wodniacy.net

usiądź przy naszym ognisku
Teraz jest 27 kwi 2024, o 07:25

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 32 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: 28 lip 2015, o 10:30 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Czwartek 17 lipiec 2014 dzień 1

Jak to zwykle bywa w takich przypadkach kiedy człowiekowi na czymś zależy to wkrada się niepostrzeżenie prawo Murphiego.
Po wcześniejszym dograniu logistyki z Mariuszem czyli że Mariusz zawozi nas wraz ze sprzętem na miejsce startu, umówiliśmy się że dojedziemy do Niego do Góry Kalwarii z zapasowym kierowcą który potem odwiezie nasz samochód do domu.
Okazało się że nasz zapasowy kierowca wysypał się na dzień przed startem i na ostatnią chwilę udało się jednak kierowcę załatwić dzięki starszemu synowi Pawłowi.
Ponieważ dzień wcześniej miałem poświęcić na spokojne pakowanie i przygotowanie bambetli na wyprawę a wyszło że wróciłem bardzo późno z montażu to całe pakowanie i przygotowanie do wyjazdu odbyło się późną nocą przez co z rana zaspaliśmy i na spotkanie z Mariuszem dojechaliśmy prawie dwie godziny później.
Jak tak na to patrzę z perspektywy czasu w sumie wyszło to nawet na dobre.
No ale w końcu jesteśmy w Górze Kalwarii i przepakowujemy canoe oraz wszelakie graty i układamy w vanie Mariusza. Jeszcze tylko szybkie pożegnanie z Pawłem oraz jego kolegą który dziś robi za kierowcę i ruszamy w naszą długo wyczekiwana podróż – na spotkanie przygody a może nawet Wielkiej Przygody 
Okazało się że z tego porannego pospiechu nie zabrałem z domu wózka do przeniosek który to dosłownie na dwa dni przed naszą wyprawą skończyłem spawać.
A miejscami wózek jest nieodzowny żeby się przeprawić i minąć przeszkody.
Po telefonicznej konferencji ustalamy że Paweł wózek rozbierze na części zapakuje i wyśle do Radka bo z Nim w Krakowie mamy umówione pierwsze spotkanie.
Wyjechaliśmy z Góry Kalwarii obraliśmy odpowiedni kierunek i …..Pan Murphi znowu daje o sobie znać :mrgreen: czyli zastajemy zaoraną przez drogowców trasę i zaczynamy się tułać po jakichś objazdach. Do planowanego przebiegu trzeba będzie dołożyć kilkadziesiąt kilometrów na różne objazdy oraz błędne wskazania GPS-u który nie ma aktualizacji map i prowadzi nas starymi drogami a nie nowymi obwodnicami.
Ale w sumie dzięki temu mamy okazje do obejrzenia mijanych miejscowości i miasteczek. Między innymi mieliśmy okazję przejechać przez Pilicę – miejscowość położoną nad rzeką Pilicą po której dość często pływaliśmy a w zasadzie mamy przepłyniętą od Zalewu Sulejowskiego do ujścia do Wisły.
Zaraz – kilka kilometrów za Pilicą jest jedna z miejscowości dla których Polskę warto zwiedzać – to miejscowość Podzamcze.
Jest w niej pięknie położona kaplica – Sanktuarium Matki Bożej Skałkowej oraz ruiny zamku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu po wielu perypetiach drogowych dojeżdżamy do Pszczyny, gdzie umówiliśmy się z Bartnesem – czyli Bartkiem, który zna dobrze ten odcinek Wisły na którym chcemy startować i proponuje nam start nie od samej Zapory na Zalewie Goczałkowickim ale kilka kilometrów bliżej ze względu na przeszkody jakie tkwią w rzece. Zdajemy się na jego wiedzę i znajomość terenu i jedziemy za Bartkiem.
Zjeżdżamy z szosy i jedziemy po jakiejś polnej drodze całkiem spory kawałek aż w końcu dojeżdżamy do miejsca, które Bartek dla nas wybrał na miejsce startu.
No – zachwycony nie jestem – wszędzie dookoła kupa zielska.
Brzeg bardzo wysoki i tak zarośnięty, że bez maczety nie podejdzie się bliżej na 3-4 metry. Wszystko mokre bo tuż przed naszym przybyciem przeszła potężna burza i ulewa.
Pełno kałuż i wszechobecny kopalniany miał węglowy dopełniają sytuacji. Stawiamy samochód na w miarę utwardzonym fragmencie i brnąc przez węglowe błoto udajemy się na rekonesans.

Obrazek

Od razu rzuca się w oczy dla czego Bartek zadecydował o tym miejscu ponieważ kopalnia Silesia zrobiła sobie najprawdopodobniej samowolę budowlaną zwalając do Wisły kilkanaście ogromnych rur i zalewając je od góry grubą warstwą betonu. W ten sposób zrobili sobie szybki przejazd przez rzekę żeby móc tworzyć hałdy po drugiej stronie bo na tej już się nie mieszczą.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zaraz za tym prowizorycznym mostkiem znajduje się stalowa konstrukcja w postaci kładki nad rzeką z wbudowanym rurociągiem.
Lustrujemy okolicę góry, sprawdzamy obydwa brzegi pod kątem wodowania i w końcu zapada decyzja, że przejeżdżamy na drugą stronę i tam będziemy rozbijać obozowisko.

Obrazek
Obrazek

Dojeżdżamy do podnóża ogromnej hałdy z węglem. Hałda ma kilka pięter wysokości i widać na jej szczycie jakieś spychacze i koparki.
Po kolejnym rekonesansie odkrywamy że obok hałdy jest jeszcze jakieś lotnisko –pewnie jakiś aeroklub.
W końcu odnajdujemy w miarę dostępny kawałek terenu – taką polankę wśród ogromnych pokrzyw z najdogodniejszym dojściem do wody na całym tym odcinku czyli bez wielkich krzaczorów, które trzeba by najpierw wyrąbać.
Za to pokrzyw pod dostatkiem a i komarów nie brakuje.
Torujemy sobie drogę i zajmujemy polankę gdzie szybko zrzucamy nasze kanu dociągając je pod sam brzeg oraz wory z wyposażeniem i 4 olbrzymie siaty z prowiantem zakupionym po drodze w Tychach.

Obrazek

W międzyczasie dojeżdża do nas na motocyklu Bogdan – kolejny pozytywnie zakręcony członek naszej małej społeczności z forum.
Okazuje się, że przyjechał żeby nas powitać i poznać aż 140 km w jedną stronę. To jest właśnie potęga tego forum i zasługa Radka który potrafił stworzyć taką formację i skupić ludzi, którym się coś chce.
Oczywiście godzina jest dość wczesna i przez długi czas stoimy rozmawiając i śmiejąc się.

Obrazek

W końcu spotkanie dobiega końca i po kolei żegnamy się i nasi towarzysze odjeżdżają.
Mariusz z Iwoną zapowiadają się na odwiedziny nazajutrz z rana a Bartek wręcza nam specjalnie dla nas przygotowaną rozpiskę najbliższych 30 kilometrów które sam niedawno spływał. Zostajemy już tylko z Bogdanem z którym jeszcze z pół godziny rozmawiamy i umawiamy się na spotkanie jak dopłyniemy do Niepołomic gdzie mieszka.
Po chwili Boguś odjeżdża i zostajemy sami.
Rozbijamy obozowisko i zbieramy po całej okolicy materiał na ognisko.
Choć wszystko mokre po deszczu jakoś udaje się rozpalić ognisko i rozpoczynamy szykowanie pierwszej obozowej kolacji

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

robimy sobie kolacyjkę i przy dźwiękach bzykających komarów wcinamy nasze żarełko i idziemy spać.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 10:38 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Piątek 18 lipiec 2014 dzień 2

Start -39km Wisły Meta 5km przepłynięte 44 km

Budzi mnie hałas pracującej koparki. Jest godz. 7.00.
Mieliśmy sobie co prawda dłużej pospać i odespać zaległości jeszcze z Warszawy ale zrobimy to najwyżej na następnym obozowisku.
Wstajemy w dobrych humorach a ponieważ pogoda zapowiada się dobrze
Rozpalamy ognisko i bierzemy się za przygotowanie śniadania.
W międzyczasie dojeżdżają do nas Wanienki czyli Mariusz z Iwoną.
Zwijamy obozowisko i z małymi kłopotami spuszczamy kanu z wysokiej skarpy i pakujemy je naszymi tobołkami. Na razie wrzucamy wszystko jak leci stwierdzając że nie ma tu warunków do porządnego upakowania łódki. Żegnamy się z Wanienkami i odpływamy.
Wisła w tym miejscu ma szerokość może 10 metrów i w niczym nie przypomina normalnej Warszawskiej Wisły.
Wczorajsza decyzja o pozostaniu na noc w obozowisku pod hałdą węgla pomimo jeszcze w miarę wczesnej godziny i nie płynięciu na poszukiwanie lepszej miejscówki obozowej okazała się słuszna.
Rzeka w tym miejscu płynie wąskim 10 metrowym korytem przy czym brzegi są bardzo strome i wysokie na kilka metrów a do tego jeszcze gęsto porośnięte.
Jakakolwiek inna miejscówka na obozowisko trafia się dopiero po ponad 20 km.
Wcześniej jednak trafiamy na ujście jakiejś rzeczki i kamienistą łachę przy której cumujemy i robimy sobie porządek w łódce tzn. rozkładamy w lukach co się da a resztę w kokpicie i wiążemy.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

powrzucaliśmy żarcie do tylnego luku a namioty do przedniego i ta góra bagażu znacznie sie zmniejszyła

Obrazek

Po uporządkowaniu i rozłożeniu ładunku przeciągamy kanu przez mieliznę co nie jest łatwą rzeczą zważywszy na jej obecny ciężar i głębokie zanurzenie
i ruszamy w dalszą drogę.

Obrazek

Płyniemy praktycznie po stojącej wodzie, a w sumie tak nam się wydaje, bo jednak wiem, że jakiś minimalny prąd jednak jest, natomiast nie daje się go żadną miarą wyczuć

Obrazek

Wszędzie na nadbrzeżnych zaroślach i drzewach widać porozwieszanych mnóstwo śmieci wszelkiego rodzaju.
Jest to pamiątka po „Wielkiej wodzie „ czyli wysokim powodziowym stanie rzeki, która wtedy niosła wszystkie śmiecie.
Teraz płyniemy niemalże suchym korytem bo nawet na Zaporze Goczałkowickiej zakręcono kurek i praktycznie woda przestała płynąć.
Po drodze mijamy jakąś zaskoczoną i przestraszoną sarnę która pewnie próbowała zejść po stromym nasypie do wodopoju i ze strachu przed nami fiknęła kozła.
Mało brakowało a wpadłaby nam na łódkę ale w ostatniej chwili złapała przyczepność i ledwo, ledwo ale udało jej się wspiąć i uciec.
Widać całe mnóstwo bajecznie kolorowych Zimorodków które fruwają wzdłuż brzegu jakby nas eskortowały. Widać też kilka gatunków innych ptaków wodnych ale o dziwo rzeka nie tętni życiem jest niesamowicie cicho i spokojnie.
Czy to za sprawą pory dnia czy upału ptaszyskom prawie wcale nie chce się ćwierkać.
Płyniemy omijając kolejne przeszkody i pokonując kamieniste bystrza

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Całe szczęście że nie miałem czasu wyremontować i pomalować naszego kanu przed spływem bo już na przestrzeni pierwszych kilometrów kląłbym jak szewc bo dnem ciągle gdzieś zaczepiamy na kamieniach albo na bystrzach rysując je niemiłosiernie. Większość tych bystrz przepływamy obijając się mocno na skałkach, ale jest kilka gdzie musimy stanąć i przepchać nasze dociążone kanu.
I tak sobie płyniemy w ciszy i spokoju pokonując przeszkody wodne i liczne bystrza powstałe na skutek umacniania brzegów odłamkami skalnymi

Obrazek

Jednak ludzie swoje a rzeka swoje i podmywając grunt powoli przenosi się rzeka z nurtem poza skalne umocnienia brzegów z czasem zmieniając bieg koryta i tworząc z tych umocnień kamieniste bystrza. Płyniemy powoli na tej wręcz stojącej wodzie
Włączony przez Wojtka GPS pokazuje średnią prędkość 4 km /h a więc bez rewelacji. Ale też i samo założenie tego spływu miało być takie że się za bardzo nie spieszymy.
Średni dzienny dystans jaki sobie założyłem to około 50 km.
W końcu rzeka zaczyna się nieznacznie rozszerzać a ponieważ nigdzie nam się nie spieszy to rozkoszujemy się piękną pogodą ciszą oraz spokojem

Wisła rozszerzyła się już i przekracza 50 metrów szerokości.
Dopływamy w końcu do Mostu drogowego w Nowym Bieruniu gdzie mamy spore bystrze pod mostem ale ze względu na zbyt niski stan wody nie możemy spłynąć. Tak więc idąc przy brzegu spławiamy kanu na cumce a miejscami przeciągamy je aż w końcu mijamy bystrze.
Mamy już tylko 5 km do pierwszego ważnego punktu na mapie Wisły.
Jest nim ujście rzeki Przemszy do Wisły skąd liczony jest szlak żeglowny Wisły mający 941 km. Ujście Przemszy jest uważane jako zerowy czyli początkowy – startowy kilometr Wisły. Często na spływach Wiślanych do Gdańska startuje się z Oświęcimia który leży niedaleko lub z Krakowa ze względu na możliwości dojazdu.

Obrazek

W końcu jest zerowy kilometr Wisły czyli ujście rzeki Przemszy do Wisły

Obrazek
Obrazek

Wisła poszerza się i na reszcie zaczyna wyglądać jak prawdziwa rzeka

Obrazek

W końcu jest … Długo wyczekiwany pierwszy kilometr Wisły

Obrazek

Znak nieco zarośnięty ale jest :mrgreen:
I w dodatku w miarę dobrze widoczny bo już z daleka go było widać.
Dookoła piękne widoki i nawet ślad tęczy na niebie po deszczu który akurat nas ominął ale musiał niedaleko nas ostro padać

Obrazek
Obrazek

W końcu dopływamy do rozwidlenia rzeki. W lewo widoczny jest potężny jaz który trzeba by przenosić lądem ale nam się to ze względu na wagę naszego kanu, ilości prowiantu i bagażu wcale nie uśmiecha.
No więc po drobnej naradzie kierujemy się do kanału na końcu którego jest pierwsza z kilku – Śluza Dwory.
I nagle konsternacja – sprawdzamy portfel żeby określić ilość drobnych na opłatę za śluzowanie i wychodzi nam że nawet na te jedno śluzowanie nie wystarczy.
Trzeba będzie gonić do bankomatu.
Młody sprawdza na Gps-ie i jest najbliższy bankomat w Oświęcimiu – 5 km stąd i po drugiej stronie kanału śluzowego.
Po krótkiej naradzie decydujemy się poszukać obozowiska choć pierwotnie w planach mieliśmy chęć jeszcze minąć tę śluzę.
Ale niestety nie wiadomo gdzie będzie następny bankomat żeby wypłacić pieniądze. A więc postój.
Niestety kanał pozbawiony jest dobrych miejsc na obozowisko – dość wysoki brzeg umocniony po całości potężnymi kamieniami.
No ale cóż nie ma co wybrzydzać.
Dobijamy do brzegu na jakiejś opuszczonej miejscówce wędkarskiej, nieco już zarośniętej i dość ciasnej jak dla nas ale widzę że lepszego miejsca w okolicy nie znajdziemy .

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rozbijamy obozowisko, zbieramy dookoła drewno i rozpalamy ognisko.
Robimy sobie herbatkę oraz porządny posiłek.
W końcu dziś prawie wyrobiliśmy normę bo zrobiliśmy 44 km. :mrgreen:

Obrazek

Po posiłku popijając herbatkę z litrowego kubeczka siedzimy sobie leniwie obserwując otoczenie i rozmawiając o wrażeniach i podjętych decyzjach i z wczorajszym obozowiskiem i z dzisiejszym spływem związanych.
Zastanawiamy się co przyniesie jutrzejszy dzień.
Dogadujemy z Wojtkiem szczegóły jutrzejszej operacji „ Dopaść Bankomat”
I śmiejemy się, że żaden z nas nie wpadł na to żeby po drodze pieniądze wypłacić czy w Tychach gdzie robiliśmy zakupy (olbrzymie zakupy) jadąc na miejsce startu, czy nawet w Pszczynie przez którą przejeżdżaliśmy a nawet w sumie mogliśmy się zatrzymać pod mostem i stamtąd do bankomatu byłoby raptem kilometr.
A tak będzie jutro z rana wyprawa piechotą 5 km w jedną stronę. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Tak rozmawiając i śmiejąc się z samych siebie doczekaliśmy do wieczora.
Jeszcze tylko szybka kąpiel z ładnie nagrzanej przez słoneczko wody w naszym turystycznym przenośnym 20 litrowym prysznicu i wcale nie zmęczeni bo nie było po czym zasypiamy w naszych namiotach.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 10:47 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Sobota 19 lipiec 2014 dzień 3

Start 5 km Wisły Meta 57 km przepłynięte 52 km

Poranna pobudka o godz. 8:00 bo właśnie tak ustawiłem sobie budzenie na cały okres spływu. Zwyczajna poranna krzątanina oraz śniadanko.
No i przeprawiamy się na drugi brzeg.
Ustalamy z Wojtkiem, że ja lecę do bankomatu a On na spokojnie i nie spiesząc się zwinie obozowisko i posprząta oraz poukłada wszystko w kanu.
Tak oceniliśmy, że dojście odnalezienie bankomatu i powrót powinno zająć około 3 godzin więc ma kuuuuupę czasu do dyspozycji.
Spuszczamy kanu na wodę i przepływamy na drugą stronę kanału śluzowego gdzie szukamy jakiegoś miejsca na które da się wyjść.
W końcu znajduje się kawałek mniej zarośniętego terenu – tzn. pewnie jakaś ścieżka wydeptana przez zwierzęta do wodopoju i wyskakuję na brzeg patrząc jak Wojtek sam odpływa kanu i muszę przyznać, że całkiem nieźle mu to nawet idzie . Zakładam plecak i idę. Roślinność jest tu bujna bo na chłopa wysoka ale udaje mi się przedrzeć i w końcu staję na szczycie wału skąd mam niezły widok dookoła. Żałuję, że nie zabrałem ze sobą aparatu bo nie dość że dookoła fajne widoki to jeszcze nasze obozowisko świetnie stąd wygląda.

Obrazek

Ponieważ wcześniej w telefonie sprawdziliśmy gdzie jest bankomat to mniej więcej wiem gdzie mam się kierować.
Z Wojtkiem umówiliśmy się, że za godzinkę włączy telefon i się zdzwonimy bo może trzeba będzie coś po drodze kupić.
Po przedarciu się przez olbrzymie chaszcze dotarłem w końcu do torów kolejowych których istnienie podejrzewałem bo wczoraj słychać było odgłosy pociągu. Poszedłem wzdłuż torów i w końcu po przejściu może kilometra usłyszałem za wysokim obrośniętym nasypem odgłosy cywilizacji czyli warkot samochodów.
Przeskoczyłem rów z wodą pomagając sobie potężnym konarem znalezionym przy torach – prawie jak Kozakiewicz :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: i zacząłem się wdrapywać na ten dość wysoki i bardzo stromy nasyp. Całe szczęście że był porośnięty krzakami więc od krzaka do krzaka podciągając się wdrapałem się w końcu na szczyt wzgórza.
I tu zaskoczenie bo na górze piękna wystrzyżona trawka i drzewa zadbane – jakby park. Okazało się, że to teren szkolny który leży zaledwie kilkadziesiąt metrów od ulicy.
Po wydostaniu się na ulice udało mi się zatrzymać samochód żeby się zapytać o lokalizację bankomatu. Pan kierowca zaprosił mnie do środka i zawiózł mnie pod dwa bankomaty z czego drugi okazał się czynny.
Po wypłacie pieniędzy wracając wstąpiłem do sklepu i kupiłem kilka butelek coli bo upał był niemiłosierny a na łodzi nie było co pić z wyjątkiem herbaty.
Obładowany jak muł wróciłem piechotą pod sam brzeg inną trasą ale trafiłem bezbłędnie. Okazało się, że zamiast 3 godzin wróciłem zaledwie po godzinie i Wojtek nawet nie zdążył dobrze zwinąć obozowiska więc mu jeszcze pomogłem.
Na koniec szybki prysznic chłodzący i ruszamy na podbój naszej Pierwszej Wiślanej Śluzy.

Obrazek
Obrazek

Po dopłynięciu do Śluzy co zajęło nam raptem kilkanaście minut bo do śluzy było może ze dwa kilometry dobijamy do nabrzeża i Wojtek zostaje w kanu a ja idę szukać gospodarza obiektu. Łażę i łażę i dopiero po dobrych 20 minutach pojawia się Pan Śluzowy.
Po krótkiej rozmowie gdzie zostałem przez niego poczęstowany butelką zimnej wody okazuje się że jeden z silników sterujących wrotami śluzy jest uszkodzony i śluzę można co najwyżej otworzyć ręcznie.
Krzyczę Wojtkowi tę informację że będzie sam musiał wpłynąć i złapać się drabinki a ja wraz z Panem Śluzowym otwieramy wrota kręcąc ogromnym kołem.
Potem wrota zamykamy płacimy opłatę śluzową która dla wszystkich śluz wynosi dla takich małych łodzi 4zł 4 grosze do godziny 16 a po 16 liczona jest podwójnie czyli 8zł i 8 groszy. Jak na przepompowanie takiej olbrzymiej ilości wody jaką trzeba żeby prześluzować jeden mały kajaczek czy jedno małe kanu to śmieszna cena.
Śluzowanie odbywa się przeważnie od godz. 8 z rana do zmierzchu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na pożegnanie od Pana Śluzowego po bardzo miłej rozmowie dostałem jeszcze kilka butelek zimnej wody która w tym upale smakowała naprawdę całkiem nieźle pomimo, że samej wody często nie pijam.
Śluzowanie umilałem sobie obserwacją pracowitych jaskółek, których całe stada polepiły sobie domki pod spodem wierzy śluzowej i co chwila kręciły się latając w tę i z powrotem

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Około godziny 15 dopłynęliśmy do kolejnej śluzy ale tu ledwo zdążyliśmy dopłynąć to śluza już się otworzyła i mogliśmy bez czekania wpłynąć do jej wnętrza. Pan Śluzowy szybko zamknął za nami wrota dokonał szybkiego instruktażu gdzie się złapać pobrał opłatę i już go nie było.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po chwili zaczęliśmy w dość szybkim tempie opadać by po kilku minutach znaleźć się na dnie śluzy i po otwarciu wrót oraz zapaleniu się zielonej lampki wypłynąć na otwarte wody

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po szybkim, a nawet wręcz ekspresowym śluzowaniu wypływamy z kanału śluzowego i płyniemy dalej. Przepływamy kolejne kilometry i w końcu dopływamy do stopnia wodnego Łączany na 37 km Wisły.
Jest tam rozwidlenie. W lewo jest stopień wodny czyli potężny jaz który trzeba obnieść bo spłynąć się nie da, a nawet nie można.
Wybieramy odnogę w prawo czyli przekopany kanał dla barek unikając uciążliwego przenoszenia i mając nadzieję, że będzie można znaleźć tu jakieś fajne miejsce na obozowisko. Niestety płyniemy i płyniemy a nie dość, że miejsca na obozowisko brak to dookoła ciągle cywilizacja – zupełnie jak byśmy płynęli przez środek jakiejś wsi. A nawet jak się jedna wieś kończy to zaraz zaczyna się druga. Ponieważ robi się coraz później zaczynamy coraz bardziej naciskać na pagaje i przyspieszać o ile to możliwe bo cały czas płyniemy niemalże po stojącej wodzie. Mijamy co prawda po drodze kupę ptactwa wodnego a nawet czarne łabędzie czyli dość rzadkie okazy na naszych wodach

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Łabędzie, bobry oraz inne ptactwo wodne umilało nam bardzo monotonny czas płynięcia w kanale odmierzany tylko umykającymi do tyłu mostkami.
Praktycznie co kilometr to mostek. W końcu zmęczeni, pod wieczór docieramy do Śluzy Borek Szlachecki zamykającej 17 kilometrowy kanał dla barek.
Największą zaletą tego kanału jest to, że dzięki niemu można płynąć i nie robić przeniosek na jazie bo taka przenioska to coś strasznego.
Trzeba wszystko wypakować i przenieść oddzielnie na drugą stronę nierzadko nawet kilkaset metrów.
Często nawet nie ma jakiejś dobrej ścieżki tylko trzeba swoją własną wydeptać. No a potem jeszcze jakoś przytargać ciężką łódkę.
Co już się wydaje karkołomnym zadaniem. :mrgreen:
W końcu dopływamy do końca naszego kanału. Jest juz dość późno.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Śluza Borek Szlachecki jest najgłębszą śluzą w Polsce a tak przynajmniej zapewniali mnie Panowie Śluzowi :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
I rzeczywiście naprawdę robi potężne wrażenie.
Do śluzy dopływamy w końcu parę minut po godz. 20,00 i jest to dla nas ostatni dzwonek na śluzowanie bo w zasadzie to śluza powinna być już zamknięta ale jeszcze udaje nam się i Panowie Śluzowi w przyspieszonym tempie zaczynają napełniać zbiornik

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ja chodzę po śluzie i fotografuję a Wojtek siedzi w kanu i mocno się trzyma pomostu bo woda rwie niesamowicie mocno.
Po chwili do niego dołączam i razem trzymamy naszego rumaka na uwięzi żeby przypadkiem nie wyrwał pod wrota i nie został zassany do środka :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Ogromna ilość wody jaka potrzebna jest do prześluzowania powoduje, że czas samego śluzowania to pół godziny.
W końcu woda przed wrotami przestaje rwać i się uspokaja.
Otwierają się drzwi śluzy i powoli wpływamy do środka.
Kolejność się powtarza – łapiemy się drabinki i powoli zjeżdżamy na samo dno. No – faktycznie jest głęboka. Na samym dnie poczuliśmy się jak w studni. Powiało mocno chłodem i wilgocią – właśnie zupełnie jak w studni. W końcu wrota się otwierają i wpada troszkę wieczornego światła oraz ciepła.
Wypływamy i tuż za śluzą stajemy za pozwoleniem Panów Śluzowych w kanale śluzowym cumując do ich łodzi.
Wyciągamy wszystkie obozowe graty z kanu i mozolnie wspinając się na szczyt kanału wciągamy tam nasze bambetle.
Na górze dopada nas horda komarów więc czym prędzej opędzając się od nich używamy naprzemiennie dwóch repelentów które to powodują względny spokój od tych potworów.
Przy blasku świateł ze śluzy rozbijamy szybko obozowisko i ponieważ jesteśmy na terenie śluzy i nie możemy rozpalić ogniska szybko coś sobie odgrzewamy na awaryjnej kuchence gazowej.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szybka kolacja i lądujemy w śpiworach. Na jutro mamy zaplanowany najazd na Kraków.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 10:54 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Niedziela 20 lipiec 2014 dzień 4

Start 57 km Wisły Meta 102 km Wisły przepłynięte 45 km

Po pobudce jakoś nie chciało nam się jeść więc zdecydowaliśmy, że może zjemy sobie coś w Tyńcu do którego mamy zaledwie 10 km.
Tak więc zebraliśmy obozowisko tym razem łatwiej bo ciągnąc klamoty w dół potężnej skarpy. Spakowaliśmy kanu i ruszamy.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jeszcze ostatni rzut oka na najgłębszą śluzę w Polsce i ruszamy przed siebie.
Dziś niedziela i na dziś mamy umówione spotkanie z Radkiem w Krakowie przy Bulwarach Wiślanych.

Szybko mijamy pozostały kawałek kanału śluzowego i z powrotem wpływamy na właściwą Wisłę. Okazało się, że przez to, że popłynęliśmy kanałem dla barek skróciliśmy sobie dystans jakieś 3 km w porównaniu do normalnego biegu rzeki.
Ale płynęliśmy a nie targaliśmy nasze graty lądem! :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :||: :||: :||:
To była największa frajda że udało się podjąć kolejną dobrą decyzję choć pamiętam z locji, że było tam napisane coś o nie wpływaniu w kanał dla barek.

Kilka kilometrów dalej wylądowaliśmy na brzegu przy slipie pod klasztorem w Tyńcu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Budowa piękna. Ale my mieliśmy chęć na jakieś śniadanie.
Popatrzyliśmy na ceny w knajpach nabrzeżnych i wyszło, że jest drożej niż nad morzem.
Porozmawialiśmy o pokonanej przez nas trasie z dwoma załogami pontonów motorowych, podpytali się nas jak i którędy płynąć po czym się pożegnaliśmy i każdy ruszył w swoją drogę.
My do Krakowa. :mrgreen: Po drodze mogliśmy sobie pooglądać piękne skałki oraz wspaniałe widoczki.
W końcu docieramy do Śluzy Kościuszko która broni nam wstępu do Krakowa.
Przy śluzie doganiamy znajomego z Tyńca i czekając na śluzowanie gawędzimy sobie o pływaniu Wisłą i o jej górnym biegu który dopiero co przepłynęliśmy.
Nasz współtowarzysz śluzowania okazuje się rodowitym Krakusem który często sobie pływa na swoim pontonie ale jakoś nigdy nie zapuścił się powyżej Tyńca.
To bardzo podobnie jak ja mieszkając nad Wisłą nie brałem przez wiele lat Wisły pod uwagę do pływania.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kilka kilometrów płyniemy i w końcu naszym oczom ukazuje się cywilizacja – tzn. na wodzie zaczynają się pojawiać kajaki z krakowskich wypożyczalni.
W końcu dopływamy i zza zakrętu naszym oczom ukazuje się Wawel.
Pierwszy raz widzę Wawel od tej strony. Choć na Wawelu byłem kilkakrotnie to jednak widok od strony Wisły jest powalający.
Na wodzie niesamowita ilość motorówek, kajaków, tramwajów wodnych,
Oraz wszelkiego rodzaju statków wycieczkowych.
Może spowodowała to piękna upalna pogoda a może to, że jest weekend ale widać, że Kraków jako jedno z niewielu nadwiślańskich miast nie odwróciło się do Wisły plecami a wręcz z niej żyje.
Huśtając się na sporych falach wywołanych przez stateczki płyniemy mijając kolejne mosty i kolejne ciekawe miejsca.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drodze rozmawiamy z wieloma właścicielami jednostek pływających którzy widząc tak wyładowane kanu sami podpływali i zagadywali a skąd a dokąd i słysząc, że do Gdańska strasznie się dziwili, że aż tak daleko i że trzeba będzie strasznie długo płynąć.
Generalnie wszędzie się dało odczuć takie pozytywne nastawienie do dwóch szaleńców w kanu.

Obrazek
Obrazek

No i w końcu dopływamy do Bulwarów Wiślanych, na których jesteśmy umówieni na spotkanie z Radkiem.
Widzimy jakąś rodzinkę, która podjeżdża na brzeg rowerami i wyraźnie na coś czeka więc to pewnie Oni.
Dopływamy – witamy się i zaczynamy sobie rozmawiać. Odbieramy od Radka naszą nową wydrukowaną i zalaminowaną locję oraz dosłany przez Pawła wózek do kanu

Obrazek
Obrazek

Ponieważ zbliża się godzina 16 a nam została jeszcze jedna śluza do przeskoczenia umawiamy się, że spotkamy się zaraz za śluzą.
My z Wojtkiem wskakujemy do kanu i ruszamy na podbój ostatniej do przepłynięcia śluzy a Radek z rodzinką wskakują na rowery i odjeżdżają.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tym razem już z wózkiem wypływamy z kolejnej śluzy.
Dobijamy do brzegu i spotykamy się ponownie z rodzinką Radka.
Dostajemy zaproszenie na cywilizowany obiad na łonie natury, czyli inaczej mówiąc wcinamy Chinola siedząc na kocyku i rozmawiając.
W końcu przychodzi czas się pożegnać i dziękujemy naszym wspaniałym gospodarzom za gościnność oraz prezenty jakimi nas obdarowano.
Ruszamy dalej na szlak. W końcu dopływamy do ostatniej śluzy na szlaku
Niestety Śluza Przewóz jest przeważnie zamknięta z braku wody do śluzowania.
Podobno uruchamiana jest jedynie z bardzo dużym wyprzedzeniem i w bardzo ważnych przypadkach jedynie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dobijamy do brzegu i rozmawiamy z obsługą śluzy.
Potwierdzają że śluza jest nieczynna ze względu na braki wody bo praktycznie cała woda z Wisły idzie kanałem na potrzeby dużej elektrociepłowni i dopiero potem za śluzą łączą się ponownie.
Panowie pokazują nam którędy mamy przetransportować nasze kanu i nawet otwierają furtkę w ogrodzeniu abyśmy mogli sobie to przetransportować.
Tu robimy pierwszy test naszego wózka pod pełnym obciążeniem.
Niestety nie do końca wypada pomyślnie.
Zawleczki które zostały użyte do zabezpieczenia belek trzasnęły jak zapałki i wózek zaczął się pod naszym kanu rozjeżdżać. Trzasnęły nawet pod obciążeniem szpilki od namiotu, które wsadziłem zamiast uszkodzonych zawleczek.
Skończyło się na tym, że musieliśmy wypakować nasze kanu i wszystko oddzielnie przenieść na piechotę. A kawałek do przeniesienia był ogromny.
Potem jakoś udało nam się prawie puste kanu przetransportować na wózku.
I zjechać z tej wysokiej skarpy na dno kanału za śluzą

Obrazek

Chwilkę sobie odpoczęliśmy i na powrót spakowaliśmy kanu.
Zwodowaliśmy łódź i odpychając się od dna bo taki niski poziom wody był w kanale za śluzą jakoś przepłynęliśmy te 200-300 metrów do połączenia z Wisłą.
Tam nurt był już naprawdę mocno wyczuwalny i pomknęliśmy jak strzała do przodu.
Mieliśmy do zrobienia jeszcze ładnych kilka kilometrów bo musieliśmy dopłynąć do Niepołomic gdzie umówiliśmy się na spotkanie z Bogusiem.
Ale przy tym nurcie i szybkim wiosłowaniu zaczęliśmy płynąć 12 km /godz. i dzięki temu równo godzinę później zobaczyliśmy Bogusia stojącego na skarpie i czekającego na nas.
Zacumowaliśmy na czymś co jak to Boguś określił w zeszłym roku było plażą i wypakowawszy bambetle z kanu zapakowaliśmy je do samochodu do Bogusia
A na dach wrzuciliśmy łódź.
15 minut później dojechaliśmy do Bogusia do domu gdzie mieliśmy spędzić noc w zaofiarowanej nam przez naszego gospodarza przyczepie kempingowej.

Obrazek

Normalnie – pełen luksus :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :||: :||: :||:
Po zajęciu kwatery i rozlokowaniu się Boguś wyciągnął nas pod wiatę na kolację, która przeciągnęła się do późnej nocy. :mrgreen:
Nazajutrz mieliśmy płynąć dalej ale dogadaliśmy się, że jak poczekamy jeden dzień to Boguś z Piotrkiem spłyną z nami do Sandomierza.
Ucieszyliśmy się z Takiego towarzystwa i zadecydowaliśmy, że jutro zwiedzamy Niepołomice.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 10:58 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Poniedziałek 21 lipiec 2014 dzień 5

Dziś po pobudce i śniadanku zwiedzamy Niepołomice.
Zaczęliśmy od dwóch oczyszczalni ścieków. Zawsze chciałem zobaczyć jak to działa i na jakiej zasadzie. Żeby zobaczyć filtry Warszawskie w Noc Muzeów staliśmy w kolejce 7 godzin, a tu proszę nie dość, że sobie obejrzymy to jeszcze nam po kolei wszystko łopatologicznie wyjaśnią.
W sumie zwiedziliśmy dwie oczyszczalnie – jedna – mniejsza, automatyczna, której cykl pełnego oczyszczenia ma 8 godz. I druga normalna duża odkryta z 30 dniowym cyklem oczyszczania.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na zwiedzaniu tych oczyszczalni minęło nam prawie całe przedpołudnie.
Okazuje się, że woda pozostała po oczyszczeniu spuszczana jest potem do kanałów i kanałami trafia do Wisły.
Ale na potwierdzenie czystości tej wody można przytoczyć przykład, że w tych kanałach do których zrzucana jest woda zalęgły się raki które jak wiadomo żyją w czystej wodzie.
Jedyne co takiej wodzie można zarzucić to nadmiar azotu ale to z kolei dobrze wpływa na rozwój roślin wodnych co z kolei wpływa na poprawę jakości i czystości wody. I to jest właśnie jeden z elementów poprawy czystości wody o którym na samym początku wspominałem

Po bardzo ciekawej i pouczającej wycieczce Piotrek nasz dzisiejszy gospodarz zawiózł nas na zwiedzanie Niepołomic.
Oczywiście zaczęliśmy od rynku i Zamku Królewskiego który jako jeden z 3 w Polsce został właśnie tu zbudowany co pokazuje, że nawet Król uwielbiał te tereny.
Potem zostaliśmy zaproszeni na lody – słynne nawet w Krakowie bo właśnie pierwszy raz o tych Niepołomickich lodach opowiadał mi Krakowskich wodniak którego poznaliśmy pod klasztorem w Tyńcu a którego potem jeszcze raz spotkaliśmy pływającego z rodziną pontonem koło Wawelu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu trafiliśmy na Kopiec Grunwaldzki, z którego jest wspaniały widok na część przemysłową Niepołomic i na mnogość zakładów i koncernów które w tej części pootwierały swoje zakłady.
Widzieliśmy nawet oczyszczalnię w której dopiero co byliśmy oraz odległe zakole Wisły.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po zwiedzaniu Niepołomic z powrotem wróciliśmy do Bogusia i zaczęliśmy przygotowywania do jutrzejszego zejścia na wodę.
Korzystając z Bogdana narzędzi i pomocy Jego Zięcia przerobiłem nieco nasz wózek do kanu i dzięki temu pierwsze próby wypadły bardzo pomyślnie.
Nawet pod obciążeniem – bo przez chwilę nasze canoe służyło jako wózek dla wnuczek Bogusia

Obrazek
Obrazek

No i w końcu wzięliśmy się za obiado- kolację.
Pierwsze skrzypce zagrał Boguś jako nadworny kucharz przygotowując smakowity Kociołek którym do późnej nocy jeszcze się delektowaliśmy w znakomitym towarzystwie rodziny i znajomych Bogdana.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W doskonałych humorach rozchodzimy się i zasypiamy.
Jutro kontynuujemy naszą przygodę – tym razem w towarzystwie Bogusia i Piotrka, którzy będą z nami spływać.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:06 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
wtorek 22 lipiec 2014 dzień 6

Start 102 km Wisły meta 137 km przepłynięte 35 km

Niestety okazało się, że Bogdan z Piotrkiem nie spłyną z nami do Sandomierza a jedynie dzisiejszy dzień popływają bo Piotrkowi kierowniczka cofnęła urlop.
Co za pech. No ale chociaż dziś sobie popływamy.
Pakujemy nasze pływadła oraz graty i jedziemy nad Wisłę.
Znosimy nasze graty po skarpie na dół oraz wodujemy łodzie.
Bogdan Uzbraja swoje „ Koryto Cygana „ jak to ktoś nazwał :mrgreen:
Oraz montuje napęd Peke-Peke który jest bardzo dobry na rzeki i sprawdza się świetnie w całej Azji. Warto nadmienić że napęd został zakupiony od Mariusza który nas tutaj dowiózł. :mrgreen:

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przygotowania do startu dobiegają końca i nagle odbieramy telefon, że Radek do nas płynie bo jednak udało mu się na dwa dni wyrwać więc wraz z rodzinką wybrali się na spływ.
Cieszymy się, że spotkania i umawiamy, że dogonią nas gdzieś po drodze.
Rozpoczynamy spływ. Od razy Widać że Bogusiowe koryto jednak nie jest przystosowane do pływania na wiosłach bo to powinien być napęd pomocniczy ale głównie powinno pracować na silniku.
Jak płyną na wiosłach zostają daleko z tyłu za nami ale po włączeniu silnika od razu nas doganiają i wyprzedzają zostawiając nas daleko w tyle.
Potem wyłączają silnik i powoli spływając czekają na nas.
My ich doganiamy, wyprzedzamy i cała zabawa zaczyna się ponownie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wisła na tym odcinku jest nieco nudna.
Płynie uregulowanym korytem w równym wysokim obwałowaniu.
Po drodze nie ma żadnych plaż ani ostróg. Gdzie nie gdzie jedynie jakieś pozostałości po wysokiej wodzie, która tu różne rzeczy naniosła.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu dopływamy do dużego kamienistego bystrza które ciągnie się na przestrzeni około 100 metrów .
Wisłę dzieli tu na dwie części spora kamienista wysepka – bodajże pierwsza jaką napotykamy na naszym szlaku.
Pokonujemy bystrze bez problemów przycierając na kamieniach tylko kilka razy ale za to prąd wody daje dużą radochę z przepłyniętego odcinka.
Zatrzymujemy się po pokonaniu bystrza i informujemy telefonicznie Bogdana oraz Radka którędy je trzeba pokonać. Ustawiamy się z aparatem i czekamy na naszych towarzyszy

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu dopływają do nas Bogdan z Piotrkiem i nasza przerwa w oczekiwaniu na nich dobiega końca. Łapiemy za aparat i zaczynamy fotografować jak sobie poradzą z pokonaniem bystrza. Oczywiście mamy nadzieję na jakąś fotogeniczną wywrotkę ale niestety musimy obejść się smakiem.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ze stoickim spokojem naszym wyczynom przygląda się miejscowy bociek

Obrazek

Płyniemy dalej podziwiając widoki i kontaktując się telefonicznie z Radkiem
Okazuje się, że powoli nas dochodzą płynąc z całą mocą swojego silnika.
Wysokie początkowo brzegi zaczynają powoli opadać stają się w miarę dostępne oraz zaczyna się pojawiać coraz więcej małych piaszczystych plaż
My postanawiamy w końcu przycumować do jednej z takich plaż i czekając na dopływającego Radka zaczynamy robić herbatkę.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po jakimś czasie witamy przybywającą załogę pontonu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niestety Bogdan z Piotrkiem otrzymują telefon od kogoś kto po nich przyjechał aby zawieść ich z powrotem do Niepołomic więc z wielką przykrością żegnamy się z Bogusiem i Piotrkiem i machamy im na pożegnanie.

Obrazek
Obrazek

Po wypiciu herbatki kontynuujemy spływ tym razem z Radkiem i Jego wspaniałą rodzinką. Od Bogusia otrzymujemy jeszcze telefon z informacją, że właśnie przepłynął obok ładnej plaży nadającej się na obozowisko.
Tak więc Boguś zadbał o nasze dzisiejsze miejsce na obozowisko.
Po jakimś czasie widzimy plażę, którą nam Bogdan zaproponował i stwierdzamy, że nic lepszego chyba się nie znajdzie więc zasiedlamy to co znaleźliśmy.
W sumie okazało się, że miejscówka jest naprawdę niezła.
Rozbiliśmy obozowisko i zaczęliśmy szykować kociołek chcąc odpowiednio ugościć naszych kompanów. Niestety nie trafiliśmy w gusta kulinarne i nie za bardzo nam ta gościna wyszła. :(
Ponieważ nasi towarzysze na spływie byli zmęczeni to szybko położyli się spać a tylko my z Wojtkiem jeszcze długo siedzieliśmy przy ognisku zanim trafiliśmy do śpiworów.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:10 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Środa 23 lipiec 2014 dzień 7

Start 137 km Wisły Meta 178 km przepłynięte 41 km

Pobudka oraz wspólne śniadanko i orzeźwiająca kąpiel w Wiśle przeciągnęły wodowanie do godz. 11.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu jednak lądujemy na wodzie i wypływamy.
Przez kilka kilometrów płyniemy wraz z Radkiem ale ponieważ Radek stwierdza, że swój spływ kończą przy moście w Górce – czyli w tym samym miejscu gdzie Boguś i Piotrek a jest jeszcze młoda godzina to dobijają do plaży na prawym brzegu żeby się jeszcze po rozkoszować plażą i piękną pogodą.
Tak więc żegnamy się z naszymi współtowarzyszami podróży i w dalszą drogę ruszamy już sami.
W miarę mijanych kilometrów wzmaga się wiatr – oczywiście jakże by inaczej w wmordewind i coraz większa robi się fala utrudniając płynięcie.
Żeby się lepiej płynęło staramy się utrzymać osłonę od wiatru i płynąć blisko brzegu, który nas od wiatru osłania.
Ponieważ jednak koryto rzeki jest dość kręte wiąże się to z częstą zmianą lewego brzegu na prawy i odwrotnie. Natomiast po środku są wysokie fale i wiatrzysko przez które musimy się przebijać utrzymując odpowiedni kurs do fal i do wiatru . Fala przeważnie to jakieś 30-35 cm więc tragedii dużej nie ma aczkolwiek są miejsca gdzie wiatr się mocniej rozhula i wtedy fala jest już dużo wyższa. Jednak okazuje się, że taka fala na Wiśle wcale nie jest rzadkością. Jest nawet dość często – wystarczy że wiatr mocniej powieje i trafi na kawałek prostego odcinka Wisły.

Widoki zaczynają się coraz bardziej zmieniać i stają się coraz ciekawsze.
Duża ilość Czapli Siwych a nawet Czapli Białych które z daleka przed nami uciekają umilają nam jednak walkę z żywiołem.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drodze mijamy zatopioną i osadzoną w piasku barkę.
Jednak widać co woda potrafi zrobić pomimo, że barka jest ogromna a rzeka wcale nie wygląda na taką groźną na tym odcinku.
Jednak z olbrzymią barką potrafiła sobie poradzić. Teraz barka stanowi element brzegu.

Obrazek

Ponieważ warunki pogodowe stale się pogarszają zakładamy bluzy przeciwdeszczowe i płyniemy dalej.
W końcu przychodzi porządna ulewa.
Niedaleko widzimy drzewo i przycumowane tam łodzie więc przed deszczem schroniliśmy się cumując do zatopionej motorówki.

Obrazek

Tam przeczekujemy ulewę która trwa dobre pół godziny.
Częściowo zasłonięci drzewem a częściowo osłonięci sztormiakami siedzimy sobie w kanu i pogryzamy z nudów podarowane nam przez Radka ciasteczka.
No – w końcu ulewa przechodzi i pozostaje tylko drobny deszczyk który i tak nie jest nas w stanie zmoczyć więcej niż jesteśmy więc odbijamy i ruszamy w dalszą drogę.
Mijamy bodajże pierwszy prom który inaczej niż u nas jest promem górno linowym i co ciekawsze nie musi posługiwać się silnikiem żeby pływać w poprzek nurtu.
Wystarczy tylko zmienić naciąg liny dziobowej i rufowej ustawiając prom pod kątem do rzeki i nurt sam przepycha taki prom z brzegu na brzeg.
Genialne w swojej prostocie rozwiązanie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dopływamy w końcu do Opatowca przy ujściu Dunajca do Wisły i cumujemy do przeprawy promowej. Młody bierze plecak i goni do wsi po zakupy a ja korzystając z okazji, że chwilowo pogoda się poprawiła robię kilka zdjęć okolicy i pomnika Piłsudskiego

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po uzupełnieniu prowiantu ruszamy dalej ale pogoda znowu zaczyna się pogarszać. Pomimo coraz ładniejszych widoków i coraz większej ilości ładnych plaż my zaczynamy mocniej machać pagajami bo pogoda zaczyna się coraz bardziej załamywać i zaczyna nas gonić burza.
Uciekając przed burzą szukamy jakiejś przyzwoitej miejscówki.
W końcu trafia się nieduża zatoczka a raczej nawet jakby odnoga Wisły zakończona małą zatoczką z kawałkiem ładnej plaży i jakby piaszczystą wydmą osłoniętą porośniętymi tam krzaczorami .
Dobijamy do tej wydmy pomimo że to odnoga i woda stojąca wiążemy kanu solidnie do krzaczorów. Już i tak mokrzy bo leje, podczas deszczu rozstawiamy nasze namioty.
Burza jednak się kręci dookoła groźnie pohukując.
W międzyczasie żeby można było cokolwiek ugotować wycinamy cztery kołki i rozwieszamy pomiędzy namiotami plandekę która zasłania nas częściowo od deszczu i pozwala wejść do namiotu suchą nogą.

Obrazek
Obrazek

Nie spiesząc się bo w sumie pora jeszcze nie jest późna odgrzewamy sobie jakieś żarcie na kuchence gazowej którą awaryjnie ze sobą zabrałem a która już drugi raz się właśnie przydaje.
Gadając umilamy sobie czas aż w końcu stwierdzamy, że może dziś wcześniej pójdziemy spać to może jutro wcześniej ruszymy.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:11 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Czwartek 24 lipiec 2014 dzień 8

Ustawiona pobudka w telefonie wyrywa mnie z objęć snu.
Po wczorajszej burzy nie pozostało śladu ale deszcz wali w namiot jakby się chciał przebić do środka. Momentami przycicha a momentami się wzmaga wraz z towarzyszącym mu wiatrem wściekle szarpiącym naszą plandekę.
Wychylam głowę namiotu i sprawdzam w jakim stanie jest plandeka.
Okazuje się, że, pomimo iż rozstawialiśmy ją w pośpiechu i kotwiliśmy w piasku to trzyma się naprawdę solidnie. Ponownie zagrzebuję się w wilgotnym śpiworze i stwierdzam, że nie ma się dziś rwać na wodę.
Znowu zasypiam.
Budzę się koło południa a tu dalej leje.
Młody leży sobie w namiocie i czyta książkę a ja też biorę się za swoją.
W końcu po południu przestaje lać i zostaje już tylko mżawka.
To mnie mobilizuje do wyjścia z namiotu i obchodu obozowiska.
Okazuje się że ładna plaża która wczoraj jeszcze tu była spoczywa sobie grzecznie dalej ale pół metra pod wodą bo poprzez te deszcze i burze Wisła wezbrała zasilona jeszcze wodą z Dunajca i przez to w ciągu nocy poziom wody podniósł się o ponad pół metra.

Nasza łódź wczoraj dociągnięta do brzegu pływa sobie na wolnej cumie zalana wodą prawie do połowy.
Taki deszcz ma też swoje dobre strony.
Pod plandekę podstawiamy wiaderko łapiemy deszczówkę z której robimy sobie herbatę a także uzupełniamy mocno nadwątlone zapasy wody oraz uzupełniamy do pełna nasz 20 litrowy prysznic.
Wylewamy wodę z kanu a ponieważ wkrótce nawet i mżawka ustępuje całkowicie, rozwieszamy linki i zaczynamy suszenie mokrych ciuchów.
Niestety wilgoć w powietrzu nie pozwala na szybkie doschnięcie naszych przemoczonych rzeczy.
Robimy sobie znowu żarcie na kuchence gazowej i dochodzimy do wniosku że idziemy wcześniej spać i jutro postaramy się wcześniej wstać żeby nadrobić nieco powstałe zaległości – „o ile pozwoli pogoda”
Takim zdaniem kończymy od teraz każdą myśl o przepłynięciu jakiegoś konkretnego odcinka rzeki.
Dopłyniemy do tego a tego kilometra – „ o ile pogoda pozwoli ”

Od tego wylegiwania się w namiocie przez półtora dnia zaczynają już mnie kości boleć i zaczyna mi brakować ruchu.
Tym bardziej, że mój namiot przypomina w środku bajorko które co i rusz ścieram szmatką i odsączam wodę która, ścieka mi po wewnętrznej stronie namiotu.
Całe szczęście że mój śpiwór to syntetyk i zachowuje swoje właściwości nawet jak jest mokry.

Obrazek

W pierwszej chwili ciężej się tylko wchodzi do wilgotnego śpiwora ale potem różnicy już nie ma.
Wojtek śpi sobie w swoim nowym namiocie – dwu powłokowym więc takich problemów jak ja wcale nie ma.
Ma sucho i przewiewnie w namiocie.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:13 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Piątek 25 lipiec 2014 dzień 9

Start 178 km Wisły Meta 255 km przepłynięte 77 km

Jak wczoraj ustaliliśmy zrobiliśmy dziś pobudkę o 7,00.
Ponieważ nie pada to rezygnujemy ze śniadania i szybko pakujemy obozowisko.
Trzeba wykorzystać poprawę pogody.
Tzn. poprawa jest o tyle że, nie pada choć cały czas jest niebo zachmurzone i jest nieco chłodniej tak więc sztormiaki mamy w pogotowiu
Wszystko mokre i wilgotne ale jak się pogoda poprawi to sobie dosuszymy.
W takich niepewnych warunkach dopływamy do EC Połaniec.

Obrazek
Obrazek

Tu stajemy i cumujemy mając dylemat czy pchać się Wisłą na przeponowe progi w Połańcu czy przenieść nasze kanu na drugą stronę wału i spłynąć dalej po stojącej wodzie jaką jest odnoga Wisły zagrodzona przez wał z kamieni kierujący wody Wisły bezpośrednio do Elektrociepłowni.
Próbujemy się dogadać z pracownikami na barce która tuż obok nas wydobywa z dna piach na budowę mostu ale jest taki hałas, że w zasadzie słychać co drugie słowo.
Pozostawiamy zatem nasze kanu przycumowane do brzegu a sami idziemy brzegiem żeby sprawdzić teren.
Okazuje się że w locji jest nieścisłość bo jest opisane, że iść prawym betonowym brzegiem tymczasem prawy brzeg to po prostu duża wyspa i na pewno betonowa nie jest.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podpływamy bliżej wzdłuż brzegu kilkaset metrów i ponownie wychodzimy na brzeg sprawdzić co nas czeka. Po przebiciu się przez zarośla widzimy znaki, że przeprawa prze próg jest za 600m. Ale jak okiem sięgnąć żadnego progu nie ma. No to wsiadamy z powrotem i płyniemy.
Przez to, że tor wodny jest mocno zawężony to nagle Wisła nabiera ogromnego rozpędu co jest bardzo fajne bo nabieramy szybkości jak byśmy motorówką płynęli.
W pewnym momencie widzimy przed sobą jakby sporą zjeżdżalnię z wody . Okazuje się że to właśnie ten przeponowy próg jest właśnie w tym miejscu natomiast przez wysoki stan wody spowodowany deszczami oraz wodą z dopływów innych rzek stan wody podniósł się dobrze powyżej metra i dzięki temu możemy swobodnie to spłynąć mając przy okazji nieco radochy.
W zasadzie ledwo co ten próg zdołaliśmy minąć rozpętała sie burza.
Kręciło się już toto od dłuższego czasu za plecami ale właśnie tuż po przekroczeniu Połańca pierwszy raz ostro uderzyło.
Nie było za bardzo innej możliwości więc schroniliśmy się pod zwisające z brzegu krzaczory i nałożyliśmy sztormiaki.
Tak pod krzaczorami przesiedzieliśmy prawie godzinę a przez ten czas burza sobie używała na całego. Po jakimś czasie burza odeszła dalej a został jeszcze tylko deszcz który powoli ustawał. Stwierdziliśmy, że bardziej już i tak nie zmokniemy więc tylko wylaliśmy wodę z kanu i popłynęliśmy dalej.

Do wieczora ta sama burza krążąc po okolicach łapała nas jeszcze ładnych kilka razy za każdym razem zapędzając nas pod jakieś drzewko albo krzaki na lewym lub prawym brzegu. Za każdym razem scenariusz był podobny czyli jak się burza rozpoczynała lądowaliśmy przy brzegu i czekaliśmy aż burza z wściekłym deszczem przejdzie a jak już tylko padało płynęliśmy dalej.
Postawiliśmy sobie za cel żeby dopłynąć do Tarnobrzega bo w locji wyczytaliśmy że przy promie jest jakiś ośrodek wodniacki więc może przyjmą do siebie dwóch strudzonych i przemoczonych wędrowców.
Po drodze w przerwie między kolejnymi burzami Wojtek wyskoczył do sklepu po świeży chlebuś i coś do picia bo niestety zwinęliśmy się bez jedzenia i w brzuchach burczało a jedynym naszym paliwem które właśnie się kończyło była cola. Oczekując na Wojtka nagabywałem dwóch wędkarzy żeby złapali nam jakąś rybę na kolację ale niestety – nic Im nie brało.
Już po tym jak odpłynęliśmy opowiadałem Wojtkowi moją rozmowę wędkarzami gdy nagle kątem oka zobaczyłem, że coś srebrnego wyskoczyło z wody i wali prosto na nas.
Okazało się, że to jakaś ryba która wyskoczyła z wody – pewnie uciekając przed drapieżnikiem pechowo – jak dla niej – trafiła prosto pod moje nogi.
No cóż było robić – sama się wprosiła na kolację.
Przez tą całą sytuację mieliśmy niesamowity ubaw i kupę śmiechu pomimo, że deszcz lał a ryba sobie pływała w naszym kanu bo tyle się wody od deszczu uzbierało. W potokach deszczu dopłynęliśmy w końcu późnym wieczorem do Tarnobrzegu czyli tam gdzie sobie założyliśmy z myślą, że znajdziemy gościnę w ośrodku wodniackim ale okazało się, że wszystko pozamykane.
Nie dość że żadnego portu ani przystani nie mają, to w dodatku okazuje się, że na ten ośrodek nie ma co liczyć. Łaziłem od kraty do kraty od drzwi do drzwi ale wszystko pozamykane – żadnego bosmana żadnej informacji oprócz tego, że organizują spływy kajakowe – odpłatnie oczywiście.
Wracając do Wojtka siedzącego i pilnującego kanu spotkałem pana którego zacząłem podpytywać o ten ośrodek wodniacki.
No i w końcu okazało się, że rozmawiamy z właścicielem promu obok którego cumujemy i ten niesamowity gość zaproponował nam dwóm mokrym obdartusom których dopiero co poznał nocleg u niego w budzie.
Luksusów nie było ale było sucho i przestronnie.
kanu wstawiliśmy do Jego podręcznego warsztatu a my poszliśmy na górę.
Zostawił nam wszystko pootwierane i kazał się rządzić.
To jest coś niesamowitego – obcy człowiek bezinteresownie pomaga innemu.
Tego na co dzień się nie doświadcza i warto zrobić taki spływ żeby poznać takich ludzi.
Bardzo serdecznie Panu Promowemu podziękowaliśmy i zajęliśmy jego posiadłość.
Nawet deszcz na noc przestał padać. Pierwsza rzecz to wciągnęliśmy nasze kanu do warsztatu i wnieśliśmy graty na górę a potem to rozciągnięcie linki i wieszanie ciuchów żeby nieco podeschły.

Obrazek
Obrazek


Wojtek zajął łóżko w pokoju a ja betonową podłogę w przedsionku .
Po rozłożeniu naszego chwilowego obozowiska koło 22 zabraliśmy się za kolację. Na początek poszła, a jakże rybka która się sama wprosiła na kolację.
Pierwszy raz w życiu sam oprawiałem rybę. W końcu nie jestem wędkarzem więc jakoś i praktyki wcześniejszej nie miałem. No ale się jakoś udało.
Ryba wpada na patelnie a my szykujemy już dalszą część kolacji bo rybka mała i bardziej na przekąskę.
Jak nie przepadam za rybami tak ta mi bardzo smakowała – może to kwestia głodu albo przypraw sam już nie wiem bo w końcu to było nasze śniadanie.

Obrazek

Na jutro jesteśmy umówieni z Czołgiem czyli z Jackiem na godzinę 12 w Sandomierzu. Tak więc spokojnie możemy sobie pospać bo stąd do Sandomierza to raptem kilkanaście kilometrów więc jak się dobrze pociśnie to za godzinę będziemy. Oby tylko pogoda dopisała bo ostatnio robi nam ciągle psikusy.
Zmęczeni ale zadowoleni kładziemy się spać. W końcu pomimo paskudnej pogody i ciągłego chowania się pod krzakami przed burzą, pomimo przerwy na zakupy oraz przeciwnego wiatru i fal udało się zrobić dziś 77 km a więc nadrobiliśmy nieco stracony czas.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:16 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Sobota 26 lipiec 2014 dzień 10

Start 255 km Wisły Meta 302 km przepłynięte 47 km

Dziś z rana po pobudce widzimy na niebie piękne słoneczko.
Uradowani tym faktem wywieszamy wszystkie mokre jeszcze ciuchy wszędzie gdzie się da byle na słoneczku żeby coś więcej jeszcze doschły.
Bierzemy się za śniadanie a po śniadanku próbujemy naprawić pękniętą dętkę w wózku do przeniosek. Pan Promowy pomaga nam jak może i w zasadzie to On próbuje łatać dętkę.
Pierwsza próba się nie udaje. Podchodzimy drugi raz i po napompowaniu trzyma. Niestety po zamontowaniu wózka do kanu żeby odjechać i zwodować nasze kanu okazuje się, że mamy kapcia. Łapiemy więc kanu za bok od strony uszkodzonego koła i na jednym dobrym podtrzymując z drugiej strony przetaczamy łódkę do samego brzegu gdzie ponownie ją pakujemy i szykujemy do drogi.
Niestety widać te dętki nie dadzą się zwulkanizować.
Przez to wszystko łapiemy opóźnienie i startujemy dopiero o godz. 11
Odpływamy dziękując naszemu gospodarzowi za pomoc oraz życzliwość.
Mamy tylko godzinkę aby dopłynąć do Sandomierza na spotkanie z „Czołgiem”
Do pokonania aż 14 km więc się sprężamy i punktualnie o godz. 12
Wpływamy do Sandomierza. Z daleka widzimy jak nasz Jacuś właśnie wysiada z samochodu i macha na powitanie. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :||: :||: :||:
Dobijamy do brzegu i witamy się.
Pomagamy zanieść Jackowi kajak na brzeg i umawiamy się, że popilnuje gratów a my tymczasem lecimy na szybkie zwiedzanie oraz zakupy.
Wyciągam naszą elektronikę która niestety od wilgoci przestała działać czyli aparat fotograficzny oraz smartfona i rozkładam na kajaku Jacka wprost w palących promieniach słońca mając nadzieję, że może się jeszcze uda iskierkę życia z tego wykrzesać.
Jacuś zaczyna sobie pakować kajak a my z Wojtkiem ruszamy na podbój Sandomierza.
Niestety z braku czasu możemy jedynie na szybko przelecieć się po starówce
I wpaść do sklepu po uzupełnienie zapasów.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

tak zaopatrzony loszek czasami przydałby mi się w domu :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Obrazek
Obrazek

Wracamy i szybkim zapakowaniu zapasów wodujemy się i płyniemy.
Tym razem w towarzystwie Czołga który to będzie nam towarzyszył aż do Góry Kalwarii gdzie ma przewidzianą metę.
A że Czołg przywiózł ze sobą dobrą pogodę to cieszymy się, że w końcu będzie można sobie podsuszyć rzeczy.
Szczególnie mój namiot oraz śpiwór.

Potem idziemy na rynek na lody i dopiero w drodze powrotnej wstępujemy do sklepu. Okazuje się, że w sklepie jest wręcz zimno tak mocno chodzi klimatyzacja więc z ulgą wydostaję się na rozgrzany plac gdzie ludzie ociekają potem i narzekają na gorąco. Na wodzie tak tego gorąca nie czuć a w razie czego wystarczy się przecież wodą z Wisły ochlapać czy zanurzyć w wodzie kapelusz i założyć na głowę cały mokry i kapiący.
Wracając jeszcze po drodze robimy fotografię Starego Portu i widoku na Wisłę skąd przypłynęliśmy. A w zasadzie to zdjęcia robi Wojtek swoją komórką bo mój aparat się suszy

Mój aparat po blisko 3 godzinach spędzonych na słońcu zaczął dawać jakieś oznaki życia natomiast telefon niestety nie.
Mój smartfon zawziął się i wszelkie próby przywrócenia do życia spełzają na niczym.
Tak więc płyniemy sobie wesoło gadając i śmiejąc się z Jackiem i Wojtkiem.
I tak dogadując sobie wzajemnie nawet nie zauważamy jak nam szybko uciekają kilometry – a przecież wcale nie gonimy – po prostu spokojnie sobie płyniemy.
Dopływamy do Annopola i zauważam, że od tyłu goni nas jakaś nieciekawa chmura.
Obserwacji tego co się dzieje za plecami nauczyłem się podczas ostatnich burz bo w zasadzie wszystkie atakowały od tyłu, po kryjomu i przez zaskoczenie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
I tak zwracam uwagę chłopakom, że to z tyłu nie wygląda za ciekawie na co słyszę w odpowiedzi żebym nie krakał ale już po chwili pogoda wyraźnie się zmienia.
Zrywa się wiatr i gdzieś daleko słychać grzmoty.
Mijamy Annopol przy ciągle pogarszającej się pogodzie.
Kilka kilometrów za Annopolem w końcu dopada nas wspomniana wcześniej burza. Na szczęście w porę wybieramy sobie dogodne miejsce do lądowania,
Dobijamy i cumujemy nasze łódki a sami wychodzimy na wysoki brzeg i chowamy się pod plandeką przeczekując nawałnicę.
Po godzinie kiedy wiatr ucicha i przestaje padać nawet się poprawia pogoda ale my decydujemy się już tu pozostać na noc.
Komarzyska tną niemiłosiernie. Chyba pocztą pantoflową dowiedziały się, że na wyspę wpadło świeże żarcie i zleciały się do nas z całej wyspy.
My w odpowiedzi stosujemy wypraktykowaną mieszankę repelentów i jakoś daje się przetrwać podczas rozbijania obozowiska.
Profilaktycznie jednak zaczynamy od rozwieszenia świetlicy – czyli plandeki nad centralną częścią obozowiska tak aby w razie czego można się było tam schować i coś ugotować.
Po rozpaleniu ogniska pomimo dobrze zlanego przez deszcz drewna dorzucamy jeszcze troszkę zielonych i świeżych gałęzi dokładając do repelentów jeszcze gęste kłęby dymu które odstraszają resztę komarów.
Po rozbiciu obozowiska robimy sobie herbatkę i zaczynamy brać się za obiadek.
Dziś eksperyment w postaci knedlików z sosem a właściwie gulaszem wołowym.
Ponieważ w smart fonie miałem zapisany przepis a smart fon nie działa trzeba było się ratować telefonem z prośba o przepis do Gadzinki i z małymi modyfikacjami zrobiliśmy knedliki.
Mnie osobiście smakowało ale akurat ja lubię kluchy pod każdą postacią.
Potem do późna siedzimy przy ognisku nie mogąc się ruszyć z przejedzenia.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na szczęście mój aparat obudził się po paru godzinach spędzonych na słoneczku z pootwieranymi wszystkimi klapakami w celu lepszej wentylacji dzięki czemu mogę dalej robić zdjęcia i dokumentować nasz spływ.
Ale smartfon dalej nie daje oznak życia :evil:

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:23 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Niedziela 27 lipiec 2014 dzień 11

Start 302 km Wisły Meta 359 km przepłynięte 57 km

Z rana okazuje się że mamy jednak ładna pogodę i w doskonałych humorach po obfitym śniadanku zwijamy obozowisko i upychamy tobołki w łódkach.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Odbijamy od gościnnej wyspy i dogadujemy się że dziś chcemy dopłynąć do Kazimierza.
O ile oczywiście pogoda pozwoli :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Po drodze mijamy kupę pięknych plaż oraz wysp i wysepek.
Na tych plażach z przyjemnością można byłoby rozłożyć obozowisko.
Nie trzeba nigdzie za granicę jeździć żeby podziwiać taaaaakie widoki.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drodze mijamy budowę mostu i tuż za mostem na pięknej Wiślanej wyspie stajemy na małą przerwę kąpielową.
Nawet Czołg ochładza się mocząc koszulkę a my się chlapiemy w wodzie.
Niestety woda w Wiśle nie jest już taka czysta bo po ostatnich opadach i wezbraniach rzeka niesie sporo brudnej mętnej wody.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na jakieś 10 km przed Kazimierzem zrywa się dość silny w mordę wind czyli zaczynamy walczyć i z wiatrem i z falą.
Brakuje oznaczeń kilometrażowych i zobaczywszy na wiślanej plaży dwa przycumowane kajaki dobijamy do nich i po małym schłodzeniu się woda dopytujemy się o dystans do Kazimierza.
Okazuje się że to już właśnie będzie tylko kilka kilometrów.
Ruszamy szybko do przodu chcąc jak najszybciej zacumować w porcie w Kazimierzu.
Mijamy ruiny zamku w Janowcu, Mięćmierz i Wiatrak na skarpie i z daleka widzimy już znajomą panoramę Kazimierza.
Niestety tu zaczął się ruch statków wycieczkowych które powodują ogromną falę krzyżującą się z normalną i tak już wysoką falą przez ten wiejący mocno wiatr, a do tego wszystkiego wpada fala odbita od brzegu.
W takiej huśtawce gdzie fala kilka razy wskoczyła nam do kanu dopływamy do portu i cumujemy prawie w centrum Kazimierza.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wpływamy do portu.
Meldujemy się w bosmanacie i płacimy po 20zł od łba za możliwość cumowania łodzi oraz rozbicie namiotu na wygrodzonym małym polu namiotowym z miejscem na ognisko oraz ławkami dookoła tego miejsca.
Oczywiście rozbijamy się tuz przy ognisku i przejmujemy teren w posiadanie.
Mamy też do dyspozycji sanitariat kontenerowy z umywalkami prysznicami i kibelkami oraz ciepłą i zimną wodą. Mamy też dostęp do czajnika elektrycznego oraz możliwość podładowania telefonu w bosmanacie.
Potęga cywilizacji :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Cumujemy łodzie i wypakowujemy sprzęt. Zanosimy na pole namiotowe i rozstawiamy nasze obozowisko. A ponieważ jest jeszcze dość wcześnie to idziemy przejść się po mieście i wstępujemy do knajpki na zimne piwo i frytki.
Frytki mają tak drogie że postanowiliśmy zrobić im konkurencję i dziś na wieczorny posiłek robimy właśnie dużą ilość frytek i kiełbaskę z ogniska.
My z Czołgiem zabieramy się za przygotowanie jedzenia a Wojtek dorzuca materiał do palenia.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

I tak znowu siedzimy do późnej nocy przy ognisku pojadając frytki z pieczoną kiełbaską oraz smażoną wraz z frytkami pyszną cebulką.
Jako że siedzimy do późna to zmywanie garów zostawiamy na następny poranek żeby ludzi na polu namiotowym hałasami nie zbudzić.
Zostawiamy cały sprzęt kuchenny na wierzchu przykrywając tylko paczkę z resztką kiełbasy żeby nam się zwierzyna do niej nie dobrała i idziemy spać.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:29 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Poniedziałek 28 lipiec 2014 dzień 12

Start 359 km Wisły Meta 410 km przepłynięte 51 km

Dziś z rana budzimy się i spokojnie, bez pośpiechu bierzemy się za śniadanie.
Miała być kiełbasa z wczorajszego wieczoru ale ………..zniknęła.
Padło na Wojtka, że to On w nocy po kryjomu lunatykując powyżerał kiełbasę.
Wojtek oczywiście stwierdził, że to nie On ale jakoś na śniadanie nie był głodny :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Cóż było robić – na śniadanie z Jackiem zjedliśmy kanapki z pasztecikiem i dżemem. Wojtek twardo obstawał przy wersji, że to nie On wyjadł w nocy kiełbasę i że nie jest nawet głodny.
Kurde – kto wczoraj zajumał kiełbasę

Obrazek

Czołgu – to nie ja mówi Młody :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Obrazek

Ponieważ wczoraj po dopłynięciu wykorzystaliśmy dostęp do ciepłej wody i zrobiliśmy większe pranie to i tak musieliśmy siedzieć i czekać aż nam ciuchy podosychają żeby można było bez przeszkód schować je w workach.
Przez to znowu na wodę wyruszyliśmy późno bo dobrze po godz. 12.
Jeszcze przed samym zejściem na wodę ostanie wykorzystanie cywilizacji i szybki gorący prysznic.
A potem już znowu tylko woda Wiślana do mycia i kąpieli.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Płyniemy – pogoda jest piękna. Słoneczko przyjemnie grzeje a na niebie żadnej chmurki. Następny przystanek Dęblin gdzie chcemy uzupełnić prowiant.
Płynąc podziwiamy widoki i ogromne Wiślane plaże na których czasami jest więcej ładnego żółciutkiego piachu, niż nad brzegiem morza.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mijamy Dęblin z jego pięknym Nadwiślańskim Fortem i lawirując wśród wysp oraz łach piasku kierujemy się na północ.
Przy jakiejś kolejnej pięknej plaży robimy sobie postój chłodzący czyli wysiadamy z łodzi i siadamy w wodzie dla ochłody.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czołg jako zwolennik ciepła czyli inaczej mówiąc jako człowiek ciepłolubny
Miał duże problemy z zanurzeniem się w Jego zdaniem lodowatej wodzie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po kąpieli oraz Jackowej przerwie na papierosa ruszamy powoli dalej.

Obrazek
Obrazek

Nagle za plecami znowu spostrzegam dziwną chmurę.
Okazuje się że kolejna burza nas goni.

Obrazek

Na początku wydaje się, że przejdzie bokiem ale na wszelki wypadek jesteśmy przygotowani.
Po jakimś czasie znowu zrywa się potężne wietrzysko więc szybko dobijamy do najbliższej wyspy i wpływamy do takiej mini zatoczki.
Zabieramy plandekę i chroniąc się pod nią przeczekujemy wściekłe ataki burzy i porywistego wiatru który pobliskie zarośla kładzie niemal do ziemi.
Wiatr bębniący w osłonięte plandeka plecy daje się mocno we znaki.
Burza jednak nie trwa długo i po chwili burzowe chmury gnane silnym wiatrem przekraczają rzekę i burza pędzi dalej.

Obrazek
Obrazek

U nas zostaje jeszcze dość mocny deszcz który powoli się zmniejsza.
Można już pozbyć się plandeki i spakować ją do łodzi pozostając tylko w kurtce przeciwdeszczowej.
Chłopaki mają chęć zostać na wyspie i rozbić obozowisko ale jakoś udaje mi się ich przekonać żebyśmy płynęli dalej. W końcu jest jeszcze dość wcześnie więc pomimo drobnego deszczyku spokojnie możemy płynąć dalej.
Nie w takich deszczach już razem pływaliśmy. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Deszcz powoli przestaje padać i płyniemy spokojnie sobie dalej ale po jakimś czasie widzimy, że doganiamy deszczową chmurę bo wpłynęliśmy znowu w mżawkę.
Na szczęście deszczyk szybko przechodzi i pogoda zaczyna się szybko poprawiać.
Około 19,30 znajdujemy zespół kilku dużych wysp oraz kilkunastu mniejszych.
Prawdziwy labirynt.
Nie wiadomo nawet którędy idzie główny nurt Wisły.
Stwierdzamy że taaaakiej wyspy z taaaaką plażą to nawet w kurortach nie mają i przejmujemy wyspę na bazę noclegową.
W oddali – kilkanaście kilometrów dalej widać już zabudowania Elektrociepłowni Kozienice.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ponieważ nie ma gdzie przywiązać naszych łodzi to wyciągamy je przezornie dość głęboko na plażę-tuż pod namioty.
Rozbijamy obozowisko i po rozpaleniu ogniska zaczynamy przygotowywać kolejną odsłonę kociołka.
Siedząc na tak wielkiej i pięknej piaszczystej wyspie pośrodku Wisły, przy ognisku, przy ładnej pogodzie czas szybko płynie. I pomimo że musimy odganiać się od komarów bo chyba się niedawno wykluły i nie jest w stanie ich powstrzymać żaden repelent z wyjątkiem żaru i dymu z ogniska to z przyjemnością wspominamy niedawno przeżyte chwile.
Znowu kładziemy się spać późno w nocy.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:36 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Wtorek 29 lipiec 2014 dzień 13

Start 410 km Wisły Meta 476 km przepłynięte 66 km

Z rana po pobudce rozpalamy ognisko i odgrzewamy wczorajsze resztki kociołka.
Potem gotujemy wodę na herbatę i z grubsza ustalamy plan dnia.
Dziś mamy dopłynąć w okolice Góry Kalwarii gdzie Jacek miał skończyć spływ.
Ustalamy że skończymy parę kilometrów wcześniej żeby Czołg mógł spędzić jeszcze jedną nockę pod namiotem a dopiero nazajutrz się pożegnamy.
Robimy sobie na ognisku herbatkę i od razu studzimy w wodzie .

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Idąc na studzenie z kubkami zobaczyłem, że woda w Wiśle znacząco opada.
Po pamiętnej burzy teraz każdego wieczoru wbijam na skraju wody patyk i dzięki temu nad ranem widać jak zachowuje się woda w Wiśle.
Teraz zaczyna opadać czyli płyniemy na resztkach wysokiej wody.
Prawdopodobnie kilkanaście dni po naszym spływie stan wody będzie już taki, że trzeba będzie dużo więcej lawirować między wyspami, pokaże się więcej plaż oraz wysp i mielizn

Obrazek
Obrazek

A tak wygląda nasz locja sponiewierana przez wodę oraz z ponanoszonymi poprawkami

Obrazek

Pakujemy graty i spuszczamy nasze łodzie na wodę żegnając się z naszą wyspą
Odpływamy lawirując wśród wysp i wysepek.
Staramy się znaleźć główny nurt rzeki który nas już dalej poniesie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drodze wśród odgłosów skaczących do wody bobrów mijamy jedną z wysp na której widzimy stadko dzikich kóz, Pewnie kiedyś uciekły komuś z gospodarstwa a teraz żyją przeprawiając się z jednej wyspy na drugą.

Obrazek
Obrazek

Mijamy kolejne wyspy wyglądem przypominające Wyspę Robinsona Cruzoe

Obrazek

W końcu dopływamy do EC. Kozienice.
Kilka tygodni wcześniej miał tu miejsce wyciek mazutu do Wisły ale nie widać śladów zanieczyszczeń. Pod brzegiem widać tylko pływaki oddzielające skażoną wodę od czystej ale już tylko sobie leżą przy brzegu.
EC. Kozienice to jest ogromny moloch. Dopiero z wody widać ogrom i skalę tego przedsięwzięcia które ciągle się jeszcze rozbudowuje .

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pogoda nam dopisuje. Słoneczko pięknie świeci i nic nie zapowiada jakiejś zmiany na gorsze. Mijamy śmieszny boczno kołowy prom wyglądem jak z poprzedniego stulecia i płyniemy dalej

Obrazek

Ponieważ dystans nie jest ogromny a czasu sporo i piękna pogoda rozleniwia, płyniemy sobie spokojnie nie śpiesząc się.
Młody naciąga Czołga na małą podmianę sprzętu pływającego lądujemy na jakimś kawałku plaży żeby się przesiąść.
Młody odpływa w kajaku Jacka a Jacuś po raz drugi w życiu ląduje w naszej łódce. Pierwszym razem miał przeżycia ekstremalne bo wtedy spływając Wisłą, a było to 15 marca mieliśmy wywrotkę – ale wtedy warunki pogodowe były sztormowe a teraz piękna pogoda, upał leje się z nieba, no po prostu lepszej pogody nad woda wymarzyć sobie nie można.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jak widać się spodobało i Czołg już myśli o zakupie kanady :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Obrazek

Spotykamy też po drodze rodzinę naszego forumowego kolegi Ropucha
Czyli inaczej mówiąc małe, brzydkie, zielone – jak sam mawia

Obrazek

Po drodze widzimy barki z faszyną służącą do umacniania brzegów.
Ale to jest chyba taka specyfika środkowego odcinka Wisły bo ani w górnej ani w dolnej części Wisły takich widoków już nie spotkaliśmy

Obrazek

I tak nie śpiesząc się późnym popołudniem dopływamy do miejscowości Ostrowik gdzie to umówiliśmy się na spotkanie z Mariuszem.
Niestety na miejscu okazuje się, że teren na rozbicie obozowiska się nie nadaje a na pobliskiej ostrodze wręcz tłumy ludzi.
Po godzinnym kręceniu się po okolicy decydujemy się płynąć dalej – do Góry Kalwarii. Czołg jest przybity i zniechęcony bo miał chęć na kolejne obozowisko
A tu przyjdzie zaraz spływ kończyć. Jest też mocno zmęczony bo w poszukiwaniu miejsca na obóz musiał płynąć ostro pod prąd a na tym odcinku ciągnęło niesamowicie bo koryto zostało zawężone przez potężną ostrogę.
Dopływamy w końcu już pod wieczór do Góry Kalwarii i chcemy się rozbić na plaży za ostrogą, ale okazuje się, że plaży nie ma – albo jest pod wodą albo wysoka woda w Wiśle zmieniła już nieco wygląd linii brzegowej.
No ale Mariusz nam załatwia pozwolenie na zacumowanie w kilkaset metrów dalej położonym porcie Brzanka miejscówkę do cumowania i pozwolenie na rozbicie obozowiska. Komary tną niemiłosiernie ale nie dajemy się i rozstawiamy namioty oraz rozpalamy ognisko na wielkim grillu który się tam znajduje. Dojeżdża do nas Mariusz z rodzinką przywożąc zamówione przez telefon produkty. Rozsiadamy się przy stołach i bierzemy za gotowanie pożegnalnej kolacji dla Czołga.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:39 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Środa 30 lipiec 2014 dzień 14

Start 476 km Wisły Meta 507 km przepłynięte 31 km

W nocy siedzieliśmy bardzo długo wspólnie biesiadując.
Udaje nam się namówić Jacka na jeszcze jeden dzień spływu czyli do Warszawy :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :||: :||: :||:
Czołg łapie za telefon i zamawia podwózkę powrotną z odbiorem w Warszawie i dzięki temu może przepłynąć z nami jeszcze jeden dzień.
Zwijamy obozowisko, sprzątamy teren oraz wywalamy resztę niespalonych patyków. Pakujemy się do łodzi i niespiesznie odpływamy.
Mamy do zrobienia mały dystans a czasu co niemiara.
Pierwotnie – jeszcze przed spływem rozważaliśmy możliwość, że dopłyniemy do Miedzeszyna i tam wyciągniemy nasze kanu na brzeg a stamtąd odbierze nas Szwagier przyczepką ale po doświadczeniach z dwutygodniowego spływu wychodzi nam, że ten pomysł trzeba porzucić i dzięki naszemu wspaniałemu Ropciowi mamy załatwione miejsce w porcie WKW czyli Warszawskiego Klubu Wodniackiego mieszczącego się tuż przed mostem Siekierkowskim.
Płyniemy więc nie spiesząc się i podziwiając widoki.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mijamy nowy prom w Gassach pod Konstancinem który dzięki burmistrzom nadwiślańskich miejscowości mógł zacząć działać.
Będąc parę miesięcy wcześniej uczestnikiem Flis Festiwalu w Gassach byliśmy świadkami podpisania dokumentacji o porozumieniu w sprawie budowy promu pomiędzy Gassami a Karczewem a tu proszę – już jest i działa.
Szybko się uwinęli.

Obrazek

Ale w sumie to tylko zakupili prom oraz przeciągnęli Line bo przyczółki promowe były tam już od dawna.
Płyniemy mijając kolejne rezerwaty przyrody i ptactwa wodnego.
Stąd do samej Warszawy to w zasadzie wszystkie wyspy i prawie całe obydwa brzegi to właśnie rezerwaty z programu Natura 2000.
Z oddali wynurza się znajomy i już kilka razy oglądany z wody widok na panoramę warszawy.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wpływamy do portu WKW i pomagamy Jackowi wyciągnąć graty oraz kajak z wody. Bosman otwiera nam bramę i wynosimy cały sprzęt do czekającego na parkingu samochodu.
Żegnamy się i nasz wspaniały kompan – Czołg odjeżdża do domu wracając do codzienności, a nam jest szkoda, że tracimy takiego wspaniałego towarzysza podróży.
My czekamy jeszcze troszkę na przyjazd Ropuszka po czym Kuba- Qbowy (z którym znam się jeszcze z podstawówki) odwozi nas do domu.
Dzisiejszą noc spędzimy w domu :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Wykorzystamy okazję do podładowania baterii w aparacie i telefonach oraz zgrania zdjęć z aparatu do komputera.
No i oczywiście na porządne wymoczenie się w wannie :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Ponieważ ta część spływu zajęła nam więcej czasu niż było planowane – spływając kolejna połowę będziemy musieli nieco przyspieszyć tempo.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:47 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Czwartek 31 lipiec 2014 dzień 15

Start 507 km Wisły Meta 553 km przepłynięte 46 km

Wstaję z rana i nie budzę Wojtka – niech śpi.
Ja zabieram nasze uszkodzone koło od wózka i jadę na poszukiwanie wulkanizatora który mi je naprawi.
Po kilku próbach okazuje się że te dętki są jednorazowe i nie da się jej naprawić.
Zakup drugiej dętki jest nieopłacalny bo kosztuje więcej niż całe kółko z oponą i felgą.
No nic – jakoś sobie będziemy musieli poradzić bez wózka.
Wracam do domu gdzie czeka już na mnie Siostra która ma nas odwieźć do portu WKW .
W towarzystwie Anki i mojej Gadziny dojeżdżamy do portu i szykujemy się do odpłynięcia.
Uzupełniamy zapasy świeżej wody i po pożegnaniu odpływamy.

Obrazek

Jak tylko odbiliśmy od brzegu okazało się że w porcie jest ekipa dwóch kajakarzy którzy też spływają Wisłę.
Okrzykami umawiamy się na spotkanie przed zaporą we Włocławku aby razem wspólnie pomóc sobie przy przeniosce i wypływamy na Wisłę gdzie porywa nas dość bystry prąd wody.

Wstyd przyznać ale jako rodowity Warszawiak nigdy jeszcze nie spływałem Wisłą na odcinku miasta.
Najdalej dopłynąłem do mostu Łazienkowskiego.
Rozglądając się ciekawie jakbym pierwszy raz Stolicę zobaczył huśtamy się na ogromnej fali którą zrobiła motorówka policyjna przepływająca obok nas.
Płynąc podziwiamy panoramę miasta.
Lewy brzeg – cywilizowany z betonowymi bulwarami ( które obecnie są w przebudowie więc widzimy jak posuwają się prace )
Oraz prawy – Praski brzeg. Gęsto zarośnięty ze wspaniałymi miejscówkami na obozowisko w środku europejskiej stolicy z pięknymi piaszczystymi Praskimi plażami oraz miejscówkami do grillowania dla Warszawiaków.
Niby te samo miasto a jakże inne brzegi

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Płyta desantowa Portu Czerniakowskiego i widoczne z tyłu wąsy olbrzymiej miny – pomnika saperów

Obrazek

a tu wejście do Portu Czerniakowskiego

Obrazek

Basen Narodowy :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Obrazek

Obrazek

Centrum Nauki Kopernik – warto odwiedzić

Obrazek

Obrazek

Wejście do zrujnowanego Portu Praskiego

Obrazek

Widok na starówkę i Zamek Królewski

Obrazek
Obrazek
Obrazek

i przepiękne plaże po mojej Praskiej stronie

Obrazek

w oddali widoczna EC Żerań

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Widoczny fragment Cytadeli Warszawskiej i X pawilonu oraz tuż obok z lewej str Bramy Straceń

Obrazek

Wejście do śluzy przy kanale Żerańskim skąd mozna dostać się poprzez Zalew Zegrzyński oraz Narew do Krainy Wielkich Jezior Mazurskich

Obrazek

Obrazek

o a tu bliźniacze do Bogusiowego koryto cygana :mrgreen:

Obrazek

Przepływamy pod kolejnymi mostami aż dopływamy do trasy Toruńskiej, która obecnie jest w przebudowie.
Tam pod mostem stała motorówka WOPR ( pilnująca czy przypadkiem któryś z robotników remontujących most nie wpadnie do wody), do której na chwilę przycumowaliśmy bo nas WOPRowcy zawołali.
Okazuje się, że też są z WKW i o nas słyszeli od naszych wspólnych znajomych a dokładnie od Ropucha i chcieli nam pogratulować i życzyć pomyślnego ukończenia spływu.
Po krótkiej i miłej pogawędce odbijamy i odpływamy opuszczając Warszawę.
W sumie to Warszawa jeszcze trochę się ciągnie bo na prawym brzegu jest jeszcze Tarchomin a na lewym mamy jeszcze kawał do Łomianek, ale teren po obydwu stronach jest zupełnie dziki jak byśmy już dawno opuścili Warszawę.
Widzimy za to mnóstwo ptactwa rozmaitego wodnego a szczególnie coraz większe stada kormoranów

Obrazek
Obrazek

tu też dookoła są tereny rezerwatów

Obrazek

Wiaterek zaczął nawet nieźle wiać więc Wisła szybko się rozbujała, i płynąc między wyspami na Wiśle – teraz już bardziej zalesionymi niż przed Warszawą podskakujemy sobie na falach.
Fale stają się coraz większe więc zakładamy kapoki i przebijamy się przez Wisłę próbując płynąc od brzegu do brzegu – w zależności z którego kierunku wieje wiatr.
Staramy się ukryć od wiatru i płynąć możliwie blisko brzegu żeby wyjść z zasięgu coraz większych i mocniejszych fal
Dopływamy w końcu do Modlina gdzie do Wisły wpada Narew albo jak niektórzy mówią BugoNarew.
Po prawej stronie w rozwidleniu obu rzek stoją ruiny potężnego spichlerza.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Będę musiał się tam jeszcze kiedyś wybrać.
Wpływamy na czyściutkie wody jakie Narew toczy do Wisły.
W porównaniu do wody z Wisły jest prawie przezroczysta.
Widać całe zanurzone pióro pagaja a w wodzie Wiślanej już takiej przezroczystości niestety nie ma. Szczególnie jak po tych obfitych opadach wezbrały na południu rzeki a głównie San i Dunajec.
Przepływamy pod mostem drogowym którym jeździmy zawsze nad morze i kilometr za mostem zajmujemy kolejną sporą wyspę ze wspaniałą plażą.

Obrazek
Obrazek

Rozstawiamy namioty i przygotowujemy ognisko.
Na dziś szef kuchni poleca zapiekankę makaronową.
Niby potrawa prosta ale w warunkach polowych zabiera sporo czasu – mając jeszcze do dyspozycji tylko jeden kociołek w którym najpierw musimy ugotować makaron a dopiero potem smażyć kiełbasę i cebulę na sam koniec dodając z powrotem wystudzony makaron.
Zadania wcale nie ułatwia wiejący wiatr, ale jakoś sobie radzimy w tych polowych warunkach troszkę osłaniając ognisko.
Jest piękny zachód słońca który sobie obserwujemy wcinając naszą zapiekankę
I siedząc przy ognisku. Niestety widok ten zapowiada zmianę pogody na gorszą.
Czyli jutro może zacząć padać, a przynajmniej nie będzie słońca.
A szkoda bo przez ostatnich parę dni pogoda była bardzo ładna.
Zasypiam przy otwartym namiocie z widokiem na płonące jeszcze ognisko.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:51 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Piątek 01 sierpień 2014 dzień 16

Start 553 km Wisły Meta 620 km przepłynięte 67 km

W środku nocy budzi mnie bębnienie deszczu o namiot.
Zasuwam namiot ciesząc się że mam śpiwór syntetyczny bo w nogach jest już znowu cały mokry od deszczu który wpadał przez rozsunięty namiot.
Z rana po pobudce słyszę że deszcz leje cały czas – raz więcej raz mniej ale leje bez przerwy. Znowu Inę spać.
Dwie godziny później słyszę że deszcz już przestał tak mocno i intensywnie padać tylko już pada normalnie.
Wypełzam ze śpiwora i starając się nie dotykać mokrych ścianek mojego namiotu zaczynam zwijać śpiwór i pakować wszystko do worków.
Wychodzę na zewnątrz i w deszczu budzę Wojtka.
Wojtek zaczyna zwijać swoje tobołki a ja zaczynam zwijać nasze obozowisko.
W końcu deszcz przestaje padać pozostawiając u nas już tylko mżawkę.
Korzystając z tego zwijamy namioty i spychamy kanu na wodę.
Postanawiamy wyruszyć bez śniadania bo szkoda na nie teraz czasu.
Po kolejnej godzinie mżawka ustaje a po kolejnej nawet przestaje już tak mocno wiać. Mijamy po kolei nadwiślańskie miasta i osady płynąc w przelotnych deszczach.
Na chwilkę zatrzymując się po szybkie zakupy w Czerwińsku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ponieważ nie robiliśmy z rana nic do picia ani nie jedliśmy śniadania to Wojtek kupił nam w sklepie po jakimś batoniku oraz butelce Coli.
Taka ilość cukru powinna nas postawić na nogi :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Batoniki dodają energii i pomimo, że jest dość chłodno i płyniemy w sztormiakach oraz kapokach zaczynamy mocniej cisnąć na pagaje z zamiarem dopłynięcia aż do Płocka.
Powoli pogoda zaczyna się poprawiać, chmury znikają – wypogadza się i zaczyna się robić ciepło.
Wyskakujemy więc powoli z kapoków a potem ze sztormiaków pozostając tylko w samych koszulkach.
Dopływamy do Wyszogrodu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mijamy po drodze boje ustawione bez ładu i składu.
Albo zatonęła barka i boje się same rozpłynęły tam gdzie chciały albo ustawiali je na dobrym rauszu.
Generalnie totalny bałagan jeśli chodzi o oznakowanie szlaku wodnego.
Wg tych oznaczeń musielibyśmy robić slalomy między bojami albo nawet na brzeg wyjść żeby ominąć boje.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Mijając Wyszków zadzwoniłem do Ewci, z którą jesteśmy umówieni na spotkanie w Płocku. Poprosiłem ją o sprawdzenie stanic wodnych w Płocku i cen jakie mają.
Okazało się, że na dwóch musielibyśmy wydać tyle co na nocleg w hotelu.

Płynąc po drodze na Wiślanej plaży na wyspie obserwowaliśmy parę Żurawi

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po jakimś czasie odbieram od Ewy telefon z informacją że znalazła dla nas miejscówkę.
Jest to Stanica Wodna Flis i położona jest kilka kilometrów przed Płockiem.
Udało jej się dodzwonić do Vice prezesa, a ten prosił żeby nam przekazać telefon i żebyśmy do Niego zadzwonili.
Zadzwoniłem i po krótkiej rozmowie dowiedziałem sie gdzie mamy dopłynąć.
Stanica jest 620 km Wisły a raczej starorzecza Wisły na prawym brzegu .
Nie leży bezpośrednio nad samą rzeką ale trzeba odbić w bok i kanałem przepłynąć około 1,5 km. żeby się dostać nad mały zalew nad którym położony jest port.
W końcu dopływamy.
Jestem mile zaskoczony bo po rozmowie telefonicznej wydawało mi się że będzie to jakaś malutka przystań.
A tu okazuje się całkiem spory port na kilkadziesiąt łodzi.
Dopływamy i cumujemy witani osobiście prze vice prezesa oraz bosmana portu.
Wygód nie ma ale możemy rozbić sobie namiot gdzie chcemy.
Ostatecznie kończy się na tym, ze dostajemy w posiadanie barak – świetlicę.
Po zsunięciu stołów i krzeseł mamy kupę miejsca na podłodze gdzie możemy sobie rozłożyć śpiwory.
A nasze pytanie o jakąś knajpkę gdzie można coś na ciepło zjeść skończyło się objazdem dookoła kilku miejscowości w poszukiwaniu pizzerii i bankomatu.
Zaprosiliśmy oczywiście na pizzę naszego wspaniałego gospodarza który z nami zjadł posiłek.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Bosman Przemek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przez naszego gospodarza zostajemy w końcu odwiezieni do Stanicy i tam sie żegnamy.
Tym razem wpadł do naszego baraku Bosman Przemek.
My zaprosiliśmy go na pizzę której olbrzymi kawał przywieźliśmy ze sobą
Bosman zakręcił sie i po chwili wrócił z flaszką do pizzy.
Uśmieliśmy się bo Wojtek to przewidział mówiąc – zobaczysz ojciec – On tu zaraz z flaszką przyleci.
Na nasze stwierdzenie, że gorzały nie pijemy znowu się zakręcił i po chwili był z powrotem niosąc piwo.
Taki gościnny człowiek z tego Przemka.
Po długich pogaduchach idziemy w końcu spać.
Śpiwór nareszcie sobie przez noc podeschnie.
Ale jednak dziwnie się czuję śpiąc w takim baraku.
Jakoś tak duszno i gorąco. Mocno się zastanawiałem czy jednak nawet w nocy nie rozbić namiotu i nie wyprowadzić się na dwór.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 11:57 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Sobota 02 sierpień 2014 dzień 17

Start 620 km Wisły Meta 672 km przepłynięte 52 km

Z rana po pobudce pozwijaliśmy nasze graty oraz doprowadziliśmy świetlicę do stanu wyjściowego. Innymi słowy zwinęliśmy śpiwory i z powrotem poustawialiśmy stoły i krzesła.
Po szybkiej toalecie u Bosmana Przemka gotujemy wodę na herbatkę i na szybko wcinamy zimna wczorajszą pizzę.
Przyjeżdża Prezes Stanicy – Pan Zdzisław Borowski.
Zaprasza nas na górę – do kapitanatu na wieży i tam na pogawędkach spędzamy blisko dwie godziny.
Nasz gospodarz okazuje się niesamowitym gawędziarzem znającym doskonale tutejsze zakątki oraz sam jest żeglarzem i prowadzi spływy kajakowe.
Dowiadujemy się od Niego wiele ciekawych rzeczy dotyczących Płocka oraz tego rejonu Wisły. Niestety musimy się pożegnać i płynąć dalej bo na 12,00 jesteśmy umówieni w Płocku z Ewą która ma nas zasilić słynnym na całą okolicę bigosem.
Mocno spóźnieni żegnamy się z tymi wspaniałymi ludźmi – prawdziwymi wodniakami i startujemy na trasę.

Obrazek

Wydostajemy się z tego zamkniętego zalewu w starorzeczu Wisły i kanałem kierujemy się do głównego nurtu Wisły.
Pogoda od wczorajszego dnia znacznie się poprawiła i już nie pada – nawet przelotnie. Wieje leciutki wietrzyk.

Obrazek

Wypływamy na środek Wisły szerokim łukiem omijając zalane ostrogi na której to poprzedniego dnia utknęliśmy dwa razy szukając wejścia do kanału.
Jako że wejście do kanału było słabo oznakowane musieliśmy się trzymać prawego brzegu.
Wychodzi słoneczko i zaczyna mocno grzać. Zrobiła się piękna pogoda.
Dopływamy w końcu do olbrzymiej Wiślanej wyspy znajdującej się tuż przed Płockiem.

Obrazek

Obrazek

Wyspa jest ogromna – ma prawie 4 km długości i powierzchnię ponad 400 hektarów
Zwana jest Kępą Ośnicką ale też i jej historyczną nazwą jest Wyspa Tokarska.
Nazwy te brały swój początek od wsi położonych po obu stronach rzeki czyli wieś Ośnica oraz majątek Tokary.
Wzmianki o tej wyspie są już znane od kilkuset lat. Pierwotnie były to dwie wyspy okresowo łączące się w zależności od stanu wody w Wiśle.
Wyspa ta ma bardzo bogatą historię ponieważ pierwsze ślady osadnictwa Olenderskiego datowane są na rok 1759.
Biskup Kujawski wynajął tę wyspę Holendrom gdzie założyli na niej kilka gospodarstw, hodowali bydło i uprawiali ziemię. Wyspę zamieszkiwało ponad 30 osób.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jest też i epizod z historii walk wyzwoleńczych.
Wojska Księstwa Warszawskiego i wojska Austryjackie stoczyły tam bitwę w 1809 roku. Na jednej wyspie stały wojska Austryjackie a na drugiej Polskie.
Pomimo przewagi Austryjackiej która dysponowała 2 armatami, Polacy bronili się na Kępie Ośnickiej niezwykle dzielnie zabijając w walkach ponad 400 Austryjaków. Dopiero fortel wojenny zapewnił Polakom zwycięstwo bo ponoć 25 zbrojnych dostało się na pokład jednej z barek i ukryci dopłynęli do wyspy Tokarskiej a spowodowali takie zamieszanie swoim pojawieniem się że wojska Austryjackie w panice zaczęły uciekać częściowo topiąc się na przeładowanych barkach.
Bitwa ta przeszła do historii jako bitwa pod Tokarami.
Drugi raz wojna na wyspie zagościła kiedy 12 września 1939 roku wermacht zrobił desant na wyspę zajmując ją jako strategiczny punkt w celu wyprowadzenia ataków na wojska Polskie.
Po II wojnie Światowej wyspa opustoszała bo początkowych właścicieli czyli Olendrów zastąpili Niemcy którzy porzucili swoje ziemie po przegranej wojnie i uciekli. Obecnie na wyspie widocznych jest wiele śladów ludzkiej obecności od fundamentów domostw aż po cmentarz. Podobno na wyspie jest też prowadzona hodowla mieszanki dzika i świni.
Przepływając obok a znając nieco historię wyspy i jej nazwę nie omieszkaliśmy wstąpić i objąć jej w posiadanie jako przedstawiciele rodu Tokarskich :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Po odbiciu od wyspy popłynęliśmy już bezpośrednio do Płocka mijając po drodze widoczny już niedaleko most w Płocku.
A ponieważ był upał chłodziliśmy się obficie wodą

Obrazek
Obrazek

Dopływamy w końcu do molo w Płocku gdzie umówiliśmy się z naszą wspaniałą Ewcią.
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się ale niestety trzeba było nam ruszyć dalej w drogę, a Ewa musiała wracać do pracy.
Odebraliśmy słynny już na naszym forum bigos z Malamuta i ruszyliśmy dalej w drogę mijając po drodze nowe Płockie molo oraz marinę w której mieliśmy zamiar wyładować na nocleg .
Patrzę na tę konstrukcję z mieszanymi uczuciami.
Dowiedzieliśmy się o nim sporo od Prezesa Stanicy Wodnej Flis oraz o problemach jakie się przy tym piętrzyły i o pieniądzach jakie ta inwestycja pochłonęła, i teraz z perspektywy czasu i obejrzeniu kilku innych inwestycji wzdłuż naszej trasy nad Wisłą postawionych widzę że miał rację.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ponieważ w Płocku szykowana jest jakaś impreza muzyczna a poza tym jest sobota to na wodzie panuje spory ruch.
Motorówki czy jachty – całkiem tego sporo tutaj pływa.
Muzykę słyszymy jeszcze dobre 10 km za Płockiem

W końcu wpływamy na osławiony Zalew Włocławski o którym tyle się naczytałem i nasłuchałem. Wiem, że potrafi być bardzo groźny.
Ponieważ jest to olbrzymi zbiornik wodny wystarczy nawet niewielki wiatr a zaczynają się tworzyć olbrzymie fale.
Fale metrowej wysokości to nie jest tu nic dziwnego a jak rozmawiałem z miejscowymi wodniakami to i fale ponad półtorametrowe też się tu często zdarzają.
Zaczyna się robić szeroko.
Tak szerokiej Wisły jeszcze nie widziałem.
Koryto Wisły ma od 1,2 nawet do 3 km szerokości.
Tak naprawdę to drugi brzeg ciężko jest zobaczyć.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wiatr się wzmaga ale na nasze szczęście wieje w plecy.
Fala ma miejscami powyżej 50 cm ale praktycznie dla nas jest nieodczuwalna bo wiejący w plecy wiatr wtłacza ją pod kanu więc trochę nas fala nawet popycha.
Jednak co by tu nie mówić płyniemy po prawie stojącej wodzie bo Wisła już od dłuższego czasu wytracała swoją prędkość.
Prawy wysoki i klifowy brzeg z daleka wygląda na niedostępny.
Jeśli podpłynie się bliżej to okazuje się że już tak źle nie jest.
Jest całkiem sporo pięknych miejsc do lądowania.
Najważniejsze to trzymać się brzegu który osłania od wiatru.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na samym początku jak tylko wpłynęliśmy na Zalew zobaczyliśmy przed nami obładowany kajak.
Po dopłynięciu i zrównaniu się z nim okazało się, że to nasi znajomi z Warszawskiego portu WKW. Krakusy z Wieliczki.
Popłynęliśmy razem i pogadaliśmy po czym ustaliliśmy że spotykamy się w porcie w Zarzeczewie pod sam koniec Zalewu Włocławskiego.
My ruszyliśmy dalej zostawiając po chwili chłopaków z tyłu daleko za nami.
Dopłynęliśmy mniej więcej do polowy Zalewu gdzie zrobiliśmy sobie mały postój.
W tym miejscu po prostu nie było widać ani początku ani końca Zalewu.
Jak okiem sięgnąć woda po horyzont.
Niesamowite wrażenie. Po ochłodzeniu się w wodzie pakujemy się do kanu i płyniemy dalej.

Powoli mijamy kilometry które nas dzielą od celu aż w końcu daleko na horyzoncie pojawia się widok cywilizacji.
To zabudowania Włocławka
Kierujemy się pod prawy wysoki brzeg i resztę trasy płyniemy już pod prawym brzegiem. Trzeba przyznać że jest naprawdę malowniczy a widok z jego szczytu z pewnością jest piękny.
Zbliża się już późne popołudnie.
Czas dobić do portu i rozłożyć obozowisko.
Jeszcze tylko parę fotek na piękny zachód słońca i bierzemy się ostro za pagaje.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dobijamy do przystani w porcie i meldujemy się u Bosmana.
Płacimy po 20 zł na łeb za możliwość cumowania oraz rozbicia namiotu i po oprowadzeniu nas po marinie bosman pokazuje nam gdzie możemy się rozbić z namiotami

Obrazek

Obrazek

Po rozłożeniu obozowiska dociągamy parę gałęzi i rozpalamy ognisko.
Szybko w pobliskim lesie wycinam trzy w miarę proste kije i montuję jako stelaż pod kociołek.
Podczas gdy my już grzejemy bigos w kociołku pojawiają sie nasi znajomi z kajaka. Po obozowisku rozchodzi się wspaniały zapach więc zapraszamy chłopaków na wspólne żarcie.
Bigosu od Ewci dostaliśmy pół siatki więc dla wszystkich wystarczy żeby się najeść.

Obrazek

Obrazek

Po najedzeniu się my sobie spokojnie siadamy przy ognisku a Krakusy rozbijają swój namiot.
Potem dołączają do ogniska i siedząc przy ogniu rozmawiamy do późnej nocy.
Umawiamy się na jutrzejszy dzień – bo jutro razem mamy pokonać zaporę we Włocławku.
Ponieważ zapora jest w remoncie od dwóch lat, śluzowanie odbywa się tylko okresowo, a i to po uprzednim wcześniejszym zgłoszeniu.
Niestety my trafiamy na okres gdzie śluza jest zamknięta całkowicie.
W związku z tym będziemy mieli ogromną kilkuset metrową przenioskę naszych łódek oraz sprzętu.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 12:29 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Niedziela 03 sierpień 2014 dzień 18

Start 672 km Wisły Meta 710 km przepłynięte 38 km

Po pobudce korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji a więc toalety ( bezpłatnie)
oraz prysznica ( po 5 zł od łba ).

Obrazek

Zwijamy obozowisko i zanosimy graty do kanu.
Zaprzyjaźniona załoga kajaka też się zbiera.
Ponieważ informacja o celu naszej podróży się rozniosła to od kilku osób dostajemy rady aby przeprawić się przy prawym brzegu.
Zapora we Włocławku jest od dwóch lat w remoncie i czasami są okresowo robione śluzowania ale my oczywiście trafiamy na całkowite zamknięcie śluzy związane z pracami wewnątrz jej komory.
Zjadamy szybkie śniadanie. Dziś czeka nas ciężki dzień.
Pakujemy nasze graty do łódek i odbijamy od przystani w porcie.
Wypływamy z głębokiej zatoki w jakiej jest ulokowany port

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Od razu trafiamy na wysoką fale i jeszcze silniejszy wiatr niż wczoraj.
Na szczęście dla nas cały czas w plecy.
Zostajemy pod prawym – urwistym brzegiem i płyniemy w kierunku tamy.
Dobijamy do betonowego cokołu tamy i wyciągamy nasze pływała na brzeg.

Obrazek

Znajome Krakusy idą rozeznać prawą stronę na obu brzegach zapory a my idziemy na lewą stronę – w kierunku nieczynnej śluzy.
Okazuje się, że można przenosić się koło śluzy zawijając do portu przed śluzą a następnie pokonując cały teren śluzy chodnikiem, potem przejście przez ulicę i dalej to już z górki wzdłuż długiego kanału śluzowego.
My natomiast przenosimy się prawą strona – przez pola i teren budowy.
Musimy najpierw podnieść nasze łodzie do góry nad barierki oddzielające od zalewu potem mijamy chodnik i ulicę a następnie mały parking.
Potem to już z górki. Dosłownie – z górki bo musimy zjechać z nasypu porośniętego krzaczorami i obsypanego kamieniami.
Raptem jakieś 300-400 metrów.
Niestety po drodze jest jeszcze ogrodzenie firmy która robi przebudowę tamy.
Ale to akurat udaje się rozpiąć i rozchylić.
Na początek przenosimy worki z wyposażeniem i chowamy nad brzegiem w krzakach.
Potem przenosimy kajak. Na koniec idzie najgorsze czyli nasze kanu.
Ciężkie jak diabli bo cały tył załadowany żarciem którego nie ma gdzie i jak wyciągnąć.
Ledwo, ledwo z kilkoma postojami i częściowo ciągnąc kanu po trawie udaje nam się dotrzeć nad brzeg.
Od razu robimy małe chłodzenie w czystej wodzie i ponowne szybkie pakowanie łodzi.
Odbijamy od brzegu i powoli wypływamy z naturalnej zatoczki mijając po lewej wielki krzyż upamiętniający śmierć ks. Popiełuszki.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Płynąc widzimy ogrom konstrukcji zapory.
Niestety też zapora jest ogromnym zagrożeniem dla środowiska bo przez całe lata na dnie zbiornika Zalewu Włocławskiego osadzały się muły a wraz z nimi wszelkie świństwa, które spuszczane były przez wiele lat do Wisły.
Miejscowi powiadają, że na dnie jest cała tablica Mendelejewa i jeśli by tak zburzyć zaporę to na długie lata zniknie życie w wodach od Włocławka aż po Bałtyk.
Poza tym dno Zalewu Włocławskiego coraz bardziej się zamula w związku z wybudowaną tamą.
Mijamy w końcu zaporę kierując się do nowo wybudowanego portu we Włocławku.
Przez to, że śluza jest nieczynna na Wiśle po tej części zapory życie na wodzie zamarło.
W zasadzie jesteśmy jedynymi jednostkami cumującymi w porcie.
Oprócz nas jest jeszcze duży kuter WOPRU przerobiony na mini statek wycieczkowy wożący turystów w dół Wisły na wycieczki.
Po przycumowaniu Wojtek robi wypad do sklepu po świeże produkty,
a ja szukam hydrantu i uzupełniam nasze zapasy wody której się pozbyliśmy przed przenioską na Zaporze. Zapasy wody mamy spore bo jest to 10 l w pojemniku z kranikiem oraz 20 l w prysznicu solarnym.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Razem z naszymi towarzyszami podróży patrzymy na locję i ustalamy, że dopływamy dziś na obozowisko do WOPR-owskiej Stanicy Wodnej na 710 km Wisły.
Ponieważ jest dość późna godzina bo sporo czasu zajęła nam przenioska oraz zakupy to chyba nie warto kombinować z dalszym pływaniem i nocujemy u Woprowców.
Tym bardziej że właśnie tę stanicę polecili nam WOPR-owcy pływający na Albatrosie – czyli miejscowym statku wycieczkowym.
Pakujemy zakupy i odpływamy z Włocławka.
Mijamy po drodze niesamowita ilość ptactwa wodnego a w szczególności Kormoranów które wydaje się że są wszędzie.
Widzimy też kilka orłów które podrywają się z okolicznej plaży.
Płynąc dalej mijamy po drodze ruiny zamku w Bobrownikach.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Stąd mamy już tylko kilkanaście kilometrów do naszego celu.
Mijamy Nieszawę i w końcu późnym popołudniem docieramy na miejsce docelowe.
Z daleka jednak nie wygląda to na żadną przystań a już na pewno nie na przystań WOPR-u.
Jednak widząc tabliczkę z oznaczeniem kilometrażowym zgodnym z opisanym w locji dobijamy do brzegu i cumujemy.
Z daleka przystań ta wyglądała jak jakiś nadrzeczny bar a to za sprawą dużego białego barowego namiotu oraz wielu stołów i ławek poustawianych nad brzegiem na ładnie wykoszonej trawce.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po przycumowaniu idę dowiedzieć się o warunki korzystania z nabrzeża.
Właściciel okazuje się właśnie WOPR-owcem który wraz z grupą przyjaciół i znajomych w ciągu kilkunastu lat zbudował to miejsce.
Jesteśmy na wysokości Ciechocinka i mając do niego zaledwie 3 km przyjeżdża tu ogromna ilość osób i miejscowych i kuracjuszy.
Stanica jest otwarta dla wszystkich. Można sobie rozłożyć koc na trawce i posiedzieć nad Wisłą a można też wypożyczyć jakiś sprzęt pływający i popływać na Wiśle lub przeprawić się na pobliską wyspę która nie jest tak duża jak Wyspa Tokarska ale ma też coś koło 2 km długości.
Cumuje tu sporo drewnianych Wiślanych łodzi.
Poznajemy jednego z właścicieli takiej łodzi. Jest On również budowniczym łodzi Wiślanych.
Okazuje się właśnie dzięki niemu że tu wszyscy znają wszystkich i jest taka rodzinna atmosfera. Siadamy z naszym nowo poznanym towarzyszem w barze przy piwku i zaczynamy rozmawiać o drewnianych łodziach i Wiśle.
Zaraz dosiada się do nas jeszcze kilka osób i wspólnie siedząc i rozmawiając nawet nie wiadomo kiedy zapada ciemność.
Ludzie powoli zaczynają rozjeżdżać się do domów a my rozpalamy sobie ognisko bo nam gospodarz pozwolił skorzystać z ich miejsca na ognisko oraz z ich opału.
W międzyczasie mija nas znajoma załoga kajaka i stwierdzają, że im się kończy czas więc muszą przyspieszyć i płyną dalej.

Po ciemku rozstawiamy namioty ale ponieważ głodni już nie jesteśmy bo podczas rozmów zamówiliśmy sobie w barze u naszych gospodarzy kiełbaskę to rozpalamy ognisko i postanawiamy ugotować sobie na ognisku ryż na jutrzejsze śniadanie.
Okazuje się że jeszcze sami nie zostaliśmy bo na łódce obok zostaje na noc wędkarz który nałapał całe wiadro ryb. Ponieważ ryby uwielbia jeść to łapie je i robi z nich w słoikach przetwory na zimę.
Smaży je nawet jak czipsy do pochrupania.
Dołącza się do nas do ogniska przynosząc całą miskę małych rybek które to pieczemy na naszej wstawionej w ognisko kratce.
Ja jestem najedzony kiełbasą więc jem tylko kilka kawałków za to Wojtek i wędkarz sieją spustoszenie w rybkach pieczonych na ognisku.
No i tak sobie siedzimy we trzech prawie do rana.
W końcu żegnamy się i rozchodzimy się spać.

Obrazek
Obrazek

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 12:31 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Poniedziałek 04 sierpień 2014 dzień 19

Start 710 km Wisły Meta 763,5 km przepłynięte 53,5 km

Dziś na śniadanko będzie wczoraj wieczorem na ognisku ugotowany ryż a do tego śmietana i cynamon. Oczywiście wszystko posypane dużą ilością cukru bo podobno – cukier krzepi :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Z ryżem był pewien problem gdyż po ugotowaniu zassała się pokrywka. Odessała się dopiero na następny dzień na śniadanie.

Obrazek

Po śniadanku jeszcze chwilka rozmowy z kilkoma osobami wczoraj poznanymi .
Poznaliśmy wczoraj wieczorem nawet profesora – wodniaka mającego swoją placówkę na Spitsbergenie.
Standardowo zwijamy nasze graty pakujemy do łodzi żegnamy się i odpływamy.
Wizytę w tej stanicy mogę polecić każdemu wodniakowi przepływającemu na tym odcinku Wisły.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Trzy godziny później dopływamy do Torunia.
Tu robimy przerwę – Wojtek wyskakuje na rynek po pierniki na które już od Warszawy się szykował a ja siadam sobie pod parasolem w knajpce na brzegu i nadrabiam spisywanie relacji z naszego spływu żeby potem w domu sobie poprzypominać jak było.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Odpływamy obserwując jak za nami tworzą się brzydkie chmury.
Godzinę później z tych chmur tworzy się potężna burza która szybko nas dogania. Ponieważ od dłuższego czasu obserwujemy tę burzową chmurę to zawczasu zakładamy sztormiaki oraz kamizelki i tuż przed samą burzą chowamy się w nadbrzeżnych krzakach.
Tzn. wpływamy pod osłonę tych właśnie krzaków zwieszających się do samej wody. Siedząc w kanu pod osłoną krzaków przeczekujemy nawałnicę i jak się trochę uspokaja – po jakiejś godzinie w drobnym deszczu odbijamy spod przyjaznych krzaków i ruszamy dalej.
W końcu około godz. 19,00 dopływamy do kolejnej Stanicy Wodnej WOPR w Solcu Kujawskim.
Baza WOPR-owców robi całkiem spore wrażenie.
Posadowiona na wysokiej skarpie z prowadzącymi do samej wody tarasowymi schodkami a na dole pomost s sumującymi kilkoma łodziami.
Podpływając do pomostu widzimy naszych znajomych kajakarzy którzy właśnie tu schronili się przed burzą.
Chwilę z nimi gadamy ale ponieważ się spieszą bo kończy im się urlop a koniecznie chcą dopłynąć do piątku do Mikoszewa żeby na sobotę wrócić do Wieliczki.
Tym razem żegnamy się z nimi ostatecznie życząc im dobrej pogody i sprzyjających wiatrów.
Kajakarze odpływają a my meldujemy się u dyżurnego WOPR-owca.

Obrazek
Obrazek
Obrazek



Ponieważ jest już dobrze po 19,00 to decydujemy się tu zostać na noc.
Rozbijamy namioty na skarpie przodem do Wisły.
Ponieważ ogniska nie można tu rozpalić a tuż zaraz obok cała zgraja miejscowej młodzieży siedzi na tarasach na skarpie pijąc piwo i wrzeszcząc stwierdzamy, że lepiej będzie jak pójdziemy do sklepu po jakieś bułki na kolację.
Okazuje się, że w kilku sklepach jakie po drodze mijamy pieczywa już nie można kupić. Jutro będzie dostawa.
Pozostaje nam więc knajpka i jakiś obiad na ciepło czyli kurczak i frytki.
Wieczorem wracamy do namiotów ale hałas jeszcze większy i więcej ludzi się bawi obok nas.
Od Ratowników dowiadujemy się że jest to jedyne miejsce gdzie można pić alkohol w całym mieście i stąd są tu takie liczne imprezy.
Ponieważ jest ciepło a niebo się wypogodziło po burzy pakujemy się do namiotów. Ja długo jeszcze leżę w namiocie podziwiając odległą burzę która gdzieś tam dalej krąży sobie i wali piorunami rozświetlając ciemne niebo.
Ponieważ leżę w namiocie tylko z zasuniętą moskitierą podziwiając burzę widzę jak niebo przesłania mi olbrzymi rój komarów. Cieszę się że jestem po tej stronie moskitiery bo po tamtej to i repelenty mogłyby nie przynieść pożądanego efektu.

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2015, o 12:33 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 24 sty 2015, o 23:17
Posty: 238
Lokalizacja: Warszawa/Ząbki
Wtorek 05 sierpień 2014 dzień 20

Start 762,5 km Wisły Meta 808 km przepłynięte 45,5 km

Całą noc leje deszcz i znowu budzę się w wilgotnym śpiworze a na podłodze namiotu stoją maleńkie jeziorka od wody która przesiąkła przez namiot i spłynęła po wewnętrznej stronie na podłogę.
Tak, tak – namiot trzeba będzie jednak zmienić przed następną wyprawą
Deszcz będzie z mniejszą lub większą intensywnością padał jakiś czas ale w końcu się rozpogadza i koniec dnia będzie już całkiem ładny.
Po pobudce korzystamy za drobną opłatą z cywilizacji czyli bierzemy prysznic w Stanicy.
Potem szybka przebieżka po sklepach aby dokupić pieczywa którego wczoraj nie udało się nabyć i również szybkie śniadanko.
Pakujemy graty i odpływamy.
Na dziś mamy zaplanowane spotkanie z kolejnym naszym przyjacielem z naszego wspaniałego Forum Wodnego czyli Sylwusiem.
Musimy dziś pomimo pogody czy jej braku dopłynąć do Chełmna gdzie jesteśmy z nim umówieni.
Ale po wczorajszej rozmowie z Sylwkiem dowiedzieliśmy się od Niego, że pogoda już się powinna poprawić.
Póki co nic tego jednak nie zapowiada.
Pakowaliśmy graty i startowaliśmy do dalszego spływu w deszczu.
Nie ma za to jakiegoś dużego wiatru utrudniającego pływanie.
Po przepłynięciu Środkowego odcinka Wisły, ta część wydaje się jakaś nudna.
Płyniemy wolniej, bo już na rzece dużo mniejszy nurt, mijając po drodze ciekawe miejsca oraz różne rzeczki wpadające do Wisły.
Kilka miało nawet prawie górski charakter.

Obrazek
Obrazek

Pogoda stale aczkolwiek powoli się poprawia.
Jest to dobry znak bo powoli zaczynamy podsychać.
Wykonujemy małą telekonferencję z Sylwusiem gdzie mamy się spotkać.
Ustalamy, że po minięciu mostu w Chełmnie zatrzymujemy się na 6 ostrodze na prawym brzegu Wisły a tam schodzi do samej wody łąka Jego brata.
Tam też Sylwek ma na nas czekać.
Po przepłynięciu dobrych 30 km Wojtek zaczyna szukać swojego telefonu.
Okazuje się, że nie ma telefonu i najprawdopodobniej zostawił podłączony do ładowania w Stanicy w Solcu u WOPR-owców.
Wykonujemy kolejny telefon z prośbą o pomoc do Sylwka – jak rozwiązać ten problem.
Po chwili Sylwek oddzwania, że my mamy się zameldować w umówionym miejscu a On jedzie do Solca po Wojtka Telefon.
Przez to my mamy czekać na Niego.
Powoli zbliżamy się do celu. Właśnie mijamy 800 km Wisły.
Do mety zostało już tylko 141 km.
Jak byśmy się tak postarali to w sumie w dwa dni byśmy dali radę dopłynąć- ale po co.
Mamy jeszcze czas. W końcu reszta rodzinki dojeżdża na 9 sierpnia do Stegny.

Obrazek

Teraz już tylko kilka kilometrów do Mostu w Chełmnie a więc dzisiejszy spływ powoli dobiega końca.
Mijamy most i liczymy główki.
Dobijamy i wychodzę na brzeg sprawdzić dane topograficzne czy się zgadzają z Sylwkowym opisem.
Jesteśmy na miejscu.
Wynosimy na brzeg graty i rozstawiamy namioty.
Profilaktycznie nie mocujemy tylko namiotów żeby w razie czego można je było łatwo przenieść jeśli okaże się że to jednak 100 metrów dalej.
W zasadzie już prawie kończymy.
Nagle podjeżdża auto i w końcu widzimy naszego kompana.
Wojtek odzyskuje swój zapomniany i zostawiony na poprzedniej miejscówce telefon a my zyskujemy nowego kompana.
Sylwek rozkłada swój namiot i wspólnie biwakujemy.
Zaczynamy szykować kociołek ale szybko okazuje się, że mamy za mały kociołek na taką ilość składników. Ale to nic bo Sylwek ma w bagażniku taki sam tylko większy więc przerzucamy zawartość do kociołka Sylwka i pichcimy dalej.
Znowu siedzimy do późnej nocy i gadamy o swoich przygodach na spływach i nie tylko. Dzięki ładnej pogodzie dziś kładę się w przesuszonym namiocie oraz podsuszonym śpiworze.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

_________________
eltechowe.blog.pl


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 32 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 13 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL