Spróbuję opisać tą wyprawę po swojemu :
Plan spłynięcia odcinka Wdy z Tlenia do Świecia w większym gronie zrodził się 2 lata temu po moim indywidualnym płynięciu. Niestety pewne zdarzenia wyłączyły mnie z pływania w zeszłym roku, ale pamiętałem o złożonych deklaracjach.
Jakoś na wiosnę dałem znać
Czołgowi ,że jestem gotów do spływu . Pocztą pantoflową wieść się trochę rozniosła, a do składu dołączyli
sharan z
Basią ,
Sikor,
eltech i
ManaT z
Bornholminą . Zgodnie z moim zastrzeżeniem co do nieprzekraczalnej ilości 10 uczestników była to maksymalna ilość armii zaciężnej spoza
Krzyżakowa,gdyż Krzyżaków na spływie
było 3 - mój przyjaciel
Ksysiu, syn
Kuba i ja,czyli
Sylwek . Pies
Haker w ostatniej chwili wypadł ze składu , bardziej w trosce o mój święty spokój na spływie,niż z powodu martwienia się o niego.
Ideą spływu było spłynięcie odcinka Wdy w sposób rekreacyjny -- na liścia --- z Tlenia do Świecia w ciągu 3 dni, pewnego dnia zadzwonił
sharan i podpowiedział opcję przedłużenia spływu od Błędna, co dawało łącznie dystans około 62 km. Po krótkiej analizie ,jako organizator imprezy , stwierdziłem ,że jest to jak najbardziej zasadne.
Zaczęliśmy z
Ksysiem planowanie logistyczne i dość szybko doszliśmy do wniosku,że najbardziej pomocne będą młode Krzyżackie wilczęta pod dowództwem Ksysiowego syna
Andrzeja. Chłopaki są maturzystami tegorocznymi,ale już dość rozsądne myślenie pod Ich kopułami, pozwalało im powierzyć odstawienie naszych aut do Chełmna .
Pierwszego dnia wyprawy ,tj .29.04.2016 o godzinie 13.30 wyruszyliśmy z Chełmna do Błędna ,po drodze robiąc pewne zakupy... (osobna historia)..
Stało się po drodze coś,co stać się nie powinno, ale przyznaję się bez bicia,, --delikatnie pobłądziłem w lasach za Osiami i zrobiliśmy jakieś 10 km więcej, niemniej jakoś dojechaliśmy. Około 16.00 dojechali
sharany z ekipą mazowiecką i przedstawicielem enklawy radomskiej
Za chwilę poznałem
ManaT-a i Jego Małżonkę
Bornholminę.
Osobiście znałem tylko
sharanów i
eltecha, więc w trakcie krzątaniny związanej z rozbijaniem obozowiska doszło do kilkunastu
misiów, oraz kilku bruderszaftów
Sprawnie zorganizowane ognisko przez
eltecha ,pod którego wodzą chłopaki znosili drewno , do tego przygotowanie kociołka i rozpoczęła się biesiada inauguracyjna, jedni biesiadowali dłużej inni krócej, co niektórzy jakieś sputniki widzieli na niebie.... ekhhh ... było zajebibi.
W nocy był przymrozek, a ja wziąłem nie ten śpiwór... na szczęście miałem drugi polar.
Drugi dzień : 30.04.2016
Rano wspólne śniadanie ,pakowanie się i zgodnie z umową na 10.00 przyjechały nasze
Krzyżackie Wilczęta My na wodę ,Oni do Chełmna . W radosnej atmosferze, przy słonecznej aurze wyruszyliśmy w pierwszy dzień spływu, mając na celu dopłynięcie do Tlenia i kawałek dalej (w domyśle wyspa Madera na jeziorze Żur ) .
Ja ,jako znający szlak kontemplowałem pagajowanie nowymi wiosłami, a przybysze kontemplowali widoki. Po drodze było kilka sytuacji krytycznych ,ale tylko widzianych naszymi oczyma,gdyż jacyś niedzielni spływowicze przysparzali nam to śmiechu,to zmartwień.
Dopłynęliśmy do Tlenia, niektórzy udali się na zakupy do sklepiku, a
Sikor stojący na moście został zahaczony przez przejeżdżających o dojazd dokądś tam i odpowiedział im z rozbrajającą miną :
Ja nie wiem, ja tu dopłynąłem Wyruszyliśmy z Tlenia i po jakichś 3 km dotarliśmy do Madery.
eltech rozbuchał zakamuflowane ognisko, później kociołek ,biesiada i znowu było zajebibi..
Trzeci dzień : 01.05.2016
Wstałem rano celem oddania pewnych płynów, wracam do namiotu,a tam... na łódce przy samym brzegu leśnicy... łocurwa
, szybko przemknęły mi wszystkie dostępne scenariusze : park, dziki biwak, ognisko ... tysiak na twarz jak nic .
Zimna krew jednak wygrała ... leśnik kiwnął ręką to i ja kiwnąłem.... leśnik powiedział "Dzień dobry", to odpowiedziałem ...
"Tu jest park i nie wolno biwakować" -rzekł leśny , a ja mu na to spokojnym i wyważonym tonem : "Wiem,ale zastała nas noc i musieliśmy się gdzieś rozstawić " (w tym momencie mocno skrzyżowałem dwa palce za plecami,bo przecież kłamałem jak z nut
) "Obiecuję ,że jak tylko się pobudzą to spadamy" i pozdrowiłem ich machnięciem ręki, i o dziwo odpłynęli dalej...
Kilkoro z ekipy słyszało tą rozmowę i w sumie dość sprawnie się zebraliśmy decydując,że śniadanie zjemy na pierwszym dostępnym miejscu. Bo po co kusić los,skoro leśnik był łaskawy .?
Ruszyliśmy dość wcześnie --coś przed 9.00 i dopłynęliśmy do miejscowości Żur,gdzie wykorzystaliśmy plażę przy istniejącym tam polu biwakowym,aby się posilić ,pośmiać i w czasie godzinnego popasu pójść po wodę do pobliskich zabudowań. Po ruszeniu mieliśmy przenoskę przy elektrowni w Żurze, wspólnymi siłami poszło bardzo sprawnie. Za Żurem zaczęło się na rzece to,co rasowi turyści wodni, a do takich chyba cała ekipa się zalicza, lubią najbardziej. Zaczęły się drzewka w nurcie, kamorki i te inne historie.
Później była miejscowość Gródek i kolejna przenoska z cudownym zjazdem po trawie (80 -100 m) w dół . Jakiś gość wyszedł z elektrowni i miał pretensje o brak uprzedzenia o wpłynięciu do kanału elektrowni . Mógł sobie mieć... i je schować,,, nie ma przepisu mówiącego o takiej konieczności ,,, rzeka jest dobrem wspólnym i nikt nie dał prawa prywatnej spółce do zarządzania przenoską..
Znowu dzięki pełnej współpracy całej ekipy udało się sprawnie i bezpiecznie przenieść ...
cdn ,,, bo teraz idę wysadzić por na mojej plantacji ...