Jest sobota. ostro tyram bo termin bliski a następna robota goni.
Jest gorąco na dworzu ale tego nie czuję bo akurat pracuję w pomieszczeniu klimatyzowanym.
Muszę jednak do samochodu po narzędzia wyskoczyć.
Otwieram drzwi i się cofam
Normalne upał.
Jak z rańca jechałem do pracy to było ciepło i przyjemnie ale w takiej temperaturze to tylko zimne piwo siedząc w wodzie sączyć.
Zaczynam knuć. Knuję, knuję, wykonuję jeden telefon potem kolejny.
no i si wykrystalizowało. Gonię sam a jeśli tak to jadę gdzie chcę
Od dawna za mną chodził rejon Wisły w Modlinie i naszej wyspy na której kiedyś nocowałem.
Jednakże po ostatnim włamaniu do samochodu jak ustawiałem trasę dla dzieciaków w lesie jestem nieco przewrażliwiony. Przypomniało mi się że jak Chłopaki z Dęblina teraz Wisłą płynęli to byla opcja żeby zanocowali na Narwi tuż przy ujściu do Wisły. Szybki telefon do Ropucha z pytaniem jak dojechać i kolo 17 jestem w domu.
Wbijam się na strych i ściągam szybko bambetle rzucając okiem przy okazji jak nasi grają.
Kombinuję - zostać i obejrzeć - czy jednak gonić.
Oto jest pytanie.
Stwierdziłem że jak do tej pory nie mogłem oglądać bo pracowałem i sobie jakoś radzili więc muszą sobie nasi poradzić dalej beze mnie
Kajak na dach i w samochód.
Pół godziny później jestem na miejscu.
Tzn. Pod mostem kolejowo drogowym nad Narwią w Modlinie.
płacę dyszkę za pilnowanie samochodu i szybciutko wywalam graty i spuszczam się na wodę.
oczywiście w pośpiechu nie tak poupychałem graty w lukach i kajak jest źle wytrymowany i ciągle myszkuje po wodzie.
Płynie tam gdzie on chce a nie tam gdzie ja.
Jednak do miejsca docelowego niedaleko to myślę - przemęczę się jakoś
Mijam ruiny spichlerza. Korci mnie żeby wejść i zobaczyć od środka ale jednak mam teraz parcie na wyspę.
Postanawiam że jak jutro będę tędy wracał to wtedy wstąpię i się rozejrzę
jest gdzieś około 18,30
Słoneczko pięknie świeci, ja siedzę sobie w kajaku polewając się wodą - Narwianką
I co najważniejsze mam rzut beretem do wyspy bo już niedługą będę mijał most drogowy ( 7 ) na Gdańsk. Kiszki zaczynają grać marsza bo od rana jestem na jednym pospiesznie wciągniętym zestawie tu for ju w Maku. Jak to mówią z głodu się jeszcze nikt nie zes.....ał
W końcu jest - dobijam do wyspy.
I co robię ??? pierwsza rzecz to włażę do wody i zalegam
Tobołki rozpakuję później
Poleżałem sobie w Wisełce - było pięknie.
No ale trza w końcu obozowisko rozstawić.
ponosiłem sobie bambetle pod drzewo naniesione przez nurt na wyspę i stwierdziłem że to będzie doskonałe miejsce na obóz.
Po każdym kursie obowiązkowa kąpiel schładzająca przegrzany organizm
Nie powiem trochę to trwało zanim wszystko sobie ponosiłem i zaciągnąłem kajak pod drzewo.
Szybko rozstawiłem obozowisko, rozpaliłem ognisko i sru z powrotem do wody na chłodzenie
Podczas jednego z tych wypadów nagrałem Wam pozdrowionka znad Wisły
http://wodniacy.net/viewtopic.php?f=30&t=672 a potem podczas kolacji wrzuciłem do sieci
W pewnym momencie przypomniałem sobie że tuż przed wyjściem zgarnąłem z lodówki schłodzone piwo.
Oczywiście poczęstowałem sam siebie owym piwem - jeszcze zimnym i zaległem na piaseczku.
Jakoś tak w rękę wpadł patyczek i się zaczęło.
Sam nie wiem ale wyszło coś takiego
W końcu obozowisko już gotowe i można coś na ruszt wrzucić
Słoneczko już pięknie zachodzi - zwiastując jednak zmianę pogody.
A ja w komfortowych warunkach czekam sobie aż zagotuje się woda na herbatkę i podsmażą się kotlety które przylepiły się jakoś do tej zimnej puszki porwanej z lodówki
Wstawiam kolejną - większą porcję wody bo jakoś herbata szybko mi schodzi - tym bardziej że szybko jest schłodzona wodami Wisły.
Najedzony, opity, wykąpany ( i to po wielokroć
) siedzę sobie cichutko podziwiając ognisko i resztki widoków w zapadających ciemnościach.
Kurcze jak to mało człowiekowi do szczęścia potrzeba
Ognisko powoli dogasa - północ już dawno minęła - trza iść spać
Walę się w pootwieranym namiocie - i na śpiworze bo za gorąco jest żeby się do śpiwora pakować i jeszcze czytam sobie książkę bo mi się jakoś spać nie chce.
Budzik nastawiam sobie na 9
A co - wyśpię się, wstanę zjem śniadanko a potem popływam troszkę po Wiśle i popstrąguję na Narew.
Zasypiam.
Nagle czuję że jest za gorąco i muszę iść się wykąpać ...
Budzę się - jeszcze 7 nie ma
ale gorąco - i parno jest rzeczywiście.
No to co - hop do wody i do śniadania.
Na śniadanko - pikantne spaghetti ( które z niewiadomych przyczyn również do puszki z piwem mi się przylepiło
) z dodatkiem kiełbaski
Ale przy ogniu za ciepło.
No to łapię za menażki i niezbędnik i siup do Wisły.
Od razu inaczej.
W takich klimatyzowanych warunkach to można spokojnie śniadanko wciągnąć
Nie wstając od stołu od razu umyłem menażki i dopiero potem zawlokłem się do obozowiska
Teraz trza to wszystko poskładać do kupy i jeszcze zanieść nad brzeg a potem upchać w kajaku
Ale jakoś lepiej się upchało teraz niż wcześniej, a i kajak lepiej zaczął się prowadzić.
Przy okazji składania obozowiska od razu zrobiłem sobie remanent sprzętu który zabrałem.
Na początek zestaw sypialniany czyli samopompa, śpiwór i dmuchana poduszka.
W zasadzie dziś mógłbym się przespać tylko na samej poduszce - ale kto to wiedział
potem zestaw - namiotowy. Namiot się przydaje jak wiadomo ale po co ja zabrałem też tarpa z omasztowaniem
Teraz to co najczęściej wykorzystuję czyli menażki, maczeta ( podstawa każdego wypadu
)
Bidon, kubek, bardzo pożądana kratka gilowa choć nie jest niezbędna ale za to jaka wygodna w użytkowaniu
Do tego jeszcze mała ładownica z ważnymi pierdółkami typu zapalniczka, tool, czołówka i parę innych drobiazgów
zestaw żywieniowy czyli siata z żarciem, siatka na śmiecie, woda pitna, oraz woda gaśnicza czy jak kto chce do mycia
Czasami zachodzi taka potrzeba po wyjściu z wody żeby nogi nie ważyły po kilka kilogramów więcej
no i absolutnie hitowy zestaw wypoczynkowy czyli fotel ( a raczej mini fotelik ) oraz stół który podpatrzyłem u Sharanów
. I to się sprawdza.
Komfort jak w 3 gwiazdkowym hotelu
I oczywiście zestaw obowiązkowy nad którym rozwodzić się nie trzeba
Wszystko ładnie upchane więc wyciągam jeszcze z podręcznej Wiślanej chłodziarki napoje i jazda na wodę
Jest ledwo po 8 z rana .
Najpierw popłynąłem w dół Wisły, ledwie parę kilometrów i pomyślałem że jednak popstrąguję sobie po Narwi do zapory w Dębach.
No to minąłem z powrotem moją plażę i pocisnąłem do ruin zabytkowego Spichlerza.
Tam postój, połączony ze zwiedzaniem i potem obowiązkową kąpielą
Płynę dalej. Po drodze zwiedzam jeszcze port położony po drugiej stronie Narwi (LB)
Mijam moje miejsce zrzutu na wodę i zaparkowany samochód, most na Narwi i płynę dalej podziwiając widoki.
Zaraz za mostem ( a właściwie to przed bo przecież kilometry liczymy z nurtem
) w starorzeczu jest kolejny port.
Widzę że wypływa z niego kajak. W sumie - niby nic dziwnego - przy takiej pogodzie kajaków w okolicy pełno bo i wypożyczalnia tuż pod mostem.
Ale tu kajak nie jakaś balia a konkretny i do tego gość jeszcze łyżeczką macha.
Myślę sobie - warto poznać wodniaka i zamienić kilka słów więc przyspieszyłem
Kolega wodniak też mnie widać zauważył i doszedł do podobnych wniosków bo zwolnił
Podpłynąłem i zaczęliśmy sobie gadać.
No i tak gadając dopłynęliśmy do ujścia Wkry.
Wpłynęliśmy na Wkrę i mój nowy kolega wybrał zatoczkę na postój.
I co
i wyszliśmy z kajaków wciągając jena brzeg i sadzając kupry w wodzie
.
Jednak w taki upał nie ma nic lepszego jak zalec po szyje w wodzie
I tak siedzimy / leżymy w wodzie gdy nagle widzę kolejnego kajakarza - też nie byle jakiego.
Niech mi będzie wybaczone bo nie mam pamięci do imion ale mój kompan mówi - o Dziadek płynie
Zawołał Dziadka i po chwili zameldował się wyżej wymieniony Dziadek i zaległ z nami
Nie wiem ile czasu żeśmy tam przeleżeli ale poszedł mi cały kartonik soku który obowiązkowo chłodził się w wodzie - czyli spędziliśmy litr czasu
na wspólnych podśmiechujkach, i kąpieli.
W końcu moich nowo poznanych kompanów pogoniły obowiązki powrotu do ognisk domowych więc się pożegnaliśmy i Panowie popłynęli w dół Narwi a ja wprost przeciwnie - w górę
Ależ ten spływ dzisiejszy jest lajtowy. Piękna pogoda, miłe towarzystwo kąpieli i pływania. Gdybym wiedział że poznam takich ludzi to jednak zgarnął bym tę piłkę która obok mnie na Wiśle przepływała do kajaka ale stwierdziłem że sam ze sobą w siatkówkę plażową grać nie będę boby to co najmniej dziwnie wyglądało
tak więc pozwoliłem piłce popłynąć do innego właściciela.
W końcu jednak pogoda zaczyna się krystalizować - tworzą się nieciekawe chmury i coś zaczyna grzmieć.
Miałem chęć dopłynąć dziś do zapory ale pogoda prostuje moje plany ( jak zawsze - podczas spływu Wisłą zawsze mówiliśmy że dopłyniemy do jakiegoś punktu o ile pogoda pozwoli )
Zawijam z powrotem. A co tam. dosyć mam po Wiśle latania po krzakach podczas burzy.
W zasadzie dopływam już do mety. Do mostu pewnie z 800 metrów zostało a burza jakby nieco bokiem poszła. Żal tak szybko wspaniały spływ kończyć więc dobijam do małej plaży i co ??? i walę się do wody
. Jest około 15, warto coś przegryźć.
Stwierdzam że poddam degustacji konserwę na którą już od dawna miałem chęć.
Dogrzebawszy się do żarcia otwieram konserwę a galaretkę ( jaka tam galaretka - rozpuściła się od gorąca ) wylewam żeby mi się mięso nie utopiło
No i siedzę sobie w wodzie przy zastawionym kajaku kiedy ni z tego ni z owego coś mi zaczyna w kanapki kapać
Jednak burza się zdecydowała i nie przeszła bokiem.
Na początku powoli zaczęło padać stopniowo się rozkręcając
Ale to pozwoliło mi pochować żarełko i wpasować się do kajaka - płyniemy do mety - jednak.
Deszcz się nasila - zaczynają padać grube krople. Ten deszcz zaczyna boleć
Przyspieszam - wpadnę pod most i tam przeczekam - przecież nie będę kajaka w takim deszczu z wody wyciągał żeby na samochód zapakować.
Zdążyłem dopłynąć pod most kiedy deszcz jak nożem ucięty przestaje lać. Ba wyłazi słoneczko i znów zaczyna grzać
Klnę - cholera żebym wiedział to bym wcale nie zawracał.
Jednak szybko się pocieszam kolejną kąpielą na plaży po wyciągnięciu kajaka i świadomością że będę przed korkami do Wawki, no i będę miał więcej czasu na napisanie relacji
Pakuję graty do samochodu, kajak na dach, przebieram się w suche ciuchy i do domciu.
Po drodze łapie mnie ta burza która straszyła. Ciekawe ile mi się wody do kokpitu naleje podczas jazdy
Pół godziny później pakuję graty do domu a kajak na koziołki.
Zdążyłem go tylko odwrócić a tu lu z nieba deszczysko i wicher.
Drzewa się kładą a ja spieprzam do chałupy i przez okna podziwiam warunki na dworze.
Jednak to dobrze że się z tej wody wcześniej zebrałem
No - ale że człek spocony po tym szybkim rozpakowaniu gratów ( no i duchota w powietrzu przed burzą była okrutna ) to po raz ostatni na dziś idę się wykąpać - tym razem we własnej wannie i mojej własnej wodzie prosto z hydroforu
Tak więc teraz się chyba nie dziwicie skąd tytuł się wziął
Kilometrów w sumie zrobiłem niewiele ale za to duuuuuuużoczasu spędziłem w wodzie obok kajaka
I to by było na tyle - polecam każdemu - coś wspaniałego
A i jeśli komuś się chce kliknąć i obejrzeć to zapraszam
https://picasaweb.google.com/111922860703706741731/6300504398260019793