeniem, a jednak przemykam ponad. Czemu Tomek nie zwolni?!
Wyobrażam sobie taką przeszkodę zamaskowaną przybojem. Drewniane rafy czekające na ofiarę. To może być bardzo niemiło zaskakująca niespodzianka.

Takie palisady są powszechnym sposobem ochrony brzegu. Zagłębione w grunt rzędy drewnianych pali tworzą ostrogi wybiegające na dziesiątki metrów w morze. Szereg za szeregiem ciągną się nieraz na kilometrach brzegu od Świnoujścia po Hel. Wrosły w nadmorski krajobraz. Ale dlaczego te tutaj kończą się tuż pod powierzchnią wody? Ani jednego wystającego pala w zasięgu wzroku, pod wodą dziesiątki. Gdzie indziej wystają pół metra powyżej. Fale mają na czym się rozbijać, a przybrzeżny prąd tak łatwo nie zabiera ze sobą piasku. Czyżby były tak stare, że końcówki uległy zniszczeniu i rozkładowi? Jakoś to do mnie nie przemawia…

Dopływamy do celu. Kasia i Krzysztof plażują w cieniu. Jak przyjemnie spotyka się znajomych! Pojawia się piwko i inne poczęstunki. Ciekawa i przyjemna rozmowa wciąga. Błyskawicznie mija pół godziny. Czas na mnie. Przynagla oddalony mocno jeszcze cel. Żegnam się i ruszam w dal.

Tym razem ruszam najdosłowniej w dal. Bo za cyplem z latarnią brzeg wygina się w olbrzymi łuk, tworząc najokazalszą, jak dotąd, zatokę. Zwykłym sposobem kieruję się wprost na ledwo widoczny, daleki skraj lądu. Płynąc po cięciwie oddalam się od plaż. Po dłuższym czasie z rozmytego zarysu na widnokręgu wyłaniają się cienkie jak nić pajęczyny, ledwie dostrzegalne, pionowe kreseczki. Domyślam się w nich kolumn wiatraków energetycznych. Dopiero wtedy dociera do mnie, że dziobem celuję w Darłowo. Widzę przed sobą pierwszą w Polsce wielką fermę wiatrakową.
Czy trochę nie przesadziłem?.. Moja cięciwa to 30 kilometrów prostej. Ale co tam! Zobaczymy co będzie. Na razie jest wspaniale. Wprawdzie wiatr od dziobu, fala ma już kilkadziesiąt centymetrów, ale znów zaczynam czuć przestwór morza i tę specyficzną więź z Wszechświatem.

Po prawej zbliża się Mielno. Widać wysokie, wielopiętrowe budynki. Kapitał kolonizuje okolicę. Jestem daleko. Wcale nie tęsknię za bliższym kontaktem. Ale kogo to obchodzi? Nie mam szansy go uniknąć. Mimo kilometrów jakie mnie dzielą od brzegu dobiega zadziwiająco głośny, terkotliwy odgłos. Co może tak hałasować? Dźwięk przypomina wibracje piły tarczowej przeżynającej deski. Albo silnik pracujący bez tłumika. Coś niesamowitego – rozchodzi się na kilometrach, a źródła brak. Nie jest to chwila, ani kilka. Ze zmiennym natężeniem dobiega stale i jest mocno dokuczliwy.
A poza tym - krajobraz sielanka.

Zaczynam zastanawiać się, czy w głębi lądu nie ma przypadkiem jakiegoś lotniska? Tylko silniki samolotów kojarzą mi się z taką siłą dźwięku. Ale charakterystyka jest zupełnie odmienna. Zupełnie nie te częstotliwości. Piła też potrafi zawodzić wibrującymi tonami, ale ogłusza terkotaniem zębów wgryzających się w materiał. Przez pół godziny wsłuchiwałem się w hałas kręcąc głową w poszukiwaniu jego przyczyny. Wkurzony wcale nie z lekka. Wszechświat zredukował się do jednego pier..go dźwięku. Niczego nie udało się wypatrzyć. Dedukcja podpowiada, że mógł być to mocny skuter prujący na wprost po średnich falach. Z odległości nie sposób było go dojrzeć. Dziesiątki co najmniej koni mechanicznych pracowały na prędkość skutkującą hałaśliwym terkotem.

Mielno zostało z tyłu. Teraz po prawej mam dwie mierzeje – Jeziora Jamno i nieco bardziej oddalonego na wschód, Bukowo. Leżą na nich osady rybackie. Latem oczywiście bardziej wypoczynkowe niż rybackie.
Obok pierwszych wiatraków, w miarę przybliżania, przed dziobem pozwalają się dostrzec następne ich grupy. W końcu mam przed sobą trzy zgrupowania sąsiadujące z tym najbliżej Darłowa. Kto by pomyślał, że to takie zagłębie?..

Ponownie zagarnia mnie poetyka morza. Znów należę tylko do niego. Chlupot pióra wkładanego w wodę. Nieskończoność zmarszczek otacza ze wszystkich stron. Regularny, rytmiczny ruch wioseł naprzeciw równych fal. Odpowiadające im ruchy łodzi przenoszą się nerwami do głowy. Rusza się wszystko wokół we wspólnym tańcu. Woda, wiosło, kajak i ja - wodny centaur swawolący w promieniach i falach.
Nieograniczony widok po lewej. Gdzieś tam Słońce zechce zanurzyć się w toni. Wędrujące fale przynoszą pozdrowienie morskich przestrzeni. Po muśnięciu kajaka zabierając je dalej, ku brzegom.

I oto nieoczekiwane spotkanie. Przemierzając pofalowaną płaszczyznę zbliża się idący od lądu niewielki kuter. W nadbudówce dwóch rybaków, na dziobie UNI i numer. Przechodzą przed dziobem kajaka o kilka dziesiątek metrów ciągnąc za sobą smugę kilwateru. Jeden z mężczyzn wychodzi na rufę i zwrócony twarzą ku mnie patrzy nieporuszony przez długie chwile. Kuter oddala się, podążając ogólnie na północ. Szybko maleje wśród zielonego bezkresu usianego odbiciami światła. Zmierza w kierunku obniżającego się Słońca. Mijamy się bez słowa, bez jednego gestu. Nie przerywam wiosłowania spoglądając ku nim. Oni nie wykonują żadnego ruchu w moim kierunku. Tylko ten przykuty wzrok. Wystarcza żeby wypełniło piersi jakieś nieznane wcześniej odczucie. Jest trudno opisywalne. Spotkanie w takiej scenerii jest czymś specjalnym. Specjalne rodzi uczucia. Nie da się ukryć, że mające coś wspólnego ze wzruszeniem.

W miarę upływu czasu (musi już być mocno po południu) kieruję dziób kajaka coraz bardziej w prawo. Uległem. Poetyka nie dała rady rozważaniom i kalkulacjom. Czy jest sens oddalać się jeszcze bardziej od lądu? Zwątpiłem w Darłowo. Jestem ładnych parę kilometrów od brzegu. Płynę przeciw falom. Człowiek małej wiary wygrał. Jeszcze dotąd nigdy się tak nie oddaliłem. Zamiast stopić się z przestrzenią i czasem, rozgląda się za brzegiem. Chyba trochę mnie poniosło, czas to korygować?..

Trzeba celować w miejsce noclegowe. Ciekawią połączenia jezior z morzem. Da się tamtędy wpłynąć na spokojniejszą, osłoniętą wodę. Rozważam spanie nad Jeziorem Bukowo. Muszę się przybliżyć znacznie, żeby móc dokładniej śledzić brzeg. Praktycznie wyludniony tutaj. A też można liczyć, że powierzchnia wody będzie przy nim o wiele spokojniejsza, mniej sfalowana. To oznacza łatwiejsze i szybsze płynięcie.

Za Łazami skręcam już zupełnie ku mierzei z postanowieniem lądowania. Przydałoby się dać odpocząć gnatom, zjeść coś i zorientować w godzinie. Potem popłynę wzdłuż brzegów.
W obranym kierunku jestem ustawiony skośnie do fal. Nadchodzą z boku. Nie jest to komfortowe, ale daje się znieść. Obserwuję zachowanie kajaka. Nie było dotąd okazji przez dłuższy czas płynąć w podobnym układzie. Kierunek utrzymuje bez problemu, ale co do szybkości – mam wrażenie, że płynę wolniej niż pod falę. Co innego dostawać nią prawie prostopadle w dziób, co innego w długą burtę. Dryf musi być potężny. A może przyczyną tego wrażenia jest lekki stres nieznanej sytuacji?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 4 mar 2016, o 01:37 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
i znowu zżera mnie ciekawość - gdzie tym razem nocleg zrobisz

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 4 mar 2016, o 13:02 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Dzień 7 c.d.

Długo trwa zanim dobijam do piasku. Chyba z godzinę płynąłem w poprzek falom. Kończy się popołudnie, z wolna przybliża wieczór. Wydostaję jedzenie i telefon. Jak przyjemnie wyciągnąć się na piachu! Okazuje się, że mam nieodebrane połączenia od Tomka. Pozostał na brzegu, ale towarzyszy myślami wędrówce. Rozmawiamy dłuższą chwilę. Bardzo jest zainteresowany moją drogą, gdzie jestem i co się dzieje.

Wypadałoby też porozmawiać z Piotrem. Nie wiadomo do której będę płynął wieczorem. Nasz wspólny termin nadchodzi. To już jutro, trzeba się przypomnieć. Różne warianty mogą zaistnieć.

Jeszcze próbuję dzwonić na poligon. Nie pora na urzędy, ale… Telefon ostatniej szansy, chociaż jestem przekonany, że bez szansy, bo tam zwyczajnie w soboty nikt nie odbiera. Sprawdzałem tydzień temu, przed wyjazdem, gdyśmy dogadali szczegóły eskapady. Akurat musiało paść na sobotę. Tak się złożyło. Potem niedziela, a jeszcze potem byłem w drodze. Miałem już coś innego na głowie niż zamartwianie się planami oddalonego o dwieście kilometrów poligonu. Nawet i „centralnego”.

Grafiku ćwiczeń na stronie netowej nie zamieszczają. Sekretariat, oficer prasowy i ochrona poligonu byli nieuchwytni, prawdopodobnie po godzinach pracy. Na sprawdzanie następnych numerów telefonów cierpliwości już mi nie starczyło.
To samo i teraz. Nie dziwię się, tym bardziej, że późna dosyć pora. Wojsko też ma życie rodzinne. W dzisiejszych czasach – chyba głównie rodzinne. Zimna wojna odeszła do historii.
Ale jakiś całodobowy oficer dyżurny na taką jednostkę by się przydał.

To działanie było pro forma. Gdyby się udało dowiedzieć, że coś się dzieje na poligonie, zysk byłby jedynie taki, iż wcześniej bym o tym wiedział. I tak by przecież nie puścili. Armia nie wydaje pozwoleń na pływanie. Jeśli akwen nie jest zamknięty, to każdy może płynąć. W przeciwnym wypadku należy omijać, dla własnego choćby bezpieczeństwa.

W moim przypadku oznaczałoby to koniec spływu, bo jak ominąć kajakiem akwen sięgający 22 kilometry w morze? Sięga on granicy wód terytorialnych. Piotr musiałby pofatygować się z transportem powrotnym do Jarosławca. Dalej i wcześniej niż się spodziewał. Wyraźnie dalej niż do Ustki, ale od początku liczyliśmy się z tym, że nie sposób przewidzieć tydzień przed dokąd uda się dopłynąć.
Pociesza tylko, że w ostrzeżeniach nawigacyjnych sprzed tygodnia nic nie wspomniano o zamknięciu akwenów 6 i 6a. Trzeba płynąć i przekonać się osobiście jak działa, czy też nie działa, nasz Centralny Poligon Sił Powietrznych.

Koniec rozmów, koniec popasu. Kończący się dzień trochę pogania. Trzeba pchać się na wschód. Ruszam wzdłuż mierzei Jeziora Bukowo. To mało zasiedlona okolica. Na dziesięciu kilometrach brzegu jest jedna jedyna osada z czterema stałymi mieszkańcami (wg Wikipedii - na 2009 rok). Właściwie to jeden rozbudowany ośrodek wypoczynkowy i do tego jedna chałupa z polem biwakowym. Istny koniec świata. Z obu stron sąsiadujący z wodą. Nawet jeśli by się Wikipedia i myliła, to i tak nie widzę ludzi aż do kanału łączącego jezioro i morze. Tu dyżurują wędkarze. Dwóch przy wschodnim brzegu w łódce i dwóch na zachodnim. W tle jedyny w tej okolicy budynek. Trudno powiedzieć do czego służy. Jest wysoki, przypomina trochę wieżę. Z bardzo daleka przykuwał sobą uwagę.

Mijam Szczuczy Kanał z umocnionymi brzegami. Na tyle jeszcze wcześnie, że nie będę tam wpływał. Woda spokojna, wiatr słaby. Warunki zachęcają do dalszej wędrówki. Przede mną o parę kilometrów Dąbki. Znane wczasowisko, mające dostęp do jeziora i do morza. Zajmuje wschodni kraniec mierzei. Dalej już dzisiaj nie dam rady dotrzeć.

Słońce za plecami przygasło. Pierwszy raz od kilku dni na jego drodze pojawiły się chmury. Wcale nie zwiewne woale. Rozprasza ma nich swój blask. Dość wysoko nad widnokręgiem zasłona chmur kryje światło. Próbuje się ono wyrywać czerwienią. Nikły to odcień. Promienie więzną w zamgleniu. Mało efektownie się schowało. Nie będzie zachodu w morzu. Niebo przyciemnia się powoli, znacznie wcześniej niż dotychczas.

W szarówce dopływam do dąbkowickiej plaży. Późna pora, a tu krążą całe tłumy ludzi. Jakaś odmienna chyba klientela w te okolice przybywa. Nie kryją się po kwaterach, nie zajmują pociechami, nie siedzą przed telewizorami, ani nie odwiedzają potańcówek. Dobiegają odgłosy śmiechów i pokrzykiwań. Młodzież?

Przede mną, w oddali, przesuwa się jasny punkt. Zgaduję światła jakiejś jednostki nawodnej. Nie, pomyłka! Czyżby nisko lecący samolot? Jasne światło przesuwa się szybko. Wygląda jakby leciał od strony Darłowa. Też nie, niespodzianka! To balon niosący ognik. Pierwszy był tak daleko, że wyglądał na sunący niemal po wodzie obiekt. Następne widzę bliżej i wyraźnie. Szybują wyżej niesione wiatrem od lądu. Ktoś się zabawia, a mnie sygnalizuje siłę i kierunek wiatru, którego nad wodą zupełnie nie wyczuwam.
W innym miejscu jakieś towarzystwo błyska światłami latarek. Strasznie tu ruchliwie jak na tę porę. Ponad setkę osób mijam na kilometrze. Nie słychać w tym tłumie pijackich okrzyków. Dziwne.
Wreszcie kończy się brzegowe zagęszczenie.

Rozglądam się za miejscem nocnego spoczynku. Nie ma co wybrzydzać, z przodu widać światła, to już całkiem niedalekie Darłówko. Ląduję kawałek za Dąbkami. W pierwszych chwilach wyciągam się na piasku i prostuję kręgosłup. Zerkam na zachód, z którego przybyłem. Zamgliło się tam, chmury rozświetlane są błyskami. Daleko to. Wiatru nie czuć, balony leciały na północ. Odległa, konwekcyjna burza nie powinna mnie tu dosięgnąć.

Coś innego jeszcze zaskakuje. W zamgleniu niewyraźnych chmur, wzdłuż dziesiątek kilometrów wybrzeża, na granicy nieba i ziemi ciągnie się czerwona linia. Przy tej widoczności miejscowo miga jak to potrafią gwiazdy, ale zadziwia swą wyrazistością i ciągłością na takim długim odcinku. Spoglądam wiele kilometrów na zachód. Nie ma tam prawie miejscowości. Dzięki zatoce można patrzeć bardzo daleko. Zdaje się, że identyfikuję, wyróżniające się oświetleniem Mielno. Burza błyska gdzieś nad i poza nim. Ponad dwadzieścia kilometrów stąd.
Ale ta czerwona nitka na wysokości – co to może być?? Ciągnie się równolegle do linii brzegowej, ponad nią, i dziesiątki kilometrów długa…

Domysły przerywają mi dwie, biegnące brzegiem, dziewczyny. Dokąd się ludzie tak śpieszą? Nawet tutaj, w wakacje, i o takiej godzinie? Ten świat wariuje! Wiele czasu nie minęło gdy wracają. Musiały zmylić drogę… Kobietom to się zdarza nagminnie. Miewają problemy z odróżnieniem „prawo” i „lewo”. Pędzą jeszcze szybciej. Współczuję im z całego serca! Tak się męczyć po piasku i w tym wcale nie za bardzo ochłodzonym ciągle powietrzu…

Po nich wędkarz wędruje plażą. Ludzie! Przecież już niedługo północ nadejdzie, a tu wszyscy coś załatwiają. Dopiero co pędziły za czymś zdyszane dziewoje, a ten znowu głodny chyba bardzo, czy co? Żeby o tak późnej godzinie ruszać na połów?..
Rozłożył się z wędkami sto metrów dalej. Nie chce mi się wcale, ale jeszcze nieco się przepłynę. Wolałbym uniknąć zbędnych wizyt o poranku. Nie za daleko, bo blisko Darłowo. Walą z przodu w niebo fajerwerki, dobiegają dalekie okrzyki. Jakaś grubsza impreza tam się odbywa.

Może kilometr dalej postanowiłem zakończyć ostatecznie dzisiejszą wędrówkę. Miejsce spokojne, nikt już wokoło nie tupie. 274 kilometr – usłużnie informuje tablica. Tylko wieża z obracającym się radarem psuje nastrój. Jakieś wojsko, czy jak? Anteny przypominają sprzęt lotniskowy. Czasy WOP-u minęły, obawiać się z tej strony raczej nie ma czego.

Od paru dni posługuję się bardzo ogólną mapa samochodową o małej skali. Zapewnia mi wystarczającą orientację, ale nie sposób wyczytać z niej szczegółów otoczenia.
Długo potem skojarzyło mi się, że w pobliżu miałem Żukowo Morskie. Znana nazwa, bo bazuje tu lotnictwo Marynarki Wojennej. Między innymi, popularne dzięki wielu akcjom relacjonowanym w mediach, śmigłowce ratownictwa morskiego. Wylądowałem więc na zapleczu lotniska. To już zaczyna się robić pewna prawidłowość. Wspominałem gdzieś na forum wcześniej, że sąsiedztwo poligonu, czy wojska nie jest w dzisiejszych czasach złą opcją na biwak. Sami rozrób nie robią, szpiegomania odeszła w przeszłość, postronne osoby trzymają się na dystans. No, chyba, że akurat trafi się na ćwiczenia. Jak Boguś Truneczka w czerwcu…

Późno się zrobiło. Tak to już jest. Gdy późno się dzień zaczyna, to i późno kończy. Powietrze w bezruchu i nagrzane. Piasek jeszcze nie oddał całego swojego ciepła. Burza błyskami ostrzega raczej niż grozi z daleka. Druga, wspominał Piotr, nad Ustką. Komary gdzieś się pochowały, chociaż warunki jak dla nich idealne. Brak wiatru i z pewnością mocno woniejący obiekt przybył. Bez wielkiej ochoty na ablucje w tej chwili. Zmęczenie zachęca raczej do snu niż kąpieli. Nie mam chęci chować się w namiocie. Przy tej parności powietrza rosy być nie powinno, a jutro i tak ostatni dzień wędrówki.

Fajny piasek trafiłem na tej plaży. O wiele grubszy niż gdzie indziej. Nie przywiera tak łatwo do wszystkiego jak rozpowszechniona wszędzie, miałka jego odmiana. Rozkładam karimatkę tuż przy kajaku wciągniętym nieco powyżej szemrzących fal, podkładam polar pod głowę i okrywam się lekko śpiworem. Najwyższy czas na sen. Jutro mogą być potrzebne siły. Kawałek do przewiosłowania jeszcze pozostał. Samego poligonu z 20 kilometrów.

Zasypiam na piasku oparty o burtę kajaka.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 4 mar 2016, o 22:08 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Oktol napisał(a):
Zasypiam na piasku oparty o burtę kajaka.


No i sie w końcu dowiedziałem :brawo: :brawo: :brawo:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 5 mar 2016, o 22:38 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Dzień ósmy, niedziela 5. lipca 2015

Budzę się tak jak zasypiałem - przytulony do burty kajaka. Nieopodal wieża z obracającą się anteną radaru. Tak blisko się rozłożyłem? Wygląda groźniej niż z wieczora. Jaką dawką mikrofal poczęstowała przez noc?.. Lepiej nie wnikać, lepszego miejsca i tak nie było. Całkiem niedaleko Darłowo, port w ujściu Wieprzy. Właściwiej – Darłówko. Taką nazwę nosi przymorska część Darłowa, centrum miasta leży odrobinę dalej w głąb lądu.

Wyspałem się dobrze, tylko czas ucieka. Gdy powstaję to już nie poranek. Tak to już jest – gdy późno się kładziesz, to i późno wstajesz! Wiele czasu nie mija nim wyruszam. Dochodzi dziesiąta. Wnet jestem na wysokości falochronów. Co port, to inny układ. Tu jest szeroko za główkami. Coś w rodzaju awanportu. W głębi tor wodny się zwęża.

Nie myślę, że ostatni to już dzień. Nie czas na to. Przed dziobem jeszcze tyle morza. I niewiadome, które dopiero zdecydują co się będzie dzisiaj działo. Niebo czyste, wiatr trudno uchwytny. Darłówko za mną, Jarosławiec z przodu.

Na falach kołysze się pień. Ponad metr długi. Okółki najeżone ułamkami gałęzi. Niebezpieczny obiekt czekający na ofiarę. Wpadając na takie coś z odpowiednią prędkością można sobie krzywdę uczynić niemałą. Musiał go tu przywlec prąd rzeki. Wnet fale zepchną na piach.

W Jarosławcu, na wysokim cyplu, stoi latarnia morska. Widać ją z daleka. Podnóże obetonowane. A wokół niego, na dużej przestrzeni, plac budowy. Aż oczom nie dowierzam, ileż tam pracuje różnych maszyn!.. Naliczyłem dwadzieścia żółtych odwłoków. Trudno rozpoznać ich przeznaczenie. Koparek było z pięć, ale reszta? Rozrzucone na kilku setkach metrów zawzięcie warczą i walczą. Jakieś spore środki unijne musiały spłynąć po morskiej linii. W Rowach i Ustce buduje się sztuczne rafy, w Ustce trwa gruntowna przebudowa rybackiej części portu, w Ustroniu odbudowa plaży, tutaj jakaś duża inwestycja brzegowa.
Niewiele brakowało żeby na tutejszych umocnieniach brzegu zakończyła się epopeja ekipy Rudego w styczniu 2013 roku. Ostatecznie Bałtyk zadowolił się jednym strzaskanym kajakiem.

Za tym placem budowy leży kawałek ogólnodostępnej plaży – jarosławieckie kąpielisko i wciągarkowa przystań dla kutrów. Stacjonują na piasku. A kawałek dalej przegradza plażę w poprzek ogrodzenie. Widzę je z daleka. Widzę też jak ludzie nie przejmując się nim wędrują brzegiem. Bez obaw mijają ostrzegawcze tablice. Wygląda na to, że poligon jest otwarty. Potwierdzają to rozłożone dalej parawany.

Na morzu jacht sunie na wschód. Ze spokojem mogę wiosłować w tym samym kierunku. Po paru kilometrach robi się bezludnie. Nie ma już wielu plażowiczów. Tylko wyjątkowo pojawiają się jacyś ludzie. Pewnie są to miejsca gdzie można dojechać autem.
Brzegi są bardzo poprawnie umocnione. Na całych kilometrach skarpy usypane z kamienia, sądząc po kolorze – z jasnego, łamanego granitu. Co pewien czas pochylnia zjazdowa do plaży. Pięknie to wygląda. Nawet schody w Trzęsaczu, przy tych kilometrach umocnień, tracą swoją wyjątkowość.

Pośrodku poligonu uformowano platformę, tuż ponad brzegiem, niby plac apelowy. Za nią, zza drzew, wystają jakieś maszty, wieża?.. Niczego więcej nie udaje się dostrzec od strony wody. Czyżby to było główne stanowisko ogniowe? Dalej znowu kamienne nasypy. Gdy się kończą postanawiam zrobić sobie przerwę na brzegu.

Słońce pali niemiłosiernie, pozycja w kajaku dolegliwa. Ląduję na rozjeżdżonej ciężarówkami plaży. Może to od czerwcowych manewrów przetrwałe jeszcze ślady? Jest wyraźnie inna niż dotychczasowe. Bardziej dzika. Wydmy w zapleczu wcale nie układają się w wyrównany ciąg pagórków. Przywodny taras ciągnie się w głąb lądu nie podnosząc prawie wcale. Nieco dalej porośnięty jest zielenią. Sporo tu kamieni i śmieci wyrzucanych przez morze. Nikt nie sprząta, więc gromadzą się i zanim fale, i wiatr nie przysypią ich piaskiem, drażnią wzrok.

Wykorzystuję uschnięte gałęzie do budowy osłony przeciw wiatrowi i Słońcu. Koniecznie muszę mieć odrobinę cienia zanim się wyciągnę. Mocno dzisiaj dolegają kości. Nie mogę znaleźć znośnej pozycji w kajaku. Przypomina się dzień męki na Zalewie Szczecińskim. Sprawdzające się dotąd patenty na siedzenie i oparcie, przestały działać. Kręcę się, poprawiam, przestawiam nogi, ale w żadnej pozycji nie potrafię odnaleźć minimum wygody. Może to moje ciało ma już dosyć? Żadna pozycja go nie zadowala, dopomina się czegoś innego niż kolejne godziny wiosłowania.

Tutaj mogę podarować mu trochę odmiany. Korzystając z popasu łączę się z Piotrem meldując o pozycji. Umawiamy się na stałą łączność. Baterii nie muszę specjalnie oszczędzać, a warunki pozwalają mieć telefon przy sobie. Nawet niezabezpieczony. Ryzyko jest minimalne. Tak się rozluźniłem, że tego dnia pierwszy raz kamizelkę mam pod gumą na pokładzie, a nie na sobie. Czy to doświadczenie, czy utrata czujności? Sam nie potrafię odpowiedzieć, chociaż przed pytaniem nie uciekam.

Wszystko co dobre szybko się kończy. Czas wracać do kajaka. Do Ustki już niedaleko. Niedaleko, prawda, może 10 kilometrów? Cóż z tego, kiedy w kajaku wysiedzieć nie można? Męczę się zupełnie jak w pierwszych dniach, na zalewie. Coś mi się w krzyżu chyba przestawiło. Nawet wiatr nie polepsza humoru. A powinien. Na tym ostatnim odcinku powiewa lekko, ale odczuwalnie w plecy! Zachodni, leciutki wiatr! Pierwszy raz od tygodnia mam wiatr w korzystnym kierunku. Pierwszy raz w ogóle mam wiatr z zachodu!

Płynąc z wiatrem, wywijając się nieznośnej pozycji, natrafiam na zagadkowy obiekt pływający. Na powierzchni wody widać dwa metrowe, nieokorowane, sosnowe okrąglaki zbite poprzeczkami w rodzaj tratwy. Pod wodą ciągnie się uczepiona do nich wielka biała płachta. Faluje rozprostowana na prądzie, schodzi w głębinę. To chyba folia. Obok niknie we wodzie sześciomilimetrowa stalowa linka dowiązana do zasadniczej konstrukcji. Czyżby obiekt kotwiczył? Dobieram się do linki, wyciągam kilka metrów nie wyczuwając oporu. Pewnie nie jest umocowana. Co z tym zrobić? To dużo niebezpieczniejsze niż dryfujący samotnie pień. Płachta folii i stalowa linka nawijając się na śrubę mogłyby unieruchomić całkiem sporą jednostkę. A fale dokonałyby szybko dzieła. Całe to ustrojstwo jest realnym zagrożeniem dla żeglugi. A przy tym zupełnie nie rozumiem co to miałoby być i do czego służyć.

Zabawę w wydobycie stalówki przerywa mi mknący skuter. Nie zainteresował się, ale na jego widok (trochę przestraszony, że nakrył mnie przy grzebaniu w tajnym poligonowym obiekcie) porzuciłem manipulacje i ruszyłem dalej. To pierwszy taki długodystansowy zawodnik. Przybył od strony Jarosławca – sporo kilometrów. Jak do tej pory obserwowałem, to tylko kręciły się w pobliżach falochronów i brzegu pływając po 2 kilometry najwyżej w jedną stronę. Jakby je kto przykuł do piaskownicy.
Skuter pokazał drogę do falochronów Ustki. Kilka minut zajęło mu pokonanie tych kilometrów.

Ledwie je dostrzegam, są niskie. Ale porusza się tam jakaś większa jednostka. Dużo czasu i pociągnięć wiosłem kosztowało zanim zbliżyłem się i poznałem sławny ustecki galeon wędrujący szósty już chyba raz na moich oczach z turystami w morze i z powrotem. Bardzo pracowitą ma dzisiaj dniówkę. A ja odprowadzam go wzrokiem i w tę i tamtą stronę. Początkowo jako większą kropkę, na koniec jako dumny trójmasztowiec nieznanej mi bandery, jakiejś Jego Królewskiej Mości.

Pomaleńku zbliżam się do upragnionej Ustki. Piotr drugi raz kontroluje moje położenie, a ja ciągle mogę przekazać to samo – falochrony daleko przede mną. Ani jak daleko, ani kiedy tam dotrę oszacować nie sposób. Tomek też mi kibicuje. Opowiadam naprędce co się ze mną dzieje.
Wcale sobie nie folguję mimo dolegliwości. Wiatr pomaga, a i tak efektów nie widać. Może to zniecierpliwienie osiąganej zbyt mozolnie mety? Ostatnie kilkanaście kilometrów rozciąga się w nieskończoność.

No właśnie, najwyższy już czas ustalić jakieś miejsce spotkania. Nie zamierzam pchać się do portu i na Słupię. Gdzie tam znajdziemy miejsce na pożegnalną imprezę z ogniskiem? I spokojny nocleg? Wobec tego Piotr proponuje Orzechowo. Kilka kilometrów za Ustką, niewielka osada pozwala dojechać blisko brzegu. Dobra, niech będzie Orzechowo przy ujściu Orzechówki. Kto lepiej od niego może coś doradzić? Mieszkając niedaleko zna dobrze okolice. Ja nawet sensowną mapą nie dysponuję.

Po minięciu falochronów dogania mnie ładna łódź w stylu retro. Galeon już przestał krążyć. Zmierzamy w podobnym kierunku, nie płynie za szybko, mam czas się napatrzeć. Zanim dotrzemy do trawersu budowanej rafy, zza falochronu wyskakuje o wiele mniej przyjemne towarzystwo. Megaszybka łódź z kilkunastoma przypiętymi na sztywno do foteli amatorami mocnych wrażeń w pomarańczowych kamizelkach.

Nie wiem ile koni napędza to cudo, ale śmiga po wodzie jak błyskawica. Zaczyna robić się ciasno. Wywija esy-floresy, przelatuje po własnej fali, oddala się na kilometr i za chwilę powraca. Oczywiście robi dużą falę. Przez wielokrotne przejazdy i ciasne łuki fala nadchodzi z różnych stron, krzyżuje się i nakłada. Oczy chodzą dookoła głowy wypatrując skąd nadejdzie kolejne zagrożenie i jednocześnie śledząc pieprzoną łódź. Ze dwa razy przeszła o 100 metrów od kajaka. Czai się strach, działają uruchomione procedury obronne – nie wiadomo co wywinie za kolejnym razem. Gdy się zbliża, narasta napięcie. Krąży jak nieprzewidywalna, a podrażniona osa. O żeby ją szlag nagły trafił!

Zawsze czyjaś rozrywka i biznes musi dokonywać się kosztem innych? Nie mam już żadnej przyjemności z płynięcia. Tylko samoobrona. napięta uwaga. Zwroty dziobem w koniecznym kierunku. Pokonując kolejne fale przeżuwam przekleństwa. Wiadomo, że długo to nie może trwać.

Czemu w przypadku skuterów i podobnie szybkich jednostek morze okazuje się takie małe? Potrzebują zawsze brzegu, albo towarzystwa na wodzie w pobliżu i ciągną do niego. W 2,5 godziny byliby w stanie osiągnąć Bornholm, w zamian wkurzają regularnie kajakarzy. Forma góruje nad treścią. A obie przerastają człowieka trzymającego gaz i ster. Potężna maszyna służy wyłącznie do chwilowej rozrywki. Ułatwia odreagowanie stresów gromadzonych gdzie indziej. W równie gwałtowny, co i bezsensowny sposób. Nakręcili złe emocje.

Wreszcie wypatrzyłem mój cel - wysokie wydmy podmywane przez morze. Świecą ścianą piasku. Nad nimi wyłania się jakaś wieża. Piotr płynie naprzeciw w górskim kajaku. Na wodzie pusto, wypatrzyłem go z łatwością. Gdy się spotykamy jest wpół zatopiony – nie zabrał fartucha i przy każdym odrobinę większym przechyle wlewa mu się woda przez niską krawędź kokpitu. Ale nie odpuszcza i humoru nie ubywa. Korzystając z oparcia na większym bracie odzyskuje trochę pływalności wyczerpując wodę ze swojego Jife`a. To kajaczek na góry, ale bardzo dobry również do serfowania na morskiej fali. Ma całkiem spłaszczone dno. Po zapoznaniu się z własnościami mojego zaraz chciał go odkupić. Wobec odmowy przy pierwszej okazji nabył ten sam model. Trzeba przyznać, że cenowo trafiła się naprawdę okazja.

Słońce chyli się ku zachodowi, gdy dobijamy do stóp wydm. Okazałe z nich góry. Prawdziwy piaszczysty klif tu się ukształtował. Plaża wąziutka, fale łatwo osiągają podnóże i je podmywają. Stok traci stabilność. Zsuwają się masy piachu, walą się kilkudziesięcioletnie sosny. Nie ma dla nich ratunku. Na stoku wiszą koroną w dół ostatnie ofiary. Utrzymują je pojedyńcze włókna korzeni. Plażę zagradzają dobrze wypłukane i wysuszone karpiny. Za jednym z takich obalonych korzeni rozkładamy sobie popas. Mamy tu ostatni – 234 kilometr brzegu podczas tego pływania. Tablica nie pozostawia wątpliwości.

Drewna na ognisko nie brakuje, a rozczapierzona tarcza osłoni nas przed wiatrem i wścibstwem obserwatorów od strony Ustki. Nigdy nic nie wiadomo, a trudno żeby ogień na plaży nie rzucał się w oczy, jeśli między nami i Ustką nic go nie przesłania. My widzimy oddalony o 3 kilometry port jak na dłoni, więc i nas muszą widzieć.
Z dawnych doświadczeń wynika, że w Ustce stacjonują służbiści. Są tu większe placówki, to chłopaki w mundurach mają się przed kim wykazywać. Lepiej żeby dzisiaj trzymali się od nas z daleka!

Po plaży ciągle krążą ludzie. Trochę jestem rozczarowany tym tłumem. Dzieciaki dobrały się do górala i za przyzwoleniem Piotra próbują dziwacznego kajaka. Przy wyjściu z plaży, obok wystawionych koszy zalega potężna góra śmieci. Obfity plon łykendu. Dobitnie uzmysławia ilu ludzi musi tu dojeżdżać. Bo na brzegu jakieś zupełnie pojedyńcze ośrodki kryją się w lesie. Ale wiadomo – Ustka! Takie sąsiedztwo rzutuje daleko.

Trzeba zresztą przyznać, że miejsce jest urokliwe. Stwarza niepowtarzalny nastrój. Mała rzeczka, Orzechówka, przebija się malowniczym przełomem przez brzegowe wzniesienia. Dookoła wyniosłe buki rozpinają baldachim z liści. A dalej wąskie plaże wciśnięte między okazałe wydmy i morze.

Po zachodzie Słońca zostajemy wreszcie sami. Prawie. Bo oto przybliża się jakiś gość. W ręku trzyma fragment sporego skrzydła. Morze wyrzuciło szczątki zdalnie sterowanego modelu. Mówi, że nie takie rzeczy można tu nieraz znaleźć. Również i to znalezisko wiąże z pobliskim poligonem. Stara się mocno przyciągnąć naszą uwagę. Jest skłonny odsprzedać, a potem podarować skrzydło. Po kiego grzyba nam ono? Przeciąga się pogawędka. Widać, że donikąd mu nie śpieszno. Wreszcie poszedł.

Można swobodnie rozkładać biwak wokół ogniska. Oczywiście, jak zawsze, jest parę rzeczy do suszenia. Pełni wrażeń ustalamy plany na jutro. Piotr wielce ciekaw swego nabytku chce puścić się do pobliskich Rowów. Ja podjechałbym tam autem zabrać go z mety. W miarę wolnego czasu można pobawić się góralem. Chociaż ani brak fali, ani właśnie zakończony długi spływ mnie do tego nie skłania. Sączymy pomaleńku każdy swój trunek i sycimy się ogniem w pięknej scenerii. W trzech zaledwie miejscach wieczór upływał mi przy ogniu. Tak się kończył dzień w Wolinie, ostatni dzień przed wypłynięciem w morze na plaży z telewizorem i dopiero tu teraz następny – pożegnalny, prawdziwie swobodny ogień.

Ciągnęły się opowieści i rozmowy do drugiej. Denka pustych butelek i rozsądek przypominają wreszcie o śpiworach. Prognoza pogody na jutro nie jest zachęcająca – bardzo silne wiatry zapowiada z zachodu. Na razie żadnych ich oznak nie widać. Nawet zachód Słońca nie ostrzegał czerwienią.
Kładziemy się spać pod gołym niebem.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 36 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL