Niestety w tym roku nie mogłem być obecny na całym Flis Festiwalu ale obowiązkowo musiałem się tam pojawić.
W końcu wspieramy inicjatywę prawie od samego początku a to był już piąty Flis
Jako że na krótko- przelotem to postanowiliśmy z Młodym bryknąć wodą.
Tzn popstrągować do Gass 20 km zjeść kiełbasinkę, poszwendać się chwilę, przybić piątkę znajomym Flisakom i z powrotem.
Odezwał się do nas Wodnik śledzący nasze forum i postanowiliśmy popłynąć razem.
Ja oczywiście telefonicznie jeszcze kilka osób próbowałem namówić na małe pływanie ale skusił się na szczęście jeszcze Andrzej.
No i z rana podjechał do nas Wodnik, i razem pojechaliśmy do WKW skąd przeważnie startujemy na Wisełkę.
Zwodowaliśmy się jak zawsze przy naszym klubowym kajakarskim pomoście.
No i popłynęliśmy.
Jako że była przecudna pogoda i słoneczko pięknie dawało szybko z Młodym wyskoczyliśmy z koszulek łapiąc na gołe klaty promienie słoneczne
Płyniemy sobie i nagle widzimy łódź z rodzinką na pokładzie.
W sumie przy takiej pięknej pogodzie - nic nadzwyczajnego na Wiśle.
Ale ktoś z Łodzi Woła - Lechuuuuuuu
Przyglądam się lepiej, potem poprawiam spojrzenie i czuję jak kopara mi opada.
Normalnie Żmijkes we Własnej osobie.
Od zeszłorocznego spływu Bugiem się nie widzieliśmy. A tu proszę Krzysiek na Wiśle pływa.
Postaliśmy, pogadaliśmy i dalej w drogę bo znajomi czekają
Oczywiście oglądając przepiękne Wiślane widoki po drodze
W końcu dopływamy prawie do samych Gass gdzie już od dawna czeka na nas Andrzej.
Część z Was już Andrzeja poznała na zeszłorocznym Wiślanym spływie.
Andrzej pływa kajaczkiem własnoręcznie zbudowanym z drewna
Po telefonicznych konsultacjach, wiemy że goni nas też Agusia
W towarzystwie Andrzeja przepływamy ostatnie 3 - 4 km pstrągując.
W końcu zza zakrętu rzeki wyłania się widok przeprawy promowej i pływających po Wiśle galarów, Batów i innych jednostek.
W końcu dopływamy do portu a raczej do zatoczki przy przeprawie promowej w której jest zaimprowizowany port na okres festiwalu.
kierujemy się prościutko do platformy zajmowanej przez Wanienkę oraz Jego wspaniałe motorowe Canoe.
W porcie stoi już troszkę łodzi i powoli spływają te żeglujące po Wiśle.
Zrobiliśmy szybką rundkę żeby powitać znajomych Flisaków.
Niestety głód nas ścisnął i trzeba było wyskoczyć coś przekąsić na jarmark zorganizowany za wałem.
Potem obowiązkowo musiałem przepłynąć się kajakiem Andrzeja oraz canoe znajomych
trzeba przyznać że kajak prezentuje się wspaniale.
płynie szybko, ale jak dla mnie jest nieco za chybotliwy.
Tzn. jak dla mnie - bo ten ma szerokość coś koło 50 cm a mój Sekatex ma aż 60 i to jednak robi różnicę
Ale wystarczy troszkę popływać i balans ciałem się opanuje
Niestety Andrzej musiał uciekać i musieliśmy się pożegnać.
Liczyłem że na festiwalu jak co roku Flisacy będą palić ogniska i nabrałem kiełbasinki a tu dupa mokra.
Do rozpalania zaczęli się zabierać dopiero jak my wypływaliśmy
Przez to musieliśmy zjeść jarmarczną kiełbasinkę z frytkami i przyznam szczerze że to był pierwszy i ostatni raz.
Jeszcze teraz mi się to odbija
jednak nie ma to jak swoja kiełba z ogniska
Popatrzyliśmy chwilkę jeszcze jak Wanienka ujeżdża swoje motorowe canoe ( swoją drogą pięknie chodziło )\
I zaczęliśmy się zbierać do powrotu
No i popłynęliśmy z powrotem podziwiając wspaniałe widoki oraz zachód słońca na rzece.
Zachmurzyło się i zaczęło pokapywać.
na widnokręgu widać było miejsca gdzie padał deszcz bo chmura schodziła do samej ziemi.
zrobiło się ciemno, nieprzyjemnie i zaczął nawet wiać silny wiatr - oczywiście w mordęwind
Ale szybko się to rozwiało i nawet przestało wiać.
W powoli zapadającym zmroku dopływamy do mety czyli naszego portu WKW i wynosimy kajaki na brzeg oraz pakujemy samochody.
Koniec przygody która choć była krótka to jednak warto było wytrzymać ten ból tyłka od niewygodnego siedziska w kajaku
Jeśli ktoś chce sobie więcej zdjęć pooglądać z naszego wypadu to zapraszam
https://picasaweb.google.com/111922860703706741731/6282037376944744753#