No i w końcu czas najwyższy żeby coś skrobnąć na temat naszej wycieczki po Mazowieckim Parku Krajobrazowym czyli w skrócie MPK.
Wypad do MPK zorganizował Dawid za co Mu wielkie dzięki bo wycieczka była zacna.
Mieliśmy się spotkać około 8,50 na stacji PKP Kołbiel. W sumie jest to miejscowość Karpiska ale co mi tam - ważne że wiadomo gdzie dojechać.
Umówiliśmy się z Tedziem że ja do Niego podjadę i razem pojedziemy na miejsce.
Jakoś się nie mogłem zebrać i nie zrobiłem zakupów żywnościowych więc stwierdziłem że sobie zakup zrobię z rana.
Przyjechaliśmy dobre pół godziny wcześniej więc po pochwyceniu miejscowego jeńca i wyciągnięciu od Niego zeznań gdzie jest najbliższy sklep pojechaliśmy na rekonesans.
Na miejscu wyszło że jest problem bo sklep przyjmuje tylko gotówkę a ja gotówką miałem 10 zł ale dwie najważniejsze rzeczy dzięki którym jestem w stanie przetrwać cały dzień sobie kupiłem, czyli colę i PrincePolo
W sumie na takich kaloriach to można sporo przetrzymać
Jak wróciliśmy na miejsce zbiórki okazało się że już jakieś samochody z dziwnymi zielonymi ludzikami dojechały - a więc to nasi.
Przedstawiliśmy się i przywitaliśmy. W oddali zobaczyłem Dawida więc ruszyliśmy się przywitać.
Okazało się że stali razem z Czołgiem więc radość z zobaczenia ich kaprawych ryjów podwójna
Jak już dojechał pociąg z którego parę osób do nas dobiło zapadła decyzja że robimy zbiórkę i odprawę
Odprawę jak w wojsku przeprowadzili Dawid i Remek.
Ruszyliśmy w teren.
z początku całą kupą a potem nieco wycieczka nam się rozciągnęła.
Potworzyły się grupki które razem sobie szły.
Niemniej jednak ciągle ktoś zmieniał grupkę ciągle ktoś odpadał i ciągle dochodził.
Było jednym słowem ciekawie i tematów do dyskusji nie brakowało.
Jak to na zdjęciu widać mieliśmy wsparcie pojazdu typu pies z napędem na cztery łapy i długą liną holowniczą to tak na wszelki wypadek jakby się ktoś z maszerujących zakopał
Szliśmy sobie spacerkiem robiąc po drodze kilka krótkich przerw na łyk herbatki czy jak w moim przypadku Coli
Podczas marszu wraz z Tedziem i Czołgiem gadaliśmy o obozowisku wieczornym bo ja od razu miałem chęć wyrwać na cały weekend a marsz organizowany przez Dawida to tylko sobota.
Na początku ( jeszcze jak sam miałem biwakować ) kombinowałem żeby zostać po trasie w lesie ale musiałbym targać cały dobytek na plecach. Potem wykombinowałem że bryknę sobie gdzieś nad Wisełkę bo stamtąd w sumie niedaleko.
Okazało się że do mojej koncepcji spędzenia weekendu przychylili się i Tedzio i Czołg więc już na parę dni przed wypadem kombinowaliśmy gdzie by tu ognisko rozpalić. Słoneczko nawet podesłała mi namiary ale podczas marszu ustaliliśmy że walimy na pewniaka i po marszu jedziemy nad Pilicę czyli tam gdzie zawsze na ODSAPCE chodzimy na spacerek.
Tym razem chcieliśmy rozbić obozowisko nad Pilicą.
Podczas przerwy w marszu nie byłbym sobą gdybym nie zaprzyjaźnił się z towarzyszącym nam czworonogiem
Psina super. Łagodna jak baranek. No i te oczy
Po przytulaniach i napojeniu organizmu ruszyliśmy dalej.
Przechodziliśmy koło wielu pięknych miejsc. Jak się zazieleni to dopiero będzie tam pięknie.
Po drodze mijaliśmy mały strumyk wypisz wymaluj jak miniaturka strumyka w Wąwozie Rokity w Puszczy Bolimowskiej.
Przy przechodzeniu przez strumyk nie obeszło się bez komplikacji w postaci zmoczenia podeszw
Ale że dziewczyny są teraz twardsze od stali to wystarczyło krótkie wyżymanie skarpetki, założenie nowej i na to nieśmiertelna torebka foliowa.
Proste ale skuteczne. I to z uśmiechem na twarzy i bez żadnego kwękania
Dawid oczywiście swoim psim węchem wynalazł jakąś kuleczkę zrobioną z suchych traw.
Ciekawość wzięła górę i zaczęliśmy rozbierać kuleczkę ale okazało się że wbiliśmy się na chatę jakiemuś zwierzątku które to właśnie w tej kuleczce sobie hibernowało.
Elegancko i po cichutku pozamykaliśmy za sobą drzwi czyli z powrotem zawiniątko zostało zamotane odłożone na miejsce i przysypane górką suchych liści i traw
Po drodze widać było że mrówki już sie obudziły i zaczęły wyłazić i naprawiać swoje mrowiska które nieco rozgrzebały dzięcioły
Ale ponieważ za ciepło nie było to jednak mrówki trzymały się w kupie - może dzięki temu było im cieplej
Po drodze spotkaliśmy króliczki - a sorry - w końcu to las więc spotkaliśmy zajączki wielkanocne
Od nich dowiedzieliśmy się jak mamy iść dalej - czyli pokierowały nas w kierunku Bagna Całowanie
Po dojściu na teren bagna naszym oczom ukazał się rozległy teren torfowisk bagiennych i coś w rodzaju ścieżki dydaktycznej przez te torfowiska.
Ścieżka ułożona z dech ale niestety najlepsze czasy ta ścieżka ma już za sobą.
Niemniej i tak jest to piękny teren.
W połowie ścieżki jest bagienne jeziorko z kładką na drugą stronę.
A raczej z tym co po kładce zostało.
Na drugą stronę przeszło nas tylko kilka osób ale i tak było fajnie.
No i zwycięstwo - nic się nie załamało
Na końcu ścieżki piękne i wysokie trawy i troszkę łąk
No i z powrotem ścieżką z dech i przez nieco dziurawy mostek.
Co ja gadam - jaki dziurawy - toć przecie dziurawy byłby, gdyby były na nim jakieś deski, a przecież żadnej deski na mostku nie pamiętam żebym zauważył
ł
Na końcu a raczej na początku tej ścieżki stoi całkiem spora wieża widokowa
Wdrapaliśmy się na nią i Dawid zarządziłpostój obiadowy.
Jako że to praktycznie połowa trasy to robimy nieco dłuższy postój i towarzystwo dookoła wyciąga kanapki, racje żywnościowe i inne dopalacze w postaci żarcia. Ja tak samo wyciągam swoją rację żywnościową i wciągam batonik popijając colą.
Jako że przerwa ma być nieco dłuższa to pojawia się i hamak Lesowika do naszej dyspozycji i na zmianę kilka osób sobie korzysta huśtając się radośnie
A tu terenowy patent dla kawoszy czyli ręczna ciśnieniowa kawiarka
Wsypuje się kawę do naczynka, z góry do tej przezroczystej tuby wlewa się wrzątek a potem z góry naciska się tłoczkiem dzięki czemu w naczyniu na dole urządzenia pojawia się naparstek kawy
Może ja nie piję kawy i dla tego nie rozumiem takich wynalazków choć pod względem technicznym jest bardzo ciekawy.
Nie wiem - moze kawa z tego smakuje lepiej.
Ja tam bym poszedł na łatwiznę i zabrał ze sobą kawę w termosie - Po co mi nosić ze sobą oddzielnie wodę , kawę urządzenie i do tego jeszcze butlę z gazem. Niemniej - jak piszę - ja się na tym nie znam.
Na przerwie zapadła decyzja że się od wycieczki odłączymy bo Dawid zapowiadał że z powrotem będziemy po 18.
Oczywiście nigdy nie jest tak jak w rozkładzie więc zakładamy że na metę dotarlibyśmy później.
Potem musimy jeszcze dojechać na miejsce obozowiska rozstawić obozowisko, rozpalić ognisko, i zrobić sobie coś do żarcia.
Zatem pożegnaliśmy się z naszymi towarzyszami podróży i już we trzech czyli Ted Czołg i ja bryknęlismy ostro w kierunku mety.
Polecieliśmy najszybszą trasą głównie przez las ale i kawałek przez wioskę. Tam trafiliśmy sklep gdzie można było kartą zapłacić dzięki temu porobilismy zakupy. Tzn. głównie ja zrobiłem zakupy.
Przegryźliśmy po kabanosiku, Czołg uzupełnił cukier we krwi i raźno ruszyliśmy dalej - do samochodów.
Na metę przyszliśmy bodajże po 14 ale mogę się mylić bo jako szczęśliwy człek zegarka nie noszę
Muszę sobie dopiero kupić ale jakoś się tak do tego zabieram jak pies do jeża
Wpasowaliśmy dupska do samochodów i ruszyliśmy nad Pilicę szukać obozowiska.
Tak - to było dobre posunięcie żeby dać nogę z naszej wycieczki nieco wcześniej bo dzięki temu za dnia dojechaliśmy nad Pilicę i spokojnie wybraliśmy sobie idealne miejsce nad samą Pilicą. Kawałek prostego terenu i mała niecka - zagłębienie w terenie gdzie rozpaliliśmy sobie ognisko.
pomimo że ostatnio coś tam padało to na miejscu było tyle suchego drewna że o opał nie trzeba było się martwić.
Dojechał do nas Karol ( Juka) wraz ze swoim młodszym synem i podczas gdy my rozbijaliśmy obozowisko to Karol pościągał nam nieco drewna.
Słoneczko pięknie sobie zachodziło gdy my rozpaliliśmy ognisko i zasiedliśmy dookoła z piwkiem w ręku.
Mogliśmy sobie spokojnie odpocząć po naszym dzisiejszym marszu.
Choć dystans nie był duży bo Tedziowi na gps-ie wyszło bodajże 23 km i to praktycznie na pusto bo bez obciążenia to jednak klapnąć sobie wygodnie na fotelu przy ognisku z browarkiem w ręku i patrząc jak się coś tam na ogniu pichci to była niezła frajda.
Księżyc już pięknie na niebie świecił i choć nie był w pełni to i tak nieźle rozświetlał otoczenie.
Karol z synem pojechali do domciu a my dalej sobie siedzieliśmy przy ognisku gawędząc czyli prowadząc Polaków rozmowy nocne
My z Czołgiem rozbiliśmy swoje wigwamy obok siebie bo stwierdziliśmy że nasze chrapanie nam przeszkadzać nie będzie
Natomiast Tedzio zajął sobie strategiczne miejsce pod namiot dobre 30 metrów od nas i dzięki temu spokojnie mógł zamknąć oko w nocy nie wkurzając się na nas że ciągle chrapaniem będziemy budzić
Z rana po obudzeniu znowu ognisko i jakieś śniadanko wrzuciliśmy na ząb.
Właśnie sobie siedząc przy ognisku i przy śniadanku przypomniałem sobie dlaczego ja tyle lat nie spałem pod namiotem zrobionym z pałatek. Jakoś na ten wyjazd zabrałem pałatki żeby sprawdzić dlaczego ja tyle lat ( od wojska ) nie spałem pod pałatkami. Jednak chyba wolę plandekę . Zapinać tyle tych guziczków........ a - porażka.
A najgorzej jak już z takim mozołem pozapina się te wszystkie guziczki pałatki wpakuje do śpiworka i nagle w środku nocy postawi Cię na nogi wodny budzik. Weź te wszystkie guziczki potem porozpinaj i pozapinaj z powrotem
W plandece miałem sznurek przewleczony przez oczka i wystarczył jeden ruch i się wychodziło na zewnątrz
jak w spokoju zaczęliśmy jeść śniadanko to nasze żarcie musiało nieźle pachnieć bo zaczęły nad nami krążyć sępy
Po śniadanku stwierdziliśmy że warto zrobić sobie niedzielny spacerek - jak na Odsapce tylko w drugą stronę.
W związku z tym trzeba zgasić ognisko żeby coś się tam nie wyrwało spod kontroli'
A ponieważ nie mamy wiaderka to ognisko obkładamy lodem.
W sumie działa tak samo tylko od razu wielkich kłębów pary nie ma
No i w teren sprawdzić jak tam nasze odnóża się czują
Na Odsapce szliśmy nad Pilicę a teraz będąc nad Pilicą poszliśmy sobie na teren Odsapki.
Czyli ścieżką wzdłuż Pilicy do Wisły i potem wzdłuż Wisły
Po drodze niestety zakończył żywot Tedziowy but ale zrobiliśmy mu szybką reanimację i dzięki temu dotrwał do końca naszego spaceru
Jak doszliśmy na teren Odsapki to naszym oczom ukazała się olbrzymia wypalona plama z niebieskimi nalotami dookoła.
Po zbadaniu sprawy okazało się że były wypalane tu kable przez złomiarzy.
I to dokładnie w miejscu gdzie stało moje TiPi - tfu - syfiarze
Pogawędziliśmy sobie z wędkarzem i wrócilismy.
Po drodze Czołg odkrył że na pancerz wdarł mu się szpieg który po kryjomu chciał się z Nim zabrać do auta
I na tym niestety tak przyjemny weekend się praktycznie skończył.
Doszliśmy do samochodów i pożegnaliśmy się a potem w auto i do domciu.
I to by było na tyle.
Niech żałują Ci co siedzieli w betonach i nie podreptali z nami
Zaprawdę powiadam Wam - warto było wyskoczyć z domciu i poszlajać się w towarzystwie Dawida po lesie a potem w towarzystwie Tedzia, Czołga i Karola spędzić czas przy ognisku
I za to Wam Chłopaki i Dziewczyny ( bo przecież i Dziewczyny się po MPK szlajały ) serdecznie dziękuję
Dla wszystkich chętnych po więcej zdjęć z tego pieprzonego gogla zapraszam tutaj
https://photos.google.com/share/AF1QipNqRVnVFdBcR0ZWWt5qgY2U5UXI7y4MRdWL2VT-igGQNtERJwB-T8CVx6-RqSqU_g?key=RzV2UkhYMnNvbDNuRXVySmdOTnV1V0IyUUxHdWJ3Ale że to się otworzy głowy dać nie mogę bo na tego pieprzonego gogla zdjęcia próbowałem wrzucić kilkanaście razy
Niby się załadowały ale się nie zapisały
Czekam na zdjęcia od Dawida które trzaskał namiętnie nasz kolega Mirek który to był z nami nawet na jakiejś Odsapce.
Jak zdjęcia jakieś od Dawida otrzymam to postaram się jeszcze coś dorzucić
I to by było na tyle
Jeszcze raz wielkie dzięki dla Dawida, Tedzia, Czołga, oraz Karola