Środa 06 sierpień 2014 dzień 21
Start 808 km Wisły Meta 857 km przepłynięte 49 km
Budzę się o godz. 8,00.
A w zasadzie to obudziło mnie słoneczko grzejąc niemiłosiernie tak że w namiocie jest gorąco jak w saunie. Przyjemna odmiana po ostatnich dniach.
Słyszę jakieś odgłosy rąbania.
Wyłażę z namiotu i widzę jak Sylwuś ciapie gałęzie na ognisko.
Sumienie go męczy i widocznie nie może spać w nocy jak normalny człowiek.
Budzę Wojtka i razem po porannej toalecie odgrzewamy na ognisku wczorajszy kociołek. Podczas gdy my kończymy śniadanie Sylwek zbiera swoje obozowisko.
Niestety nie może dłużej z nami zostać bo ma umówionych klientów w pracy.
Szkoda – świetny z niego kompan i świetnie się z nim gawędziło.
Sylwuś odjeżdża a my powoli sprzątamy i zwijamy nasze obozowisko.
Można powiedzieć nawet bardzo powoli – wręcz leniwie.
Jest piękna pogoda, słoneczko wspaniale grzeje.
My za bardzo nie mamy się co spieszyć bo do mety zostało nieco ponad 130 km. Jak byśmy się uparli to w dwa dni możemy to przepłynąć.
Mamy na to natomiast całe trzy dni. Sylwek zapewnia nas, że teraz pogoda już ma być piękna bo słuchał prognoz długoterminowych.
W zasadzie nie mamy żadnych planów na to żeby dziś w jakieś konkretne miejsce dopłynąć.
Czas wizyt i odwiedzin skończył się właśnie po odjeździe Sylwka.
Teraz do samego końca czyli do Stegny płyniemy już tylko sami.
Ruszamy w dalszą podróż.
Płyniemy powoli leniwie wiosłując tylko tak aby zachować sterowność.
Zaczyna się coraz mocniej rozwiewać i na dobre 10 km przed Grudziądzem już całkiem mocno wieje i fala zrobiła się już konkretna.
Wieje oczywiście w mordęwindem.
Leniwe pływanie właśnie się skończyło i zaczął się kolejny dzień walki z żywiołami czyli wiatrem i wodą bo póki co pogoda nadal jest świetna i mimo wiatru słoneczko wspaniale grzeje.
Im bliżej Grudziądza tym większy wiatr i fala.
Prędkość którą osiągamy płynąc z prądem jest porównywalna z tempem galopującego ślimaka.
Już widzimy w oddali most w Grudziądzu i przepływamy właśnie obok piaszczystej łachy którą zasiedliło ptactwo wodne i na którą woda wyrzuciła jakiś bal drewna.
Nagle widzimy że ten bal drewna zaczyna się poruszać
Co jest – co się dzieje.
Przyglądamy się uważniej i proszę okazuje się że to nie bal drewna wyrzucony na mieliznę ale jak najbardziej prawdziwa i żywa foka.
I to 100 km od morza.
Powoli wpływamy do Grudziądza i kierujemy się do portu Grudziądzkiego Klubu Wioślarskiego.
Wpływamy do kanału portowego i mijamy statek wycieczkowy zacumowany zaraz przy wejściu do portu.
Cumujemy przy świeżo wybudowanym ruchomym pomoście.
Na brzegu krzątają się ekipy budowlane i na próżno próbuję się dowiedzieć o bosmanat.
W końcu zostaję skierowany do kierownika budowy i ten mi wyjaśnia że oficjalnie port jest jeszcze nieczynny z powodu prac budowlanych.
Otwarcie będzie dopiero w piątek i dopiero wtedy pojawią się nowe portowe władze a na razie możemy sobie spokojnie przycumować i zrobić zakupy.
Wojtek leci do sklepu po zaopatrzenie a ja siadam sobie na pomoście i uzupełniam wpisy w dzienniku pokładowym – żeby potem nie zapomnieć o ciekawych chwilach które mogą z pamięci umknąć.
Wpływają do portu dwa stare składane kajaki z flagami niemieckimi.
To pewnie niemiecka ekipa kajakarzy o której słyszeliśmy już wcześniej że przepływali a którą gdzieś po drodze minęliśmy.
Pomagam im zacumować.
Zaraz potem wraca Wojtek i siadamy do narady.
Mamy dylemat czy czekać w porcie aż wiatr się uspokoi czy walczymy dalej i wypływamy.
W końcu ciekawość co jest za następnym rogiem zwycięża i wskakujemy do naszej łodzi i odbijamy od pomostu.
Nawiasem mówiąc mamy porównanie jak są wydawane pieniądze bo i tu i w Płocku koszt budowy był prawie identyczny. Ale tu widać że jest to pieniądz wydany z głową i dla wodniaków a nie wyrzucony w błoto.
Robimy jeszcze pożegnalną fotkę wychodząc z portu
A potem jeszcze kilka fotek panoramy miasta.
Wypływamy z Grudziądza i wpływamy na długi – prawie dzięsięcio kilometrowy łagodny łuk Wisły.
Wiatr rozpędza się jeszcze bardziej i fala znowu się zwiększa.
Ciężko walczymy starając się utrzymać nasze kanu na kursie i do tego w chronionej od wiatru strefie przybrzeżnej ale niestety co chwila musimy odbijać w kierunku środka Wisły bo mamy co chwila do ominięcia ostrogi Wiślane.
Musimy też uważać żeby za ostrogą nie złapała nas bardzo silna cofka bo wtedy wiosłujemy z całej siły próbując wyrwać się z cofki do nurtu Wisły.
W takich warunkach mijamy słupek z kilometrażem.
Stąd już tylko równe 100 km do mety.
Wiatr dość szybko cichnie i Wisła się uspokaja.
Końcówka dnia jest już spokojna i pogodna.
Kilka kilometrów dalej – dokładnie na 857 km Wisły znajdujemy bodajże ostatnią dziką plażę na Wiśle.
Jest już późne popołudnie i postanawiamy sobie dziś na noc tu przycupnąć.
Niestety Wisła płynie już teraz w takim jakby uregulowanym korycie i w zasadzie dość nudnym. Jest to chyba bodajże najbardziej nudny odcinek Wisły choć i tak są przepiękne Widoki.
Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę ostatnie trzy tygodnie i widoki które oglądaliśmy, to jednak ten ma najmniej ciekawych fragmentów.
Tak więc zajmujemy ten mały zapiaszczony kawałek brzegu czyli wspaniały choć niewielki kawałek plaży. Woda jak na Wisłę całkiem czysta, mamy ładne łagodne zejście do wody z małym prądem bo akurat jesteśmy za małą ostrogą i tu występuje cofka.
Generalnie miejsce bardzo ładne. Drewna pod dostatkiem.
Rozkładamy obozowisko i zaczynamy pichcić.
Nad głowami przelatują nam dwa klucze Żurawi.
Znowu możemy podczas kolacji obserwować piękną scenerię dookoła.
Siedząc wieczorem przy ognisku gadamy z Wojtkiem o końcówce naszej wielkiej przygody. Szkoda nam że już się kończy a jednocześnie chcielibyśmy już dopłynąć do morza.
W końcu ustalamy że jutro wstajemy wcześniej i płyniemy ile się da żeby czym prędzej dopłynąć do Stegny i powitać resztę która przyjeżdża w sobotę.
Pierwotnie to Oni mieli powitać nas jak dopłyniemy do promu w Mikoszewie.
Większość dzisiejszego dnia spędziliśmy na walce z wiatrem i ogromną falą która była na tyle duża, że kilka razy wlewała nam się do kanu.
Dziś po południu fale były zdecydowanie największe i miały ponad 50 cm wysokości.
Widoki dziś mieliśmy wspaniałe – Żurawie, polujące Orły, Fokę, no i ten zachód słońca na naszym obozowisku.
Tak więc zmęczeni pomimo że przepłynęliśmy mały dystans idziemy dość wcześnie spać.
W końcu jutro wcześniej pobudka.