wodniacy.net

usiądź przy naszym ognisku
Teraz jest 12 maja 2024, o 03:05

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: 12 lut 2016, o 12:23 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
o ile się nie mylę to już jesteśmy gdzieś tu kolo mariny

https://www.google.pl/maps/place/Wolin/@54.0192488,14.7346358,941m/data=!3m1!1e3!4m2!3m1!1s0x47aa7ccab1962c91:0x3c400f76aca2c121!6m1!1e1


jestem niezmiernie ciekaw twoich wrażeń z pływania po morzu.
Jak pierwszy raz wypływałem moim kanu na morze pomimo początkowo łagodnej fali ale kiepskiej pogody to nie powiem dręczył mnie niepokój - jak to będzie dalej i jak to będzie wyglądało.
Czy nam się wleje do kanu woda i pójdziemy na dno czy nie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Ale o dziwo dało radę i aż tak strasznie nie było jak się tego spodziewałem :lup: :lup: :lup:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2016, o 16:40 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Lechu, jak możesz tak "Tedzia nie słuchaj", okrutniku?..
Wrażliwa dusza cierpi, a Ty tylko o sobie myślisz.
Wpadłbyś z butelką, daleko nie masz, albo porwał na wodę...
Może coś by się zmieniło?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2016, o 20:38 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
żebyś to tydzień wcześniej napisał to pewnie byś mnie skusił :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: to bym przy okazji targi Budma zahaczył ale teraz to już brakuje dodatkowej motywacji :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Musielibyście się z Manatem i Bernardem do kupy zebrać to wtedy bym się przełamał i Polskim Busem do Was na te 2-3 godziny przyjechał

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2016, o 21:41 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Kiedy ja o Twoim cierpiącym sąsiedzie...
Tam potrzebna pilnie Twoja interwencja!
Ech, myślałem, że masz wrażliwsze serduszko.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2016, o 21:45 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
O mojego szlachetnego sąsiada nie masz się co martwić Oktol.
To jest kawał Twardziela z Pragi i byle co ani byle kto nie jest w stanie Tedzia tuszyć :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: A co do samego pływania - Tedzio pływa wtedy kiedy może ale niestety jak u wszystkich czasami praca nie pozwala na realizację swoich pasji
Generalnie o Tedzia jestem spokojny - krzywdy nie da sobie zrobić :!: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2016, o 22:26 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Że twardziel, to widzę od dawna, ale coś ostatnio zatruty melancholią.
O twardzieli też trzeba się troszczyć. Może nawet bardziej, tylko inaczej.
Nawet twardziel to człowiek.

Ten odcinek puszczam na Twoją odpowiedzialność, a reszta od kwietnia.
Chyba, że przegonisz chmury z Tedowego czoła.
:hejka:

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@

Dzień 4. - c.d.


No, to ruszam ku przeznaczeniu. Kapitanat za plecami. Jeszcze gratisowo nastraszyli tymi 4-5 Beaufortami… Super obsługa! Zamiast podać ile jest w tej chwili metrów na sekundę, to bawią się w hasełka jak w markecie - „promocja do 50%”. Czyli ile – nie wiadomo. Do niedawna, wedle zarządzeń Urzędów Morskich, kajakom wolno było pływać przy wietrze dodaj do 3 st. B. i stanie morza 1. Oczywiście wyłącznie za dnia, przy dobrej widzialności i do 2 Mm od brzegu. Chyba coś się musiało zmienić bo czuję, że warunki są ostrzejsze nawet jeśli daleko do piątki. A urzędowa osoba okazała mi zainteresowanie na poziomie -1. Czyżbym nie podlegał i przez to nie obchodził już jej zupełnie?? Może nadejszła wolność ku morzu, a ja nawet tego nie zauważyłem…

Po chwili widać wreszcie główki falochronów, w wejściu czuje się już dochodzący, lekki rozkołys. Kończy się betonowy korytarz zwieńczony wieżami: czerwoną i zieloną. Jestem na morzu! Od razu daje się odczuć wiatr. Głowy nie urywa, ale już wiem, że w tych ciuchach daleko nie zapłynę. Tym bardziej, że wieje prawie prosto w twarz, z kierunku o 1-2 rumby ku północy od kursu. Fale pod ostrym kątem atakują dziób i burtę, bryzgi lecą co chwilę. Fala nie jest duża, nie przekracza zapowiedzianego 0,5 metra, ale nieregularna, bardzo krótka i jakaś taka nerwowa. Szarpie kajakiem, aż po niedługim czasie zaczyna ćmić bólem głowa. Wcale bym się nie zdziwił jeśli to od tej rzucawki. Co sekundę kilkadziesiąt centymetrów w górę i w dół. Do tego mocno na boki.

Wieje, chlapie, gdzie się podział upał? Nic to. Plaża blisko, w każdej chwili mogę się ku niej skierować. Ale mi nieśpieszno, bo tam dziki rządzi tłum. Na razie próbuję wydostać spod fartucha aparat, by cyknąć parę zdjęć. Buja tak, że zrywanie fartucha (a za chwilę trzeba go będzie przecież oburącz naciągać) wydaje się odrobinę ryzykowne. Jednak ryzykuję z powodzeniem. Udało się, ale robienie zdjęć nie jest za proste. Ani kadrowanie, ani uchwycenie poziomu nie przychodzi łatwo. Dosyć. I tak to co mnie interesuje jest za daleko. W morzu całe zgrupowanie łódek zlewających się w jedną plamę. Trening, może regaty? Widać tylko kolorowe żagle i asystujące motorówki. Przy takim wietrze żeglarze muszą mieć radochę. Od strony plaży kajciarz wywija ewolucje. Niezłe skoki mu wychodzą na tym latawcu. Z przodu znajome wieżowce w Dziwnówku zlane w jeden kontur. Trzeba je będzie dzisiaj zostawić za rufą, bo wcześniej trudno o spokój na plaży. A od dzisiaj plaża będzie moją sypialnią.

Wpycham aparat w kominek fartucha i biorę się do wiosła. Monotonna to robota. Fale bujają (szkoda, że busola nie ma pomocniczej skali w drugiej płaszczyźnie do określenia kąta przechyłów), bryzgi lecą, wiosło pracuje. Prawa-lewa, prawa-lewa, mozolnie przesuwam się wzdłuż brzegu. Mijają kolejne kwadranse. Bloki zbliżyły się nieznacznie, za to plaża wyraźnie opustoszała.

Wreszcie się poddaję. Jestem przemoczony, robi się chłodno i głodno. Głowa lekko boli. Do zmroku jeszcze sporo czasu. Pora na odsapnięcie, przebranie i posiłek. Przybój wygląda niegroźnie, wręcz symbolicznie. Nie powinien utrudnić lądowania. I nie utrudnił. Dopiero wyciągając się z kajaka mało go nie wywaliłem. Kokpit jest o kilka centymetrów za krótki by przeszły kolana bez podnoszenia tyłka. Do środka wchodzi się wślizgiem, w drugą stronę trzeba podnieść korpus zanim uwolni się nogi. Środek ciężkości idzie mocno do góry i to jest ten moment, że byle bujnięcie może być przyczyną niezamierzonej kąpieli. Tym razem niewiele brakowało, ale się udało. Przestroga na przyszłość.

Jest godzina 17-ta. 6 kilometrów w 3 godziny? Jak dziwnie by to nie brzmiało – ukryć się nie daje. Gorzej nawet. Dwa z tych sześciu to była spokojna woda do główek falochronów. Średnia na morzu wypada niewiele ponad 1,5km/h. A może i mniej…

Ciężko wciąga się kajak na skraj plaży. No co jest? Wzniesienie minimalne, a tak się uszarpać na paru metrach poza zasięg fal?! Do najlżejszych nie należy. I obładowany. Stękam z wysiłku. Muszę zerwać skręcony drut z dekli by się dostać do ciuchów i jedzenia. Nic nie dał – w środku jeszcze więcej wody niż bywało poprzednio. To już nie parę centymetrów, ale z dziesięć. Przez trzy zaledwie godziny. Ładnych parę litrów, ładnych parę kilogramów. Wyjmuję kilka pakunków żeby dobrać się do zęzy i wyczerpać wodę kubkiem. Połowa bagażu narażona jest na moczenie. Tylko część upychana pod pokład nie dostaje wody. Komory nie są za wielkie, choć długie - to wąskie. Wypełniam je w całości, układając starannie pakunki. Teraz trzeba do tego przewidzieć którym woda może zaszkodzić i te rzeczy umieścić wyżej.

Nie podoba mi się to. Karimata się nie rozpuści, ale na mokrej spać - żadna przyjemność. Śpiwór od pierwszej nocy jest wilgotny. Do tego jeden z worków podziurawiony przez paskudne wkręty. Znowu się potwierdziło - kajakowanie to mokra robota. Jak nie tu, to tam - kontaktu z wodą trudno uniknąć. Bagaże pływają, na szczęście w kokpicie sucho. Fartuch przy tej fali nie był zbyt obciążony. Bardziej chronił przed bryzgami niż wdzieraniem się wody przez brzegi kokpitu.

Prowiant wydobyty, ciuchy rozwieszone. Zalegam na plaży nie licząc, że warunki się poprawią. Spacerowicze wędrują brzegiem pojedyńczo i stadkami. Wiatr nie ustaje, więc fala może tylko rosnąć, rady na to ni ma. Doszedłem trochę do siebie i po posiłku, ubrany w lekką, ortalionową kangurkę, startuję w dalszą drogę. Nie ma co rozmyślać, trzeba brać co jest i posuwać się ile to możliwe na wschód. A dokładniej - północny wschód ku wschodowi.

Przy ruszaniu pierwsza reprymenda. Przybój symboliczny - toczą się może trzydziestocentymetrowe falki z lekkim pienistym załamaniem na grzbiecie. Cholera, takie „nic” wali mi wodą w twarz i korpus gdy je rozcinam zadartym dziobem. Mały szok, leci przekleństwo i zaraz poprawka na drugiej falce. Na gębę chlusta woda jak z wiadra, zalane okulary… O żesz ty! Qrr!!.. Woda spływa po szyi i piersi pod kurtkę, bo nie zapiąłem się szczelnie. Szczelnie?.. Przy tym skwarze?!

Ja się tak nie bawię - chciałoby się zakrzyknąć - za co te szykany?! Jestem tu dopiero kilka godzin i tyle nieszczęść na raz?.. Długo suchy byłem, nie ma co… Ale warunki nie pozwalają na rozpamiętywanie. Trzeba się skupić nieco i zasuwać tym wiosłem. Fala - istotnie - nieco wzrosła, wiatr daje po staremu co najmniej 5 m/s. Cóż, taka dola galernika - czy z wiatrem, czy pod wiatr - wiosło w ręku. Raaz, iii - dwa! Tak prawie bez końca. Już nie czuję, że ciuchy mokre.

Mam przed oczami Dziwnówek. Z całej miejscowości widać tylko wieżowce i stojący przy nich żuraw. Tworzą ciasne skupienie. Pomaleńku rosną w oczach, przybliżają się, aż wreszcie mam je na trawersie. Plaża oczywiście zatłoczona. Przyglądam się ciekawie, ale z kilkuset metrów szczegółów nie sposób rozpoznać. Mam wrażenie, że jeden ze starych budynków jest w remoncie. Następne 4 kilometry plaży obiecują odosobnienie. Tyle mam do następnej miejscowości – Łukęcina. Środkowy odcinek powinien być pusty, bo tam - na mapie - same zalesione wydmy. Gdzieś tu wypadnie nocleg. Ciekaw jestem, czy spokojny. Obawy żywię tylko wobec mundurowych.

Zastanawiam się nad następnym dniem. Przy takiej prędkości - małe szanse na dotarcie do Mrzeżyna. Zrobił się problem. Czasu w zapasie już nie ma. Rezerwę poświęciłem średniowiecznym klimatom Wolina. Jutro powinienem nocować w, albo pod samym Mrzeżynem, żeby stawić się na poranne spotkanie w piątek. Tylko jak to osiągnąć przy takich prędkościach?

Prognozy pogody, mówiąc wprost, okazały się do dupy. Kilkudniowa sprzed wyjazdu kompletnie się nie sprawdziła, a codzienne były zbyt ogólne. „Wiatr do 5 st. B” to i 2, i 3, i 4, i 5 stopni. Ani rybacka, ani norweska, ani z IMGW nie powiedziała w miarę sensownie czego mam się spodziewać. Muszę kombinować na podstawie tego co widzę. Wychodzi mi, że jutro zmian raczej nie będzie. Wiatr, jego siła, może być związany z bardzo silnym usłonecznieniem. Muszę liczyć, że w nocy przycichnie i morze się wygładzi. To jedyna nadzieja na Mrzeżyno. Zmiany kierunku nie oczekuję. W dzień, wiatr i fala będą rosnąć w miarę wznoszenia się Słońca i jeśli osiągną dzisiejsze wielkości, to przed 15-tą prędkość osiągana przeciw nim będzie jak i obecnie - minimalna. Pytanie – ile przed 15-tą? – pozostaje zagadką. Do pokonania jest ok. 30 km. W średnich warunkach nie byłby to problem.

Wniosek zdaje się być oczywisty – jedyną szansą jest jak najwcześniejszy start i dobre tempo, bo potem będzie coraz trudniej urabiać kilometry. Tak rozmyślając pokonuję mozolnie kolejne odcinki. Brzeg opustoszał. Rozglądam się za miejscem na nocleg, ale nic wzroku nie przyciąga. Wszędzie to samo – piach przechodzący w stromą wydmę porośniętą lasem. Gdzieś trzeba będzie się zdecydować na lądowanie, bo za mną już kawał plaży od Dziwnówka i przybliżam się do kolejnego wczasowiska.

Macham wiosłem ponad dwie godziny, urobiłem 3-4 kilometry. Słońce chyli się ku zachodowi, gdy wreszcie znajduję to czego szukałem - schody prowadzące z plaży gdzieś w las. Podobno nie ma tu żadnych ośrodków. Schody donikąd? Decyduję się lądować. Przy schodach brzegowy znak kilometrowy - 383.

W niedługim czasie powstaje cygańskie obozowisko. Niby człowiek oddala się celowo od cywilizacji, a gdy już się oddali, zaraz rozgląda za wygodami. Takie schody – ewidentny, ludzki wtręt na kilometrach brzegu witany jest z radością. Ułatwiają tyle czynności. Poręcze obwieszone odciekającymi szmatami i sprzętami - woda w komorach to już standard. Wietrzę też śpiwór, mokre ciuchy. Z kurtki kajakowej smętnie kapie woda. Jeszcze ani razu nie założona, a suszy się drugi raz. I po co? Przy pakowaniu znowu wyląduje w zęzie. Worki wodoszczelne (jeden podziurawiony) chronią wrażliwsze rzeczy, miejsca w nich na wszystko nie starcza. Skoro jest możliwość, to kurtka niech chociaż odcieknie. Neoprenowe: pas i uszczelnienie szyi, i te wszystkie zakamarki w fałdach nie mają żadnej szansy wyschnąć.

Krążę między kajakiem i schodami kilkadziesiąt metrów, aż wreszcie niemal cały dobytek ląduje na stopniach, poręczach i podeście porozkładany i porozwieszany bardzo malowniczo. Teraz dopiero widać ile gadżetów człowiek ze sobą ciągnie. Ani zjeść, ani wyspać, ani /za przeproszeniem/ wysrać bez nich się nie udaje. Do każdej podstawowej czynności trzeba paru przyborów. W takich momentach przychodzą mi na myśl wędrowcy sprzed wieków – pielgrzymi i inni, pokonujący długie trasy w całej Europie z dobytkiem w jednym węzełku. A wtedy istniały jeszcze puszcze pełne wszelakiego drapieżnego zwierza. I rzezimieszków. To musiały być skrajne prymitywy… ci nasi przodkowie…

Te schody, to nie byle jakie schody. Prowadzą do obozu harcerskiego o czym informują dwie tabliczki. Hufce Żary i Lubin, o ile pamiętam (coś dzwoni w główce w związku z konwaliami). Sfatygowane są poważnie. Drewno butwieje, niektórych stopni brak. Ale w połowie mają platformę. Na niej, po bokach, dwie ławeczki jakby dla wartowników. Platforma wielkości namiotu. W sumie - tylko dachu brak, by uznać je za świetne miejsce do nocowania. Posłużyły za stół, krzesło i pryczę, o suszarni nie wspominając. I jak tu obrażać się na cywilizację? Niesiony wiatrem piach też mi nie zasypuje wszystkiego. U podnóża ustawiony śmietnik – to już zakrawa na luksus. Deszczu dzisiaj się nie obawiam. Rozkładam spanie na podeście bez rozbijania namiotu. Długi sen nie grozi.

Gdy tak pomału się zagospodarowywuję z lasu wychodzi grupka młodzieńców. Zagadują zaciekawieni. A co? A skąd? A jak? A dokąd? Potwierdzają informacje z tabliczek - rzeczywiście w lesie jest obóz harcerski. A ja, sądząc po stopniu destrukcji, miałem już nadzieję, że to pieśń przeszłości - schody nie robiły wrażenia używanych. Wygląda na to, że w tym obozie uczestniczą, chociaż żadnych mundurków nie widzę. Po paru chwilach oddalają się brzegiem na wschód. Czyżby to była kadra zmierzająca na nocne występy?

Mam z góry ładny widok na plażę i morze. Leży na niej odciągnięty od wody, opróżniony kajak. Liczę, że nie staranuje go w nocy jakiś patrol - na obu postojach były wyraźne ślady opon na piasku. Słoneczko chowa się w morzu na północnym zachodzie nie strasząc czerwienią. Z braku chmur zachód nie jest szczególnie malowniczy. Jak co dzień, blask spod widnokręgu długo rozjaśnia niebo.
Budzik ustawiony na trzecią.

Wskakuję do śpiwora godzinę przed północą i otulony zwilgotniałą materią wpatruję się w gwiazdy. Sen przychodzi nie wiadomo kiedy.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 13 lut 2016, o 00:48 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Oktol napisał(a):
Ten odcinek puszczam na Twoją odpowiedzialność, a reszta od kwietnia.

:lol:
Panowie nie mam się z czego cieszyć jeszcze w tym roku nie odpaliłem. A rok temu byłem na wodzie już pierwszego stycznia.
Pierwszy raz za sprawą Ropuch również rok temu prowadziłem swój wodny pamiętnik ;) a tam na dzień 12.02 widnieje liczba
289 km efekt nabycia pneumatyka. Oczywiście nie o cyfrę tu chodzi ale ona oddaje ilość spędzonego czasu w klimacie
tak nam bliskim.

Dwa że Oktolu klimatycznie piszesz , pobudzasz do działania wiec podjął bym przygodę bo głowa pełna pomysłów ale chwilowo
muszę wziąć na wstrzymanie.

Oktolu miałeś ze sobą jaką pompkę do wypompowania wody albo wodną poduchę pod wiosło w razie kabiny.
Czym teraz pływasz ?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 07:21 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Ted napisał(a):
miałeś ze sobą jaką pompkę do wypompowania wody albo wodną poduchę pod wiosło w razie kabiny.


Pompka, to według moich wyobrażeń, przydaje się przy dość ekstremalnej turystyce. Ja się nastawiałem na lajtowe zdobywanie doświadczeń, bez szarżowania. Przecież u nas wszędzie plaża i można dobić do brzegu gdzie się chce.
A ta poduszka wymaga najpierw ćwiczeń, nie wystarczy ją kupić i mieć. Osobiście wolałbym poćwiczyć eskimoski, ale okazji nie było. Alternatywą dla wchodzenia do wywróconego kajaka było w moim przypadku dryfowanie do brzegu.

Ted napisał(a):
Czym teraz pływasz ?


Odpowiedź na to pytanie w nowym wątku:
viewtopic.php?f=23&t=534


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 10:08 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 12:42
Posty: 455
Oktol napisał(a):
Pompka, to według moich wyobrażeń, przydaje się przy dość ekstremalnej turystyce.

Nie brałeś pod uwagę opcji , kabina , znoszenie w morze , odpompowywanie i na akwenie powrót do kajaka.
Oktol napisał(a):
A ta poduszka wymaga najpierw ćwiczeń, nie wystarczy ją kupić i mieć.

Fakt na filmach widać że ludzie muszą się trochę sprężyć.
Podpytuję bo nie mam wiedzy w tym temacie , jedyne doświadczenie to wypłynięcie z Wisły na morze szerokim płaskodennym
pneumatykiem parę minut i po wszystkim.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 22:39 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań

Czy wlazłeś na te schody do samego końca żeby zobaczyć jak daleko jest ten obóz i czy jest w miarę bezpiecznie ?
Czy wiesz czemu Ci tak ciekł ten kajak ?
Wozisz ze sobą jakieś reparaturki do kajaka na takie okazje ?
Jak opracowałeś start z plaży przez przybój ?
( ja ostatnio po morzu pływałem kanadą więc wyprowadzałem za przybój a następnie jak miałem wodę podchodzącą do pasa to spokojnie wsiadałem do kanady bez żadnego stresu bo i kanada za przybojem i ustawiona pod falę )
W kajaku to chyba raczej do najłatwiejszych nie należy
co ze spaniem na plaży - z tego co wiem ( ale mogę się mylić ) to jest zakaz biwakowania na plaży
kolację jadasz na zimno czy coś sobie grzejesz a jeśli tak to na kuchence czy rozpalasz ognisko
To że tak kiepsko Ci szło z płynięciem po morzu to zakładam przyczyna płynięcia pod wiatr i pod fale i do tego z zalanym lukiem co nie wpływa na poprawę szybkości ani stabilności
ale mimo wszystko tempo było zaj.......cie żółwie.
My kanadą jakoś szybciej płynęliśmy nie całkiem pod fale ale tak pod lekkim skosem.

Oj dużo by tu jeszcze pytań poszło z mojej strony
Najlepiej żeby tak usiąść sobie przy ognisku i spokojnie pogadać

Oktol czekam z utęsknieniem na kolejną ( chyba ostatnią już niestety ) opowieść

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 23:05 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań

Czy wlazłeś na te schody do samego końca żeby zobaczyć jak daleko jest ten obóz i czy jest w miarę bezpiecznie ?

Nic nie było widać z góry, w las się nie zapuszczałem.
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
Czy wiesz czemu Ci tak ciekł ten kajak ?

Wtedy nie wiedziałem, aż do końca płynięcia.
Zmagał się z tym Piotr - właściciel.
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
Wozisz ze sobą jakieś reparaturki do kajaka na takie okazje ?

Wożę.
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
Jak opracowałeś start z plaży przez przybój ?

Klasycznego przyboju nie było. Zobaczysz na fotkach, może dzisiaj jeszcze.
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
co ze spaniem na plaży - z tego co wiem ( ale mogę się mylić ) to jest zakaz biwakowania na plaży

Jest. Mam to głęboko...
Jest nawet zakaz "korzystania z zejść na plażę niezgodnie z przeznaczeniem" :mrgreen:
(cytat z rozporządzenia Dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie)
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
kolację jadasz na zimno czy coś sobie grzejesz

Nie miałem potrzeby ciepłych posiłków.
eltech napisał(a):
Mam w związku z Twoimi przygodami kilka pytań
czekam (...) na kolejną (...ostatnią już...) opowieść

Jak masz dość, to daj znać na PW, też bym odpoczął.
Jesteśmy mniej -więcej w połowie, przecież zapowiadałem 7 dni płynięcia...


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 23:11 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
dość w żaden sposób nie mam a raczej ciągły głód :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Zrozumiałem tylko że płyniesz do Mrzeżyna i tam koniec a w/g opisu następnego dnia wstajesz o 3 żeby móc dopłynąć :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Dni nijak nie liczę bo zbyt duże przerwy między nimi występują :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Dzięki za udzielenie wyjaśnień i cieszę się że to jeszcze nie koniec
Czekam z niecierpliwością na kolejne piękne opisy dni :brawo: :brawo: :brawo:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 23:27 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
To może z powodu tego głodu zrobimy przerwę?
Tak dla zdrowia, bo zamiast się nasycać Tobie ciągle rośnie...
To wygląda niepokojąco, a i mnie zaczyna doskwierać.
Kolejny poszkodowany. Nawet wątku nie pamiętasz.

Płynę w stronę Ustki. Jest na samym początku, ale przypomnę:

"W grudniu ub. roku, przy morskiej inicjacji straciliśmy z kol. Piotrem wspólny kajak. Popływał sobie z nami po morzu kilka skromnych godzin. Od tamtego czasu staliśmy się zawziętymi obserwatorami portali ogłoszeniowych. Po paru miesiącach trafił się ciekawy, wyglądający na morski, kajak w umiarkowanej cenie. Co ciekawe, okazało się, że sprzedaje go kol. Biały znany z fw. W związku z tym Piotr z żalem postanowił pożegnać się ze swoją Piranią. Wiadomo - finanse, żona - że coo?..następny kajak w domu?!!
Ostatecznie transakcja została zawarta ku zadowoleniu obu stron. Tyle, że kajak ciągle pozostawał w Gorzowie. Długość nie ułatwiała transportu, a zapracowany nowy właściciel nie miał szansy wybrać się specjalnie po niego.
No i zaproponował test i transport na środkowe wybrzeże w jednym. Podrzucając przy tym kajak z Gorzowa bliżej morza. Jak można było nie skorzystać? Trzeba tylko na chybcika postarać się o wolny tydzień i rozejrzeć za odpowiednim towarzystwem (mój SekatorRex pozostawał do dyspozycji). Z pierwszym poszło gładko, z drugim nie za bardzo. Trochę za nagłe to wszystko było. Ale znalazł się kolega, który postanowił połączyć rodzinne plany i kajakowanie po morzu. Niestety tylko dwa dni mogliśmy płynąć razem w weekend. Dobre i to. Pogardził Sekatexem (który ciągle domaga się remontu) i znalazł w jakiejś wypożyczalni morski, zdezelowany rodzynek, co wybawiło go od wożenia sprzętu z Poznania. Umówiliśmy się na spotkanie w Mrzeżynie o 8 w piątek. To narzuciło jakieś ramy czasowe mojemu płynięciu. Drugą taką rzeczą był transport kajaka z Gorzowa. Nie miałem na to wpływu. Wypadł w niedzielę. Więc start w niedzielę, rano w piątek mam być w Mrzeżynie. A potem? Jak Posejdon pozwoli (i wojsko - po drodze jest poligon). Mogę płynąć do niedzieli. W poniedziałek powrót."

Mętnie bardzo, ale chyba można się doczytać?..
Piotr mieszka pod Słupskiem, do Ustki ma najbliżej nad morze.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 14 lut 2016, o 23:56 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
Widzisz - dzięki za przypomnienie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Gdybyś od razu wszystko opisał i wrzucił to by problemu nie było z pamięcią a tak tyle spływów się w międzyczasie przewija że czasami się gubię :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Może żebyś jeszcze opisywał np spływ dzień 3 albo jakoś tak :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Oktol oczywiście żartuję.
Na prawdę czyta mi się zarąbiście i prawie za każdym razem mapę sobie odpalam i śledzę Twoją trasę.
O tym utopionym kajaku oczywiście pamiętam ( taka strata :lup: :lup: :lup: ) i z tego co pamiętam to wtedy dopłynąłeś do brzegu nie czekając na kajak który gdzieś po drodze wziął i utonął

No i czekam z utęsknieniem na ciąg dalszy :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Najgorzej się czyta książkę na wyrywki czyli np dziś rozdziała następny za tydzień :lup: :lup: :lup:
Można troszkę przez to wątek stracić :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lut 2016, o 01:09 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Gdybyś, gdybyś...
A kto Ci każe na wyrywki?
Kompletuj pomału i potem czytaj w całości :lol: , a mnie głowy nie zawracaj.
Mało to łez wylewam z opuchniętych oczu przed monitorem?
Jak oślepnę, to będziesz miał w tym zasługę :mrgreen: :oki: .
Cierpię za milijon, a Tobie ciągle mało.

Już zapomniałeś jak się zatkałem przy pierwszym podejściu?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Fotunie:

http://tufotki.pl/ImM6x


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lut 2016, o 01:26 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
ja już pingle do kompa zakładam przez to że co chwila sprawdzam czy się już aktualizacja tematu pojawiła czy jeszcze nie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lut 2016, o 01:33 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Ja Tobie, Lechu, powiadam - napar Nerwosanu konieczny.
A jeśli nie pomoże, to robimy przerwę, jak Ted radził.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

ciąg dalszy fotek:

http://tufotki.pl/1G0lr


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 15 lut 2016, o 01:45 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
dziwię się że ludzie na kajak nie zwracali uwagi.
Jak nasza kanada stała na plaży to ciągle ktoś podpytywał czy można wypożyczyć
Może w tym rejonie dużo kajaków pływa i dla nich to norma że na plażę wyciągnięty

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 lut 2016, o 07:02 
Offline

Dołączył(a): 26 sty 2015, o 19:41
Posty: 283
Lokalizacja: 246 km Warty LB
Dzień piąty, czwartek 2. lipca 2015.

Śpię smacznie, gdy z głębin błogości wyrywa mnie gwałtowny łomot i wstrząsy jakby schody się waliły. Jakieś trzęsienie ziemi?! Zrywam się błyskawicznie, przerażony łapię latarkę. No, nie - schody jeszcze stoją - tylko chwiejąc się na wszystkie strony. Jeden z harcerzy wylądował na nich z impetem i sadzi dalej skokami do góry po kilka stopni. Drgania i rumor. Mijając mnie coś w biegu mruknął zaskoczony światłem czołówki i po chwili znikł w lesie.

Uspokajam się z trudem, sprawdzam czas - druga godzina. Całkiem ciemno dookoła. I mokro. Przez trzy godziny nadzwyczaj obfita siadła rosa. Śpiwór-staruszek, już wcześniej wilgotny, tyle jej dostał, że przemókł. Puch się zbryla. Zanim mi całkiem wystygnie otulam się i usiłuję ponownie złapać sen po tej gwałtownej pobudce. Mam jeszcze godzinkę …

Cóż - chciałaby dusza do raju, ale reszta towarzystwa gramoli się właśnie kupą na schody. Jacyś mocno podekscytowani jak na tę porę, gadają jeden przez drugiego. Ciekawi ich mój biwak. Padło coś o procentowych trunkach. Na szczęście szybko się zorientowali, że żadnych atrakcji im nie dostarczę i oddalili w kierunku obozu. Tak dzisiaj wyglądają nocne podchody harcerzy? Teraz już spać zupełnie mi się odechciało. Na widnokręgu jasny pasek zaczyna delikatnie oddzielać niebo od wody. Zapowiedź nadchodzącego świtu.

Nie pozostaje nic innego, jak zacząć przygotowania do nowego dnia. Zimno. Wszystko mokre od rosy. Trzeba się porządniej ubrać i ciągle ruszać - jedyny sposób na rozgrzanie ciała. Co miało podeschnąć pozostało mokre. Zbieram porozwieszane szmaty. Znoszę do kajaka bagaże, szykuję potrzebne rzeczy. Wreszcie śniadanie, po nim pakowanie kuchni.

Wczorajszy plan na dzisiaj ma szanse powodzenia, bo morze jest dużo spokojniejsze niż nawet przed północą gdy szedłem spać, a wiatr leciutki. Nastawiam się na płynięcie bez przerwy, bez przybijania do brzegu - ile tylko dam radę. Aparat chowam do worka, wędruje w nim pod pokład - dzisiaj ważniejsze od utrwalania widoczków będą kilometry. Szykuję picie - 3 litry wody w dwóch butelkach, jedna na pokład, druga do kokpitu. Do tego kartonik soku w rezerwie. I jedzenie - dwa batony chałwy. Po solidnym śniadaniu na drogę wystarczą słodycze. Oczywiście, jak zawsze, mapa w kokpicie, cieplejsza czapka, rzutka. Tym razem - również butelka na mocz.

Z obawy przed chłodem, wciągam spodnie neoprenowe na cienki polar - nie przepadam za gumą na skórze. Ciągle jest rześko, a wczoraj nawet i w pełnym Słońcu nie przegrzewałem się. Na górę - kangurka - lekki ortalion, pod nią koszulka i polar. Stopy w skarpetach zwykłych i neoprenowych. Tenisówki. Cieniutka, rozciągliwa czapka z daszkiem, rękawiczki (głównie od Słońca - dłonie mam ciemne jak hindus) i jestem gotów ruszać.

Widnokrąg od północy do wschodu pomarańczowy. Jest dość jasno, choć Słońce jeszcze nie wzeszło. Kwadrans do czwartej, warunki ciągle sprzyjające. Oddalam się od brzegu, poszerza się widok. Daleko przede mną wyrastają z plaży jakieś potężne konstrukcje - zastanawiam się - co to może być? Przychodzą na myśl wielopiętrowe zjeżdżalnie aqaparków. Trudno zgadnąć, trzeba się przybliżyć.

Biorę kurs na wysunięty lekko w morze cypel. Z przodu, po lewej, pierwszym promieniem wynurza się z wody Słońce. Dzień dobry nasza Gwiazdo Życiodajna! Gdy już pokazała się cała tarcza, czuję co mnie czeka przez najbliższe godziny. Zamiast przyjemności światła i ciepła zaczyna się nierówna walka z oślepianiem i porażaniem. Daszek czapki nic nie pomaga, bo źródło promieni jest tuż nad widnokręgiem. Przez godzinę nie mogę podnieść oczu bez oślepienia.

Ale to dopiero przygrywka. Przez dwie następne Słońce jest wyżej, praktycznie na kursie. Przygrzewa mocniej i wali prosto w ślepia. Osłaniam się opuszczonym daszkiem. Przed kajakiem mam taki odblask, że zupełnie nie mogę patrzeć na wprost. Promienisty atak od góry i z dołu. Kręcę głową na boki i mrużę oczy do bólu. Na wodzie oślepiające błyski w szaleńczym tańcu. Naciągam czapkę na twarz i spoglądam przez sploty tkaniny. Na nic te wszystkie pomysły, prześwietlone oczy cierpią, wiatr dokłada swoje, kapią łzy.

Jeszcze i czwartą godzinę męczyłem się oślepiany, zanim wreszcie promienie zaczęły padać na tyle z boku i z góry, że skutecznie można było osłonić się przekręconym na bok daszkiem czapki. Czuję, że gębę mam spaloną. Żadnych kremów nie zabierałem. Okularów przeciwsłonecznych również. A trzeba było - tylko to mogło uratować od męki w czasie tych pierwszych czterech dzisiejszych godzin.

Zaraz po wschodzie Słońca obserwuję ciekawy efekt. Brzeg jest obstawiony wielką ilością tablic. Ostrzegają, informują, zabraniają. Nie ma chyba stu metrów plaży bez jakiejś tabliczki. Jeśli brzeg jest wysoki, to również na górnej krawędzi ich nie brakuje - dochodzą tam różne ścieżki. I teraz wszystkie one, na całych kilometrach w przód, zapalają się jednocześnie jak latarenki. Ujawniają się niespodziewanie dziesiątki pomarańczowych punkcików rozsiane na brzegu. Jakby ktoś porozstawiał marchewkowe światła. Każda tablica odbija w kierunku morza promienie wschodzącego Słońca. Nie trwa to długo. Kilkanaście minut?..

Zbliżam się do zagadkowej konstrukcji. Okazuje się ona potężnymi schodami w Trzęsaczu. To jednocześnie zejście na plażę i punkt widokowy. Architekt zaproponował podziwianie klifu i ruiny kościoła z nowej zupełnie perspektywy. Nie tylko od góry i z dołu (z plaży), jak dawniej. Ale z boku, na wprost, zupełnie z bliska. Przeszło. I zrealizowano sporym nakładem środków przy remoncie klifu. Sam klif, z ostatkiem ściany kościoła na szczycie, zabezpieczony masami betonu na sto lat. Z mojej perspektywy ginie przy tej konstrukcji. Podziękowania dla UE. Bez niej to wszystko pewnie by się nie dokonało. Miejsce to samo, ale już nie takie samo jak dawniej. Zawsze jest coś za coś.

Sterując na kolejne cyple oddaliłem się od lądu. To zachodzi samoczynnie. Naturalnym jest ścinanie zatok, w efekcie oddalanie od brzegu. Trudno utrzymać odległość mniejszą od kilometra jeśli się tego ciągle nie pilnuje, bo celując lekko ku morzu od najdalej z przodu widocznego lądu, który bywa dość odległy, bardziej zwraca się uwagę na to co przed dziobem niż na to co na trawersie. Dopiero gdy pasek lądu staje się podejrzanie wąski, wyciągając w jego kierunku rękę z małym palcem w poziomie do porównania utwierdzam się, że jestem co najmniej 2 km od brzegu.

Nie jest to specjalnie dużo. Płynę w kamizelce, woda dosyć ciepła. Ale jeśli byłbym zdany (w kajaku, czy poza nim), w razie jakiejś awaryjnej sytuacji, na znoszenie przez fale w dotarciu do brzegu, to nie wiem ile by to potrwało. Wiatr i fale idą za moimi plecami skośnie do brzegu, pod ostrym kątem. W tym kierunku trzeba się liczyć z pokonaniem pięciu kilometrów. Ile mogłoby trwać w samym dryfie? Całe godziny. A plaże o tej porze są puściuteńkie mimo, że mijam znane miejscowości - Pobierowo, Trzęsacz, Rewal. Do ósmej tylko właściciele psów mają powód żeby zwlec się z łóżka i łazić po plaży.

Wiosłuje się dobrze, jedynie oślepianie odbiera całą przyjemność, podrażnione oczy ciągle łzawią. Poranny chłód przeminął. Słońce przygrzewa coraz mocniej. Na niebie ani jednej chmurki. Szczęściem na wodzie nie czuć żaru. Wiatr idzie od morza, powietrze nie jest przegrzane, ani parne. W międzyczasie wiatr stężał. Wyraźnie było czuć momenty, gdy skokowo przybierał na sile.

Pierwszy nastąpił zaraz po wynurzeniu się tarczy słonecznej z wody. Prędkość wiatru podskoczyła po kilkunastu minutach wyczuwalnie, ale jeszcze delikatnie. Na następny nie czekałem długo - z pół godziny od pierwszego. Trzeci przyrost prędkości nastąpił po kolejnej godzinie, gdy już Słońce wzniosło się nieco i przygrzewanie nabrało mocy. Od tego czasu wysiłek wkładany w wiosłowanie przynosił mniejszy efekt. Prędkość wyraźnie spadła.

Regularnie pokrzepiam się piciem i chałwą. Płynów sobie nie żałuję, jest gorąco, a ja intensywnie się ruszam. Mijają godziny. Słońce przestało zamęczać. W zamian dopadło znużenie - nie pospałem dzisiaj za bardzo. Na to nie pomaga picie, ani przegryzanie. Przydałby się dla pobudzenia zastrzyk kofeiny, albo nikotyny. Gdybym siedział za kółkiem pewnie bym sobie nie odmówił. Tu jest inaczej. Brak stacji przydrożnych z fulserwisem. Papierosy skończyły się i celowo nie dokupiłem, a amatorem kawy, ani też coli, nie jestem.

Urozmaiceniem stają się przerwy dla ulżenia pęcherzowi. Zawsze to jakaś dodatkowa gimnastyka. I myśli. Próbuję z ich pomocą rozruszać umysł. Ale wszystko ma swoje granice. Znużenie wygrywa. Popadam w mało przytomny automatyzm ruchów. Wiosło napędza łódkę, reszta staje się nieważna. Celem jest płynąć przeciw falom. Byle do przodu. Żaden prąd nie pomaga. Dopóki jestem w stanie wiosłować muszę być zadowolony. Mało mnie obchodzi cokolwiek innego.
Ach, jak mi pasuje ta leciuchna łyżka! Zupełnie nie czuję jej wagi. Wiosłuje się bez dodatkowego obciążenia.

Na kolejnym cyplu pojawia się wieża latarni morskiej w Niechorzu. Gdy ją mijam, po plaży jeździ warcząc ciągnik z przyczepą. Poranne porządki? Nabieram nadziei na Mrzeżyno dzisiaj, chociaż czuję, że w jednym skoku nie dam rady. Wiatr dopiero co znowu przybrał na sile i nie różni się od wczorajszego. Teraz, po tylu godzinach płynięcia (ilu dokładnie - nie wiem sam, ale „stonka” wylega już na plaże) steruje mną automat. Jednak sił ubywa, a warunki zrobiły się trudniejsze. Po wczorajszych doświadczeniach wiem, że nawet i w takich da się kilka kilometrów uciułać. Potrzeba tylko odpowiedniej wydolności i cierpliwości.

A mnie pozostało do portu z dziesięć. Za Niechorzem mam Pogorzelicę. Dalej - po dość długim odcinku bez miejscowości - Mrzeżyno! Na tym pustym odcinku znajdę sobie miejsce do regeneracji. A po niej przeczłapię jakoś ostatnie kilometry do portu, choćby wieczorem. Na żadne rewolucje w pogodzie się nie zanosi. Wyż stoi jak zamurowany. Ani strzępka chmurki na nieboskłonie. Nawet samoloty nie ciągną za sobą smug kondensacyjnych. Wiatr stale z północnego wschodu, od wczoraj nie zmienił kierunku ani na jotę.

Pogorzelica za plecami. Plaża pustoszeje. Pojedyńcze parawany, a wkrótce tylko nieliczne sylwetki spacerowiczów. Przemieszczają się szybciej ode mnie. A ja - automat do poruszania wiosła. Ciągle staram się zatrudniać nogi w tym celu. Jednak nawyku wciąż nie wyrobiłem. Podczas wiosennych pływań wydawało się, że jestem już bardzo blisko, jednak teraz wychodzi, że nie tak blisko jakbym chciał i potrzebował. Gdy świadomość odchodzi, to i przydatne mięśnie odpuszczają. Bez kontroli lenistwo ogarnia ciało. Pracują głównie ręce. O poprawność ruchów coraz trudniej. Monotonia brzegu nie ułatwia zadania. Ciągnie się wał zalesionych wydm ponad plażą bez końca. Bardzo powoli zostają za plecami, a widok przed dziobem bez zmian. Zmęczenie i znużenie. Biegnące naprzeciw dziobu kajaka fale domagają się mojego wysiłku, jednak mnie stać na coraz mniej.

Po dłuższym czasie dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu - trzeba lądować. Dystans pokonuję nadzwyczaj opornie. Oczy się przymykają, z trudem przezwyciężam senność. Gdzieś daleko z przodu pojawia się na styku plaży i wydm rachityczne drzewko. Jedyny punkt zaczepienia dla wzroku. Postanawiam dociągnąć do niego. Zbliża się niezwykle powoli, ale to mało ważne. Mam coś, co przyciąga. Z mapy szacuję, że Mrzeżyno będzie o jakieś 4-5 kilometrów. Muszę być zadowolony z urobku. Wczoraj powątpiewałem, że mogę dotrzeć tak blisko celu. Większość dystansu - 25 kilometrów - za mną. Ze spokojem mogę zostawić resztę na potem. W ostateczności nawet na jutrzejszy poranek.

Pochylona, mała sosenka podaruje mi odrobinę cienia na plaży. Nie widać żadnych parawanów w obu kierunkach. Trzeba będzie oczywiście podsuszyć co się tylko da. Przede wszystkim śpiwór, który nie nadaje się do użytku. Gdy osiągam wreszcie trawers, nie zważając już na nic, kieruję się do brzegu i ląduję. Spacerowicze podają godzinę. Jest zaledwie południe.
A ja, po ośmiu godzinach w kajaku, i trzech snu tej nocy, padam na nos.

Rozwieszonym śpiworem szarpie wiatr, powiewa rozprostowany jak flaga na maszcie. Inne mokre rzeczy łopoczą na pomniejszych gałązkach i powbijanych w piach patykach. Wiatr w kilka minut przysypuje niesionymi ziarenkami pozostawione na ziemi przedmioty. Muszę sklecić jakąś osłonę, bez tego nie da się tu odpocząć. Podjadam nieco i chwilę później - tak jak płynąłem - w neoprenie, polarze i wiatrówce, w czapce naciągniętej na uszy, z kamizelką pod głową, kładę się na piasku. Powieki same opadają.

Ale cóż to? W oddali wychodzą z morza trzy młodziutkie rusałki. Nie mają na sobie skrawka materiału zakrywającego ich wdzięki. Zdejmują płetwy i maski do nurkowania, i roześmiane, bawiąc się z nadbiegającymi falami zmierzają w stronę kajaka. Rozbawione, zbliżają się powolutku. Wreszcie, nie przestając chichotać, z zaciekawieniem oglądają kajak z bliska.

Udając, że mnie tu nie ma sięgam ostrożnie po aparat i dyskretnie pstrykam fotkę. Aparat jest niemal zabytkowy, ale z zupełnie przyzwoitym zoomem. Czy nie za mało dyskretnie? Jakbym pochwycił gniewne spojrzenie jednej z nich. A może skojarzyły to obwieszone jak choinka drzewko z leżącym na granicy fal kajakiem? Kierują się w moją stronę.

Spod przymkniętych powiek obserwuję jak się zbliżają. Wreszcie (choć trudno oderwać się od takiego widoku) zamykam oczy zupełnie i udaję pogrążone we śnie niewiniątko. Każda z nich to inny typ urody. Najwyższa - długowłosa, z ładnie zarysowanymi biodrami i okazałymi piersiami, druga - wręcz przeciwnie - figura bez typowych damskich krągłości, maleńki biust, można pomyśleć – podlotek, albo sportsmenka. Trzecia wyróżnia się krótkimi blond włosami i wygolonym na gładko wzgórkiem. Bezwstydnie prezentuje szparkę. Czyżbym trafił niechcąco na nagą plażę?! Ale nikogo tu przecież nie było gdy dopływałem, a już na pewno golasów.

Jeśli nie zmieniły kierunku muszą być blisko... Czuję jakieś muśnięcie na włosach, a po chwili coś ciepłego i miłego dotyka twarzy i ją otula. Ogarnia mnie przyjemne uczucie. Trochę mam utrudnione oddychanie. Rozchylam wargi, usiłuję zaczerpnąć powietrza - nie mogę, coś przyciska się do ust tamuje dopływ. Zaczyna brakować powietrza. Otwieram oczy i widzę ciemność. Zaskoczenie. Już się niemal duszę, przerażony chcę się podnieść. Nie mogę! Coś krępuje ruchy, przytrzymuje. Nie pozwala się ruszyć. Szarpię się, rzucam gwałtownie! Chcę krzyczeć, przed oczami mrok. Wreszcie zrywam z siebie to coś wiotkiego i ciepłego, nie pozwalającego oddychać.

Oślepiony jasnością patrzę - w rękach ściskam swój śpiwór. Rozglądam się za rusałkami - pusto. Może pobiegły rozdeptaną ścieżką na wydmę? Zasapany po walce ruszam w tamtym kierunku, kopiąc się w osuwającym piachu powyżej kostek. Nie ma ich. Na górze punkt widokowy. Droga rowerowa między Pogorzelicą i Mrzeżynem w tym miejscu zbliża się do brzegu. Tablica, parking, przed skrajem wydmy barierki. Daleki widok w morze. Na drodze auto, wysiadają jacyś ludzie. Muszę dziwnie wyglądać w tym upale. Odziany na czarno, w lśniącą gumę i ortalion, spalony na gębie, z naciągniętą na czoło i uszy czapką. Rusałki przepadły, jakby rozwiały się w powietrzu. Znikły równie niespodziewanie jak się pojawiły. Czyżby samotna wędrówka zaczynała mi się rzucać na mózg?..

Wycofuję się zadumany do legowiska. Szczęśliwie od jutra nie płynę już sam. Położyłem się i po chwili zapadłem w drzemkę. Z małymi przerwami podsypiałem kilka godzin śniąc różne dziwności. Po 16-tej budzik przypomniał, że nadszedł czas na dalszą podróż. Znowu wylewanie wody z kajaka, jedzenie i pakowanie. Śpiwór suchutki, w Słońcu i na wietrze odzyskał sprężystość.

Wypocząłem, można brać się w zapasy z żywiołem. Już na pierwszy rzut oka widać, że żywioł nie próżnował. Woda rozbujana bardziej niż wczoraj o tej porze, wiatr nie odpuszcza. Zapowiada się prawdziwie morska przeprawa. Pociesza tylko, że zostało do przebycia zaledwie kilka kilometrów, zaś czasu parę godzin. Wyruszam około 17-tej.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 lut 2016, o 19:31 
Offline
admin-moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 21:53
Posty: 5660
Lokalizacja: Ząbki
:brawo: :brawo: :brawo:
super
Miejscami horror a miejscami erotyk :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Jednak widzę że trzeba wybierać do snu miejsca odosobnione i z daleka od schodów :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Koniecznie trzeba będzie zabrać ze sobą pingle bo słońce oczy wypali.
Oktol napisał(a):
amatorem kawy, ani też coli, nie jestem

Co prawda ja kawy też nie pijam bo mi nie smakuje ale cola daje na prawdę dobrego kopa bo strasznie dużą zawartość cukru a jak wiadomo cukier krzepi
Sprawdzone wielokrotnie i nie tylko przeze mnie.
Popijać co jakiś czas drobnymi łyczkami i dawka energii zapewniona na długie godziny
Jednak jeszcze z moich przemyśleń wynika to że jak się płynie po rzece to ciągle coś innego i ciekawego się widzi
i co chwila można się z ciekawości zastanawiać - co jest za tamtym zakrętem.
Jak się płynie po morzu to widok praktycznie się nie zmienia i jest nużący - zupełnie jak by się powoli autostradą jechało - zasnąć można.

_________________
ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
BLOG - ELTECHOWE PODRÓŻE


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 129 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 16 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL