To ja też napiszę kilka słów o maratonie na Brdzie, a na koniec odeślę Was do albumu ze zdjęciami.
Wstałem sobie wyspany o 3:00 rano, bo jakoś tak przewidziałem, że na ogólnodostępnym polu namiotowym, to o spokojny sen może być ciężko. Byliśmy rozbici tuż pod leśniczówką – cisza, spokój… no może trochę elektrownia bzyczy, ale lepsze to, niż nocne Polaków rozmowy do pierwszej nad ranem.
O 3:30 Marta przejechała samochodem na start na drugą stronę rzeki, a ja sobie przepłynąłem na rękach kajakiem. Na rękach, na rękach… bo wiosło było w samochodzie . Trochę się ze mnie ponabijali, a szczególnie Kazik, ale szybko dali spokój, bo start za moment i trzeba się sprężać.
Start jak start, wycięliśmy do przodu, a najbardziej Zielu i już po 500 metrach miał z 10 sekund przewagi. Ale długo jej nie miał, bo się wpakował pod strzał silnego nurtu z rury spustowej z pstrągarni i … gleba.
Płyniemy dalej, jestem czwarty, a kilka minut później już piaty, bo Zielu się momentalnie pozbierał. Szybko tracę go z oczu, tak samo zresztą jak Adriana i Mateusza. O Piotrku nawet nie piszę, bo widziałem go tylko na starcie i na mecie
.
Nie narzekam, jestem piąty, a to zdecydowanie lepsze miejsce niż czwarte. Czwarte miałem na ostatnich czterech maratonach i wystarczy.
Kryzys przyszedł po 10 kilometrach. Zacząłem wtedy kombinować jak by tu z honorem wycofać się z wyścigu… może kajak uszkodzić?.. wiosło złamać?.. jakaś kontuzja? A wszystko to przez namiot. Otóż zobaczyłem na brzegu „śpiący” namiot i kajaczek. A miejsce to rozpoznałem, bo dokładnie rok temu nocowałem na tej samej łączce. I tak mnie naszło, że ja tu idiota, na wodzie o 5 rano, a mógłbym na tym brzegu, spokojnie, relaks, ptaszki ćwierkają , na kajaczki popatrzeć z krzesełka, jak zapier... ehh…
I tak się biłem z myślami do następnego mostu, na którym stała Marta i krzyknęła, że „zapier… trzeba”, czy jakoś tak… i mi jakoś przeszło. Zresztą niedługo później zobaczyłem na brzegu Ziela, który właśnie się pakował do kajaka po następnej glebie. Parę kilometrów płynęliśmy razem, aż Zielu stwierdził, że popłynie pierwszy. Za zakrętem było drzewo, Zielu się zawahał i w efekcie go obróciło i przyparło do drzewa. Ja potraktowałem drzewo po czołgowemu, po kilkunastu metrach jeszcze się obejrzałem, ale on właśnie obmyślał jak tu wyjść z tej średnio przyjemnej sytuacji… i tyle go do mety widziałem.
Czyli byłem czwarty… przesra…, znowu czwarty :/.
Nie wspomniałem Wam jeszcze o mojej strategii na ten maraton – zasady były proste - jem Często i zanim będę głodny, piję też, sikam jak mi się chce sikać, płynę swoim tempem i bez żadnego forsowania – płynę na 124km, a nie jakieś sprinty.
Jak się skończyły zwałki, to zobaczyłem Mateusza. Ewidentnie był zmęczony, bo wiosłował na koliberka – policzyłem dokładnie – ja trzy machnięcia wiosłem, a on w tym czasie pięć. Myślę sobie, jest już mój, ale mnie zauważył i trochę przycisnął. Gonił go nie będę – patrz strategia powyżej. Ja bym się tylko zmęczył, a on by mi usiadł na falce i sobie odpoczął – nie ma głupich
.
Wypływamy na Zalew Koronowski i tu niespodzianka. Z boku pojawia się Adrian, który pewnie pomylił trasę. W Mateusza wstąpiły nowe siły, zdecydowanie przyśpieszył, dogonił Adriana i zaczął mu uciekać. Ja płynę swoim tempem, powoli dochodząc Adriana. W zasadzie to go dogoniłem na II punkcie kontrolnym, ale że mi się sikać zachciało, to oddałem się tej przyjemności. Adrian odskoczył ze 300 metrów (z wiekiem ciśnienie już nie te, to mi się trochę zeszło) i znowu go sobie powoli goniłem.
Na wysokości wioski Sokole dopływam do promu, który akurat ma fantazję ruszyć na drugi brzeg i muszę go ominąć. Qrna!, Mateusz przepływa, Adrian też się mieści przed, a ja go muszę omijać! Już miałem go przekląć, ale patrzę uważnie, a ten samochód co to miał nagłą potrzebę przerzucenia się promem na drugą stronę zalewu, to mój Ci on! A na promie Marta zdjęcia strzela
– i dowiaduję się że do Piotrka 14 minut.
Adriana doganiam tak z 5 km przed pierwszą przenoską przy elektrowni w Samociążku. Razem dopływamy do przenoski. Staram się wykorzystać przenoskę, żeby mu się urwać. Udaje się! Odskakuję z 50 metrów i … Adriana zobaczę dopiero na mecie.
Czyli jestem trzeci, narzekać nie mogę, ale Mateusz w zasięgu wzroku i znowu bawi się w koliberka. Do mety jeszcze ze 40 km to uznałem, że mogę trochę docisnąć, żeby dojść Mateusza tuż przed następną elektrownią. Ale nie wcześniej, żeby sobie nie poodpoczywał na mojej falce, a jednocześnie żeby na elektrownie dopłynąć jako pierwszy i powtórzyć manewr z poprzedniej przenoski. Plan zrealizowany w 100% i na 30 km do mety jestem już drugi… i tak już do mety, o czym już nie będę się rozpisywał, co by skrócić tą przydługą relację
.
Fajnie było.
A już za dwa tygodnie, o tej porze, a jest piątek 20:00, to będę jakoś tak po 50 kilometrach maratonu Warta 200+:). Najdłuższy maraton kajakowy w Polsce
- 201 km.
Jakby ktoś chciał sobie pooglądać zdjęcia z Brdy, to zapraszam do albumu:
https://goo.gl/photos/xraFQBBLnNxDSHK7A