No, to skrobnę ździebko o tym minionym weekendzie "bożocielnym". Tak się złożyło, że znalazłem się gwałtownie na Pilicy pomagając zaprzyjaźnionemu ludzikowi w przeprowadzeniu spływu wybitnie komercyjnego dla tzw "leszczy". Jak się później okazało w grupie, którą pilotowałem było dwóch wytrawnych turystów kajakowych. O jednym z nich dowiedziałem się wcześniej, że płynie. Kilka dni przed imprezką zadzwoniła do mnie powszechnie znana i lubiana Maga i powiedziała mi, że w spływie, który będę prowadził bierze udział Kolega Wit 47, którego "znam" i lubię od ponad 5 lat. Cudzysłów postawiłem, bo słowo -znam- nie do końca oddaje poziom tej znajomości. Otóz Wit 47, to Kolega z Forum Kajakarzy, z którym nigdy nie spotkałem się w tzw realu, a którego polubiłem. Stało się tak dlatego, że czytając teksty pisane na forum przez Witka miałem wraże wrażenie, że mam do czynienia z człowiekiem mądrym, o dużej kulturze osobistej, kajakarskim zaawansowaniu i wielkiej skromności.
Lubiłem (i lubię) czytać teksty Witka, bo pisze piękną polszczyzną, zawsze na temat, zwięźle i "w punkt".
Byłem Go bardzo ciekawy. Nie zawiodłem się. To wspaniały i mądry człowiek, dusza towarzystwa, gawędziarz niesamowity i doświadczony kajakarz. Poznanie Wit 47 było dla mnie największą atrakcją i przyjemnością na tym spływie. A co do samego spływu, to oczywizda pięknie było, no bo jak może nie być pięknie na wodzie? Mimo, że to "bożocielna" Pilica... Przepłynęliśmy ok 100 km. Ja ździebko więcej, bo se pływałem w te i na zad. Spuściliśmy sie w Spale, a zakończyliśmy proceder w Warce. Cholera, znów nie zameldowałem się Czołgowi... ale za to pozdrowiłem jego przełożonego - Prezesa Rybu więc z pewnością Czołgu nie będzie mnię tu fikał...
No i tyla wrażych wrażeń z dłuuugiego weekendu na Pilicy. A teraz, jak to cytował Milimetr pewnego murzyna rozładowującego towary ze statku: Ziapieldalać cieba, ziapieldalać! No, to miłej pracuni Ludziki. Idę za...ać.